Owoc libertynizmu
"Jest w Charenton pewien człowiek, którego zuchwała niemoralność zyskała na nieszczęście zbyt wielką sławę, a którego obecność w tym szpitalu grozi najpoważniejszymi konsekwencjami; mówię o autorze haniebnej powieści o Justynie. Człowiek ten nie jest bynajmniej chory umysłowo. Jedyną jego manią jest występek, a wybuchy tego rodzaju delirium powinny być tłumione bynajmniej nie w zakładzie poświęconym leczeniu chorób umysłowych zgodnie z zasadami medycyny. Dotknięty nimi osobnik winien być poddany surowszemu regulaminowi, aby zarówno uchronić innych przed jego szaleństwami, jak i odseparować jego samego od zjawisk, które mogą wzbudzać lub choćby utrzymywać w nim tę ohydną namiętność. W zakładzie w Charenton nie ma sposobu spełnienia żadnego z tych warunków; pan de Sade korzysta tutaj ze zbyt wielkiej swobody.(...) Wskutek nieostrożności dopuszczono do utworzenia w zakładzie teatru, pod pretekstem umożliwienia chorym wystawiania komedii, nie zastanawiając się wcale nad niebezpiecznym wpływem, jaki hałaśliwe przygotowania muszą mieć na ich imaginację. Pan de Sade jest dyrektorem tego teatru, wybiera sztuki, rozdaje role i prowadzi próby, uczy deklamacji aktorów i aktorki, przysposabia ich do występów na scenie. W dniach publicznych przedstawień ma do swojej dyspozycji pewną liczbę zaproszeń i w otoczeniu swoich pomocników czyni na sali honory domu. Jest nawet autorem niektórych przedstawień, na przykład na imieniny dyrektora stara się zawsze ułożyć odpowiednią sztukę alegoryczną albo przynajmniej jakieś kuplety na jego cześć."
Te słowa napisał naczelny lekarz zakładu w Charenton w roku 1808, a skierowane były do ministra policji.
Donatien-Alphonse-Francois de Sade przebywał w Charenton od 1801 roku i w jego ponurych murach dokonał swego żywota (2 grudnia 1814 roku). Zanim jednak trafił do owego zakładu, przeżył kilkadziesiąt lat, głosząc swoją libertyńską filozofię. Donatien przyszedł na świat 2 czerwca 1740 roku jako potomek rodu równie starego, co znakomitego. Pochodzenie gwarantowało mu dostatnie życie bez podejmowania jakiegokolwiek większego wysiłku. Nazwisko dawało mu bardzo wysoką pozycję społeczną, majątek zaś luksusy. Niestety (choć z pożytkiem dla świata literatury), markiz spokojnego życia nie chciał i nie potrafił prowadzić. Odebrawszy staranne wykształcenie u jezuitów, trafił do szkoły oficerskiej, skąd dwa lata później wyruszył w randze podporucznika na wojnę, dziś znaną jako wojna siedmioletnia. Już w wojsku dał się poznać jako niepokorny hulaka, wielbiący zabawę i kobiety (w niepokojącym nadmiarze). Wówczas jednak składano to na karb błędów młodości, wierząc, że w przeciągu kilku lat markiz stanie się mężczyzną odpowiedzialnym, rozważnym i w pełni zasługującym na noszenie nazwiska de Sade. Chcąc ten moment przybliżyć (a także nieco podbudować rodzinne finanse) ojciec markiza, Jean-Baptiste, znalazł mu odpowiednią kandydatkę na żonę. W 1763 roku markiz de Sade poślubił pannę Renatę-Pelagię de Monteruil. To wydarzenie w najmniejszym stopniu nie zmieniło stylu życia młodzieńca, a żona nie pohamowała rozbuchanych pragnień...
