A miało być tak pięknie...
Widownia Teatru Wielkiego wypełniona po brzegi. Widzowie siedzą nawet na specjalnie przygotowanych miejscach tuż przed sceną - tam gdzie na co dzień znajduje się kanał dla orkiestry. Całą salę wypełnia atmosfera oczekiwania i ciekawości. Co jest tego przyczyną? Widowisko muzyczne "Notre dame l'histoire" - pierwsza w Polsce adaptacja słynnego musicalu "Notre Dame de Paris".
Tak niecodzienne wydarzenie przyciągnęło nie tylko rzesze melomanów, częstych bywalców przedstawień muzycznych, ale i niezliczone tłumy widzów, którzy po raz pierwszy znaleźli się w Teatrze Wielkim. Trudno o lepszą reklamę niż nazwa słynnego musialu, po raz pierwszy wystawianego przez Polaków. Fabuła przedstawienia powstała na podstawie powieści Victora Hugo "Katedra Marii Panny w Paryżu". Jest to historia o miłości zakazanej, niokiełznanych namiętnościach, które rządzą naszym losem, determinują działanie bardziej niż jakiekolwiek argumenty zdrowego rozsądku. Plac przed katedrą Notre Dame w Paryżu staje się świadkiem niecodziennych wydarzeń - cyganka Esmeralda zostaje obiektem pożądania archidiakona Frolla, który w celu zaspokojenia swoich żądz nie cofnie się nawet przed próbą morderstwa. Serce Esmeraldy od dawna należy do Febusa - dowódcy straży. Ten zwodzi ją fałszywymi obietnicami wiecznego szczęścia, jednak wcale nie zamierza opuścić swojej narzeczonej, Fleur-de-Lys. Najbardziej dramatyczną postacią jest Quasimodo - garbaty dzwonnik, kulawy i oszpecony. On także kocha Esmeraldę, staje się jej opiekunem i wybawicielem, udaremniając plany archidiakona, jednak nawet te poświęcenia nie otwierają mu drogi do serca ukochanej. Powieść kończy się tragicznie - Quasimodo morduje okrutnego Frolla, jednak nie otrzymuje nagrody na którą zasłużył...
Historia o samotności, z tragicznym zakończeniem, prawie pozbawiona wątków humorystycznych (wyjątek: scena wybrania Quasimodo na króla błaznów). Plac Notre Dame to alegoria naszego życia, postacie wywołują litość i trwogę przez ogromne podobieństwo do nas samych. Powieść Hugo wydaje się nie tylko świetnym materiałem na musical, ale także na tragedię. Atutem musicalu jest tekst, ale i muzyka oparta na prostych liniach melodycznych, które łatwo "wpadają w ucho". Do tego niezbyt skomplikowana harmonia i instrumentacja - tak żeby nic nie przyćmiło olbrzymich walorów głosowych śpiewaków. Gdy do tego wszystkiego dodamy jeszcze barwną scenografię, dzięki której bez problemu widz może się przenieść do średnowiecznego Paryża - przepis na sukces zdaje się zawierać wszelkie niezbędne składniki. Bez wątpienia premiera "Notre Dame de Paris", która odbyła się w 1998 roku w Paryżu, była sukcesem. Dlaczego sukcesu nie odniosło poniedziałkowe przedstawienie?
Odpowiedź jest prosta: bo każda kopia będzie gorsza od oryginału. Wykonawcy w większości sprostali trudościom, jakie stawiały przed nimi partie wokalne. Na szczególną pochwałę zasługują: odtwórczyni roli Esmeraldy - Edyta Krzemień, oraz Michał Rudaś w roli Gringoire'a. Uznanie należy sie także tancerzom - dobrze wykonali choreografię przygotowaną przez Paulinę Andrzejewską. Jak zwykle niedostatki były widoczne na poziomie gry aktorskiej. Musical to gatunek wymagający charakterystycznej, często karykaturalnej gry - tutaj grymasy twarzy były tak minimalne, że praktycznie niedostrzegalne (chociaż niejakie próby zróżnicowania mimiki poczynili Marcin Kołaczkowski - Quasimodo oraz Michał Rudaś - Gringoire). Warsztat wykonawców - z drobnymi wyjątkami - można uznać za poprawny.
