Bóle "Migrenowe"
Do niedawna mogłem cieszyć się z faktu, że nigdy w życiu nie dopadła mnie migrena. Nie chciał Mahomet do góry, to przyszła góra do Mahometa. Stało się. Dostałem. I nie chce przejść. A męczy strasznie.
Na scenie widzimy trzy identyczne, bardzo oszczędne w rekwizyty, pokoje. Nieco z boku piaskownica, w niej porozrzucane zabawki. Z prawej strony, tuż przy brzegu widowni - pianino (z pianistą rzecz jasna). Obok nóg akompaniatora - dzwonki używane przez ministranta w czasie liturgii. Zaczynamy. Wchodzi chór - trzy kobiety w maskach świń. Wkładają w usta jabłka - gotowe do podania. Historia zaczyna się dość prosto. Do mieszkania państwa Johansen przychodzi kobieta, która chce oddać dziecko. Helena bardzo cieszy się z tej wiadomości, ponieważ sama straciła córeczkę. Mąż od samego początku jest niechętny temu pomysłowi. Nie chce dzieci. Helena stawia jednak na swoim.
Co warte zauważenia, od początku spektaklu wszystkie postacie mówią bardziej do widzów niż do siebie. Często wypowiadając istotne kwestie, patrzą wprost na ludzi siedzących przed nimi. Nie wiem za bardzo czemu służy taki zabieg. Myślę, że chodziło o zacieranie granicy, przepływ tematu, który jest jak najbardziej realny. Niestety odbyło się to kosztem napięcia emocjonalnego między aktorami. Było go bardzo, bardzo mało, a co za tym idzie, w ogóle nie było go czuć na widowni.
Bardzo ciekawie pomyślano rolę dziecka. Po prostu nie było go na scenie. Nie, nie jestem ironiczny. Naprawdę ciekawe rozwiązanie. Jak dla mnie przerażające. Dziecko na końcu umiera. A może od początku już go nie ma i główna bohaterka odtwarza to, co się działo, by zwalczyć traumę? Poprzez bardzo mocno akcentowaną "obecność" malucha na scenie (rozmowy, zabawy, karmienie) miało się wrażenie, że między nami biega gdzieś duch, zjawa, mały upiór, widoczny tylko dla tych, którzy chcą (lub nie chcą) go widzieć.
Jak można było się spodziewać, pewnego dnia w domu państwa Johansen zjawia się ta, która urodziła dziecko - Fanny. Jak gdyby nigdy nic uzurpuje sobie prawo nie tylko do widywania dziecka, ale do miana kochającej matki. Robi to na tyle bezczelnie i konsekwentnie, że udaje się jej na stałe zapuścić korzenie między Helenę i jej męża, który (a jakżeby inaczej) zadurza się w niej, ma z nią romans, a później dziecko). Rola Fanny zdecydowanie przoduje wobec innych. Tym, co razi, jest zbytnio linearnie potraktowana fabuła. W skrócie: porzucono dziecko, przygarnięto dziecko, upomniano się o dziecko, odebrano dziecko, odzyskano dziecko, pochowano dziecko. Temat jest ważny, ale konkret przeważył nad symbolem. Tego typu skrótowe relacje oglądajmy w zasłużonym dla narodu polskiego programie Elżbiety Jaworowicz, a nie w teatrze!
Spektakl, oprócz Fanny, ratuje chór. Zabawny, ironiczny, maksymalnie zdystansowany do tego, co dzieje się na scenie, zawodzi, jęczy i błaznuje. Niespecjalnie przejmuje się dramatem Heleny, bez problemu opowiada się raz po jednej, raz po drugiej stronie. Chór podzielono na dwie fazy: chór żywy chlewny i chór martwy chlewno-czyśćcowy. Do czasu aż wesołe świnki nie zostaną zarżnięte przez właściciela rzeźni i jego małżonkę, są ubrane na czarno, gdy kończą ziemski żywot, odziewają się w biel. W rzeźni pracuje również Fanny, która (a jakżeby inaczej po raz drugi) uwodzi swojego szefa (w ogóle w tym spektaklu ci mężczyźni jacyś tacy stereotypowi, poruszony jestem dogłębnie). Zazdrosna żona co robi? Dawaj z toporem na męża, ciach, ciach i mężuś dołącza do świnek w poczekalni.
Fanny znajduje sobie bogatego kochanka, który oczywiście ją porzuca (ale za to mówi po niemiecku!), zaniedbuje dziecko, przez co mały zaczyna chorować na suchoty. Na ratunek jest już za późno. Lekarz (były pianista) nie daje mu większych szans. Chłopiec wraca do Heleny. Umiera. Zaraz urodzi się dziecko Fanny i męża Heleny. Historia zatacza koło.
Spektakl Anny Augustynowicz nie porywa. Ma kilka mocnych akcentów, ale jest za bardzo schematyczny. Poza schemat wyrywają się świnki. I dla nich warto zobaczyć ten spektakl. Niech chociaż one coś mają z tego czekania w czyśćcu.
Piotr Gaszczyński
Teatralia Kraków
10 grudnia 2010
Teatr Współczesny w Szczecinie
Antonina Grzegorzewska
"Migrena"
reżyseria: Anna Augustynowicz
muzyka: Jacek Wierzchowski
scenografia: Marek Braun
kostiumy: Wanda Kowalska
reżyseria światła: Krzysztof Sendke
obsada:
Helena: Anna Moskal (gościnnie)
Fanny: Małgorzata Klara
Johansen: Michał Lewandowski
Pani Erdahl: Ewa Sobiech
Żona Rzeźnika: Maria Dąbrowska
Rzeźnik: Grzegorz Młudzik
Świnia 1: Magdalena Myszkiewicz
Świnia 2: Anna Januszewska
Świnia 3: Joanna Matuszak
Berg: Adam Kuzycz-Berezowski
Klientka: Barbara Biel
Doktor: Wiesław Orłowski
prapremiera: 13 lutego 2010 r.
3. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Boska Komedia w Krakowie, 2-12 grudnia 2010 r.