Wiek XVIII zasłynął, obok dokonań ludzi takich jak Wolter, Diderot czy Rousseau, również moralno-obyczajowym zepsuciem. Niemal każdy arystokrata w owym czasie prowadził rozwiązłe życie w duchu idei libertynizmu. Świat jednak mógł się tego jedynie domyślać. Wszystko, co moralnie dwuznaczne (w przypadku libertynów - po prostu niemoralne), było oficjalnie potępiane i surowo karane. Nie dość na tym, każdy przejaw braku religijności lub właściwego stopnia duchowego zaangażowania spotykał się z najwyższym społecznym oburzeniem. Tak, jak w przypadku historii, którą przytacza Jerzy Łojek w "Wieku markiza de Sade":
"W roku 1765 głośna była sprawa dwóch młodych oficerów, Le Fevre de La Barre'a i d'Etallonde'a; gdy dnia 9 sierpnia 1765 roku jakiś nieznany sprawca uszkodził krzyż na moście w Abbeville, a jednocześnie niemal obu młodych oficerów, znanych libertynów, zauważono podczas procesji, gdy nie oddawali czci Najświętszemu Sakramentowi, zachowało na głowach kapelusze, zainscenizowany został natychmiast wielki proces o świętokradztwo i obrazę religii."
W takim oto świecie żył markiz de Sade. I podobnie jak jemu współcześni oddawał się nagannym praktykom - przez jego łoże przewinęły się tabuny kobiet, przy udziale których eksperymentował na wszystkie możliwe sposoby. Różnica między nim, a innymi libertynami polegała na tym, że on do rozwiązłości otwarcie się przyznawał. Sam o sobie pisał: "Tak, przyznaję, jestem libertynem! Wiem wszystko, co tylko w tej dziedzinie widzieć można (...) Jestem libertynem, ale nie jestem zbrodniarzem ani mordercą."
Poza czystą zmysłową przyjemnością, miał Donatien inny cel, rzec by można, czysto naukowy - postanowił bowiem spisać wszystkie perwersje seksualne, jakie tylko udało mu się zaobserwować lub w nich uczestniczyć. Na swoje nieszczęście, nie krył się z tym i postawa ta sprawiła, że przez długi czas sądzono, że był ich twórcą. Nie zaś jedynie wyznawcą.
Wyznawcą i, jak pisał wspomniany już Jerzy Łojek: "Był raczej kodyfikatorem i rejestratorem doktryn upowszechnionych wśród znacznej części swoich współczesnych, zwłaszcza w niektórych środowiskach intelektualnych, niż rzeczywistym twórcą idei, które zapewniły mu długotrwałą, a tak dwuznaczną sławę."
Filozofia markiza de Sade, trudna do zaakceptowania zarówno przez jemu współczesnych, jak i przez dzisiejszego odbiorcę, opiera się na założeniu, że: "Natura stworzyła człowieka okrutnym, bowiem zmusza go do nieustannej walki o byt i supremację w świecie, w której istoty niższe muszą padać ofiarą istot wyżej rozwiniętych. Człowiek spełnia swoje powołanie bynajmniej nie wtedy, kiedy przejęty poczuciem społecznego obowiązku troszczy się o los i przeżycia innych lub też stara się pogodzić osobiste zadowolenie i zaspokojenie namiętności z dobrem ogółu, unikając przede wszystkim krzywdy i cierpień bliźnich; tego rodzaju postawa jest wynikiem okiełznania popędów wskutek porozumienia społecznego. Umowa społeczna to spisek słabych przeciwko silnym, zamach na prawa istot wyższych, moralnie, intelektualnie i fizycznie doskonalszych."
Jako przykład najbardziej oczywisty, jako wyraz owej filozofii opisywał autor brutalne, drastyczne sceny aktów seksualnych, wskazujące jasno podział na słabych i silnych. Nic więc dziwnego, że jego dzieła spotykały się aż do wieku XX z powszechnym potępieniem. Choć, rzecz jasna, rzesze czytelników, zafascynowanych mrocznym światem erotyki, czytywały je w ukryciu.
