Dzień w środku nocy
Belgijski teatr tańca, który przyjechał do Krakowa w ramach festiwalu Materia Prima, zaprezentował spektakl, będący dla widza prawdziwą wycieczką zmysłów. "Noc na świecie" bazuje na ludzkim lęku przed drugim i przed sobą samym. Seans, będący sumą dźwięków, ruchu i światła, prowokuje do zastanowienia się nie tyle nad stopniem ewolucji człowieczeństwa, co nad jego autentycznością.
Zanim na scenie zobaczymy cokolwiek, z głośników wydobywa się niepokojący dźwięk wprowadzający napięcie. Na scenę pada pojedyncze światło. Widzimy bardzo prostą scenografię - jest to po prostu ściana. Przy niej stoi jedna osoba. Jej wygląd, sposób poruszania się (bez oderwania od tego, co jest za nią) może wywołać skojarzenia z czymś pierwotnym, dzikim. Po kilku minutach, gdy światło ponownie gaśnie i zapala się, na scenie mamy już trzy osoby. Wszyscy wyglądają niemal identycznie: noszą na sobie jedynie bieliznę, mężczyźni dodatkowo mają przepasane klatki piersiowe. Ich ciała są brudne, zakurzone. Po chwili na scenie mamy już sześć postaci (oczywiście wyglądających analogicznie do poprzednich). Każdy ma swoje miejsce przy ścianie, stoją w równych odległościach od siebie, wykonują synchroniczne ruchy. Można powiedzieć, że na naszych oczach rodzi się wspólnota. Jeden z "dzikich" zaczyna iść (w miejscu), po chwili zaciekawiona lub niemająca innego wyjścia reszta dołącza do niego. Czas płynie (aktorzy imitują ruch wskazówek), ludzkość walczy ze sobą (wzajemne chwyty za gardło) i wydaje się, że gdzieś w drodze ewolucji zatraciła pierwotne poczucie jedności. Czy na pewno?
Między pierwszą a drugą częścią spektaklu, na scenę wstępuje kobieta-narrator, będąca poza światem scenicznym. Pośrednio komentuje to, co widzimy i daje sygnały co do dalszego ciągu. Ubrana jak śpiewaczka operowa (co poświadczyła arią), zachowuje się bardzo tajemniczo, niczym na seansie spirytystycznym. Bardzo delikatnie przesuwa się z prawej strony sceny na lewą, będąc niczym duch, zjawa.
Druga część to przeskok we współczesność. Aktorzy noszą jednakowe, białe szlafroki. Uniformizacja osobowości - oto syndrom dzisiejszych czasów. Pierwotne instynkty zostają stłamszone przez cywilizację - najwyraźniejszym tego dowodem jest lęk przed dotykiem drugiej osoby. Obserwujemy cyklicznie powtarzaną scenę: jedna z osób upada (szlafrok rozwiązuje się, ukazując "wnętrze" człowieka), pozostałe nie kwapią się z pomocą. Gdy ktoś decyduje się na gest w kierunku leżącego, ta odsuwa się bojaźliwie. W ogóle cała grupa zachowuje się tak, jak gdyby nigdy wcześniej się nie widziała - niepewna, zlękniona, badająca się nawzajem. Ruchy wykonywane w kierunku drugiej postaci zatrzymują się na granicy dotyku, można bardzo intensywnie wyczuć napięcie, tę drobną przestrzeń, która dzieli dwa ciała. Pragną kontaktu, a jednocześnie panicznie się go boją. Wstydzą się uczuć, nie ufają instynktom. Ostateczna próba przychodzi w chwilę później: przestrzeń zmienia się, scena zostaje pokryta przeźroczystą folią. Wszystkie postacie są zupełnie nagie. Przechodzą za folię, stają się zniekształcone, zdeformowane. Dźwięki wydobywające się z głośników są bardziej drapieżne, agresywne, niepokojące. Obserwujemy śmierć, skutki wojny, jakiegoś kataklizmu, który nie oszczędza nikogo (sygnalizują to spazmatyczne ruchy, sposób w jaki poruszają się postacie wywołuje dreszcze). W momencie zagrożenia odzywa się pierwotne poczucie wspólnoty. Nie ma problemu z dotykiem, troską o drugiego (wzajemne nakładanie szlafroków). Moment próby pozwala uwierzyć w drugiego człowieka.
W przerwie między drugą a trzecią częścią widzimy znów tę samą kobietę, tym razem powtarzającą łaciński zwrot "życie płynie". Ludzkość jest w ciągłym ruchu, na rozdrożu między cywilizacją a naturą, społecznym gorsetem a instynktem. Czas na część trzecią - ostatnią.
Scena jest całkowicie wyciemniona. Zapala się czerwone światło, w oddali widzimy powoli zbliżające się postacie. Ubrane zupełnie współcześnie, poruszają się na kolanach. Są dużo bliżej widowni niż w dwóch poprzednich częściach. Wykonują podobne ruchy do tych z początku widowiska. Znów granicą jest dotyk. Widać, z jakim wysiłkiem przychodzi moment zbliżenia. Udaje się na chwilę, wszyscy łapią się na kilka sekund, i gdy wydaje się, że byłby to idealny, szczęśliwy finał opowieści, wszyscy wstają, składają ręce za plecami, sugerując związanie i powoli oddalają się w cień.
"Noc na świecie" mówi o ludzkości uwikłanej w cywilizację i historię; zagubionej, nieufnej, ale jednocześnie zdającej egzamin w momencie próby - to daje nadzieję, bo przecież, po choćby najokropniejszej nocy, zawsze przychodzi dzień.
Piotr Gaszczyński
Teatralia Kraków
4 grudnia 2010
Compagnie Mossoux-Bonté, Bruksela (Walonia-Bruksela, Belgia)
"Noc na świecie"
koncepcja: Patrick Bonté
reżyseria i choreografia: Nicole Mossoux and Patrick Bonté
kostiumy: Colette Huchard
scenografia: Catherine Cosme
światło: Patrick Bonté i Pierre Stoffyn
reżyseria dźwięku: Patrick Bonté
oryginalna muzyka: Victor Kissine
głos: Sylvie Merck
nagranie i realizacja: Thomas Turine
obrazy: Sébastien Courtoy
nadzór techniczny i światło: Pierre Stoffyn
asystent: Flore Vanhulst
asystent treningu: Antoine Goldschmidt
produkcja: Compagnie Mossoux-Bonté w koprodukcji z Les Brigittines
obsada: Sébastien Jacobs, Leslie Mannes, Sylvie Merck, Ayelen Parolin, Maxence Rey, Frauke Mariën, Armand van den Hamer
premiera: 2007r.
Międzynarodowy Festiwal Teatru Formy "Dedykacje. Materia Prima", 13-20 listopada 2010 r., Kraków.