Podobnie określiłabym całość widowiska. Pomysły inscenizacyjne związane z przesuwaniem podestów czy dodaniem piętra, na którym rozgrywała się akcja, bez wątpienia nie są najbardziej nowatorskimi sposobami na "uruchomienie" przestrzeni, zróżnicowanie akcji czy przykucie uwagi widza. Kolejnym pomysłem były projekcje wyświetlane na okrągłym ekranie górującym nad sceną, który przez większość przedstawienia zamieniał się w kolorowy witraż w kształcie rozety. Niestety w tym wypadku wiele do życzenia pozostawiło wykonanie projekcji. Piosence "Pogańskie Ave Maryja" towarzyszy rysunek Matki Boskiej, a piosence Frolla - krzyż. Zaskakujące skojarzenia, prawda? Niestety, projekcje cieni obrazujących to, o czym śpiewali aktorzy, nie były wykonane na dużo wyższym poziomie. Oczekiwania widzów, którzy doskonale znali francuski oryginał, były zbyt duże, aby tak wykonane widowisko mogło je zaspokoić.
Muszę przyznać, że musicale nie należą do moich ulubionych gatunków scenicznych. Jednak z pewnością wymagają one niezwykłego kunsztu i wszechstronności od swoich twórców. Widowiskowość jest ich dominującym elementem. To właśnie ona odgradza widza od świata realnego, otula szczelną warstwą baśniowej fikcji, w której postacie nie mówią, lecz śpiewają, nie chodzą lecz tańczą, a wszystko skąpane jest w blasku żółtych i różowych świateł. Niestety, żeby zabieg przeniesienia widza do tego raju można było uznać za udany, przez szczelną zasłonę utkaną z marzeń i pragnień nie może w żaden sposób przebijać rzeczywistość. Kunszt wykonania widowiska nie może zostać naruszony przez jakiekolwiek nieczyste dźwięki, "byle jaką" choreografię czy kostiumy. Ale to nie wszystko - widz musi zostać skuszony bogatą inscenizacją, rozmachem, tak, żeby nawet najmniejsza myśl o sztuczności tego świata nie powstała w jego głowie. Jeśli inscenizatorzy i wykonawcy dobrze wykonają swoją pracę, czeka ich bezgraniczne uwielbienie, prawdziwe łzy wzruszenia i szczere okrzyki zachwytu. Jeśli w czymkolwiek uchybią - co najwyżej uprzejme oklaski.
Te trudności to ważny powód, dla którego twórcy musicali tak rzadko decydują się na jakiekolwiek innowacje wobec pierwowzoru dzieła, które wystawiają. Inicjatywa ogranicza się jedynie do "bezpiecznych" zmian mało znaczących elementów. Jednak czy te wszystkie przeszkody usprawiedliwiają mierność i przeciętność wykonania? Moim zdaniem nie. Jeśli jedyne, do czego tak naprawdę przykłada się należytą wagę, to przygotowanie wokalne artystów, to chyba łatwiej i z większym sukcesem można nagrać płytę. Co ciekawe, twórcy "Notre dame l'histoire" nazywają swoją inscenizację nie musicalem, ale "widowiskiem muzycznym" bądź "koncertem"... Czyżby przeczuwając jakieś zarzuty, specjalnie zmieniono nazwę "musical" na określenia dużo badziej otwarte, o mniejszych wymaganiach?
Przyznaję, że przedstawienie wywołało we mnie żywe emocje, chociaż z pewnością nie o tego rodzaju emocje chodziło twórcom tego widowiska.
Aleksandra Kacprzak
Teatralia Łódź
19 listopada 2010
"Notre Dame l'histoire"
Tytuł oryginału: "Notre Dame de Paris"
na podstawie powieści Victora Hugo "Katedra Marii Panny w Paryżu"
autor: Luc Plamodon
muzyka: Richard Cocciante
tłumaczenie: Magda Femme
reżyseria: Ramunas Marcinkus
scenografia: Aurimas Vosylius
kierownik muzyczny: Piotr Hajduk
choreografia: Paulina Andrzejewska
kostiumy: Zita Gustiene
reżyseria światła: Marius Selevičius
reżyseria dźwięku: Jonas Luzys
projekcje: Martynas Adomenas
charakteryzacja: Dorota Sabak, Klaudia Ostrowska
obsada:
Esmeralda - Edyta Krzemień
Quasimodo - Marcin Kołaczkowski
Frollo - Paweł Tucholski
Gringoire - Michał Rudaś
Febus - Janusz Kruciński
Clopin - Marcin Mroziński
Fleur-de-Lys - Patricia Kazadi
tancerze: Anna Andrzejewska, Katarzyna Barcik, Joanna Ziemczyk, Zyta Bujacz, Kuba Jóżwiak, Grzegorz Maślanka, Michał Paczuski, Szymon Osiński oraz Yuriy Kalynych, Maciej Żelazowski, Marcin Żelazowski, Robert Szczepaniak
organizator: Makroconcert sp. z o.o.
Spektakl zaprezentowany w Teatrze Wielkim w Łodzi
premiera: 29 grudnia 2009 r., Warszawa, Sala Kongresowa, Pałacu Kultury i Nauki.