zwykła czcionka większa czcionka drukuj

Bo nigdy nie wiesz, co stać się może na joggingu...

Każdy z nas lubi mieć władzę nad swoim życiem, każdy z nas lubi być sobie sterem, żeglarzem, okrętem, a najlepiej jeszcze i morzem - zależność od kogoś jest czymś, co w dzisiejszej kulturze przełyka się z coraz większym bólem. O tym natomiast, co się staje, gdy znajdujemy się w sytuacji, gdzie nie dość, że jesteśmy zależni, ale jeszcze na dokładkę nie wiemy zupełnie, co się dzieje, opowiada spektakl "Very" Teatru Porywacze Ciał, który zagościł na XXV Dniach Sztuki Współczesnej.

Nie zabrakło również dobrej muzyki w postaci koncertu duetu Kucz/Kulka. Gaba Kulka uznawana jest za jedno z odkryć polskiej muzyki współczesnej, Konrad Kucz z kolei zasłynął jako twórca muzyki elektronicznej i ambientowej. "Sleepwalk" to album zrodzony na skrzyżowaniu dwóch nurtów - oparty z jednej strony na przywołaniu dawnych klimatów, z drugiej strony zaś kreowany w zupełnie nowej dla nich przestrzeni muzycznej, co powoduje jego niezwykłość i niepowtarzalność. Ponadto można było obejrzeć jeszcze prace artystów z konkursu Biennale WRO 09. Międzynarodowe Biennale Sztuki Mediów odbyło się po raz 13, a prace wyróżnione w konkursie, prace wideo najzdolniejszych polskich młodych twórców, zagościły i w Białymstoku.

Polaczek kontra system

Teatr Porywacze Ciał jako pierwsze danie ze swego festiwalowego menu zaprezentował spektakl "Very" - monodram Macieja Adamczyka. Udowadnia on, że nie trzeba wcale wielkich nakładów i wielkiego rozmachu, aby opowiedzieć historię, która trafi do widzów. To, co opowiada Adamczyk, mogło zdarzyć się każdemu człowiekowi. Akcja spektaklu ogranicza się do jednego czasu i miejsca, a kreacja aktora jest na tyle absorbująca, że nadrabia surowość wystroju sceny, sprawiając, że pomiędzy ścianami, stolikiem a żaluzjami rozgrywa się prawdziwy, wiarygodny dramat.

Very TEATR PORYWACZE CIAŁ

"Very"

"Very" zaczyna się bardzo niewinnie. Na scenie, w więziennej, ascetycznej celi, pojawia się mężczyzna. Mężczyzna zaczyna wylewać swoje żale przed widownią i przed - stojącą obok stolika - kamerą. Robi się dowcipnie - mężczyzna nie stroni od mocniejszych słów, co zawsze wzbudza zainteresowanie, nie jest to jednak zwykły podwórkowy slang ze standardowym słowem zamiast przecinka. Mężczyzna irytuje się z krasomówczym wdziękiem, budując sformułowania, które wzbudzają coraz to większe salwy śmiechu. Mimo lekkiej atmosfery sytuacja mężczyzny generalnie nie jest wesoła. Zatrzymano go podczas porannego joggingu, umieszczono w areszcie. Nikt nic nie wyjaśnia, nikt z nim nie rozmawia, mimo że bohater podejmuje próby sprowokowania. Nie wiadomo, czy może jest posądzony o morderstwo, czy może o gwałt, czy o kradzież, czy może tak po prostu się nie spodobał, bo przecież jest emigrantem, Polakiem w Anglii. W swoim monologu daje upust rozgoryczeniu, rozprawia się z pewnymi stereotypami, pokazując, że pod maską wulgarnego "polaczka" ukrywa się ktoś bardziej wrażliwy, niż na to wygląda. I kiedy już wydaje się, że na etapie śmiesznego wywodu z elementami ironicznego rozgoryczenia się skończy, wtedy akcja przenosi się poziom wyżej, w sferę psychiki i wyobrażeń bohatera, wizji i doznań. Próbuje zinterpretować swoją sytuację, dociec, dlaczego akurat go zatrzymano i jak to się ma do istoty jego statusu emigranta, człowieka. Mówi do kamery, zakładając, że są za nią ludzie, zwraca się do widowni, jakby mówił do szkła weneckiego. Brak odzewu na jego słowa, cisza po drugiej stronie rozbraja, gdzieś znika śmiech i wesołość. Jego monolog przeradza się w ten szczególny kształt komunikacji, kiedy jedno słowo człowieka, jeden komunikat zwrotny jest w stanie wyjaśnić całą sytuację. A co za tym idzie, kiedy jeden człowiek staje się zależny od słowa drugiego. Komunikatu zwrotnego jednak nikt nie nadaje. W miarę upływu czasu znika "polaczek" na emigracji i związane z tym oburzenie, pojawia się natomiast człowiek zawieszony w sytuacji, z której zupełnie nie wie, jak wyjść. Człowiek obnażający siebie i swoje lęki przed wenecką szybą i okiem kamery. I dopiero kiedy ociera się on o skraj obłędu, wpadając powoli w iście kafkowską plątaninę, dowiaduje się smutnej prawdy. Kiedy niewiele zostaje już z poprzedniego, butnego więźnia, oznajmia się mu, że może po prostu wyjść, że jest wolny. Bez słowa tłumaczenia.

Ciekawy jest zabieg poprowadzenia spektaklu dwoma torami - torem kabaretowym wręcz i tonem bardziej metafizycznym, abstrakcyjnym. Maciej Adamczyk sprawdza się w jednym, jak i w drugim wcieleniu, przekonuje z podobną siłą. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że ta dwoistość w efekcie składa się na formę pojedynczą, ale nijaką, metafizyka zakłóca kabaret, kabaret natomiast gryzie się z metafizyką. Są to jednak wrażenia doraźne, pojawiające się w kilku momentach - zasadniczo Maciej Adamczyk i jego sugestywność skutecznie włada nad widownią. Nie potrzeba mu wielkich dekoracji, łamania tabu i pogromu konwenansów - swój monodram buduje na dramacie, osadzonym w codziennych realiach. Planujemy każdy swój dzień na różne sposoby, jednakowo jednak nie lubimy niespodzianek, czegoś, co ten porządek zakłóca. Nie lubimy rzeczy, które nas przerastają, nie lubimy nie dostawać odpowiedzi, a procesy zachodzące w jednostce postawionej w sytuacji bez wyjaśnienia pokazuje właśnie Maciej Adamczyk i jego monolog.

Sylwia Grygorowicz
Teatralia Białystok
2 czerwca 2010

Teatr Porywacze Ciał
"Very"
scenariusz i reżyseria: Maciej Adamczyk i Katarzyna Pawłowska
wykonanie: Maciej Adamczyk
XXV Dni Sztuki Współczesnej w Białymstoku.

© "teatralia" internetowy magazyn teatralny 2008 | kontakt: | projekt i administracja strony: | projekt logo:
SITEMAP