Markiz zdawał sobie sprawę z tego, jak odbierane muszą być głoszone przez niego idee. Zdanie innych niewiele jednak dla niego znaczyło. W jednym z listów pisał: "Mój sposób myślenia (...) musi budzić sprzeciw! A cóż mnie to obchodzi? Szalony byłby ten, kto by dobierał sobie sposób myślenia mając na uwadze innych. Mój sposób myślenia jest wynikiem moich rozważań; wiąże się z całą moją egzystencją, wynika z mej struktury. Nie jestem w mocy go zmienić."
Nie był jednak świadomy tego, jak bardzo jego poglądy i ich otwarte głoszenie, są dla niego i jego wolności niebezpieczne. Nie przekonał go ani krótki pobyt więzieniu w roku 1763, ani półroczny epizod więzienny 1768 roku. Nadal prowadził życie rozwiązłe (które w owym czasie podlegało karze) i nadal się z tym obnosił. W konsekwencji markiz de Sade spędził w więzieniach sporą część swojego życia. Niejednokrotnie udało mu się cudem uniknąć kary śmierci, wiele razy ratował się ucieczką, a w przypadku wyroku, który miał zostać wykonany w lipcu 1794, ocalił go zamach na dyktaturę Robespierre'a i oficjalny koniec gilotyny.
Ostatecznie jednak nie udało się markizowi uciec od więzienia - wyczerpany chorobą, zniszczony najpierw hulaszczym, później więziennym życiem, zmarł za murami Charenton w 1814 roku. Pozostawił po sobie dzieła dla światowej literatury znaczące, choć nadal kontrowersyjne. Do jego największych osiągnięć zalicza się między innymi powieść "Justyna, czyli nieszczęścia cnoty" (również jej druga wersja "Nowa Justyna, czyli nieszczęścia cnoty, kontynuowana przez Historię Julietty, jej siostry"), a także przerażające studium seksualnych perwersji: "120 dni Sodomy, czyli szkoła libertynizmu".
Poza twórczością prozatorską, Donatien de Sade pisał również dramaty i wierzył, że największą sławę przyniesie mu właśnie twórczość dramatyczna. Spośród 17 utworów, które powstały z myślą o największych scenach teatralnych Paryża, żaden nie zyskał uznania.
Teatr francuski drugiej połowy XVIII wieku to sceny publiczne - wielka paryska Opera, Komedia Francuska, Komedia Włoska i Opera Komiczna, a także sceny prywatne. Jak łatwo się domyślić, sztuki wystawiane "oficjalnie" różniły się znacznie od tych, które prezentowano poza deskami wielkich teatrów - w teatrach jarmarcznych lub "towarzyskich". Arystokracja na swych salonach bardzo często zajmowała się wystawianiem, na ogół bardzo nieobyczajnych, spektakli.
W utworach dramatycznych mocno ograniczał markiz erotyczną tematykę, konstruując dzieła tak, by można je było wystawiać na scenach publicznych. Mimo to, wszystkie napisane przez niego dramaty były przez francuskie teatry albo odrzucane, albo zdejmowane z afisza po pierwszym spektaklu. Mimo tych niepowodzeń markiz nadal teatr wielbił i próbował swych literackich sił w tej dziedzinie.
To z teatrem wiązały się jego najlepsze wspomnienia (szczęśliwe chwile na scenie pałacowego teatrzyku w La Coste), to teatr utrzymywał go przy zdrowych zmysłach w zakładzie w Charenton. Markiz de Sade kochał teatr. Niestety, bez wzajemności. Przez lata Donatien-Alphonse-Francois de Sade uważany był za zwyrodniałego zbrodniarza, którego prace należy jedynie potępiać. Dziś jest inaczej - nie tylko ze względu na przemiany obyczajowe, również dzięki materiałom na temat markiza, które udało się zgromadzić, jak choćby akta z archiwów policyjnych. Współcześni badacze skłonni są twierdzić, że jego twórczość jest po prostu "nieodrodnym owocem wieku libertynizmu".
Kaja Owczarczyk
Teatralia Warszawa
2 czerwca 2010
Cytaty pochodzą z: Jerzy Łojek, Wiek markiza de Sade, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1982.
270. rocznica urodzin markiza de Sade.