Godny teatr swojej nazwy, czyli DSW po raz pierwszy
Mocny akcent na otwarcie jubileuszu? Jak najbardziej! 25. edycja Dni Sztuki Współczesnej ruszyła 20 maja, zaczynając 10-dniowy cykl imprez kulturalnych pokazem street artu, fotografii i spektaklem teatru, który każdą swoją produkcją udowadnia, jak słuszna jest jego nazwa - Teatru Novogo Fronta.
Tegoroczne Dni Sztuki Współczesnej zaczęły się w opuszczonym budynku przedsiębiorstwa Bison - Bial przy ulicy Łąkowej. Tam od samego rana trwała trzecia już ESSA - East Side Street Art., gdzie artyści uliczni z sąsiednich krajów prezentowali swoje prace na ścianach budynku. Pierwszy dzień to również dwie wystawy fotografii - jedna, złożona z prac studentów ASP, wystawa pod tytułem "Postać rzeczy", oraz cykl fotografii cyfrowych "3D" autorstwa Krzysztofa Gajewskiego i Macieja Szala. Studenci pod kierunkiem profesora Mariusza Dąbrowskiego zajęli się fotografią kreacyjną wracającą do tradycyjnych metod pracy z modelem. W efekcie powstały zdjęcia pełne swoistego uroku, koncentrujące się na detalach, pobudzające wyobraźnię starannym doborem barw, kompozycją czy światłocieniem. Krzysztof Gajewski i Maciej Szal natomiast w swoich zdjęciach prezentowali Białystok, ale od innej, nieznanej raczej jeszcze strony - za pomocą fotografii trójwymiarowej, autorskiej techniki 3D. W Akademii Teatralnej natomiast do innego świata zabrał widzów Teatr Novogo Fronta wraz ze spektaklem "Primary symptoms of name loss".
Brutalna diagnoza
Wnioskując po tytule, można z dużą dozą prawdopodobieństwa spodziewać się sentymentalnej nieco historii na temat szukania siebie i swojej tożsamości. Wrażenie to umacnia się w momencie lektury programu - kiedy czytamy o tym, że jest to opowieść oparta o dziennik znaleziony w rosyjskiej fabryce, jesteśmy prawie pewni nostalgicznej wycieczki w głąb własnej jaźni, w głąb własnego świata.
W praktyce zasadniczo wszystko się zgadza, pomijając przymiotnik "nostalgiczna". Już od samego początku Teatr Novogo Fronta obchodzi się z emocjami i nerwami widzów dość brutalnie - ni z tego, ni z owego, gdy jeszcze obsługa widowni szuka miejsca dla spóźnionych widzów, rozlega się przeraźliwy krzyk, a wraz z nim na rozgadanej przed chwilą widowni zapada cisza. Ten jeden akcent wystarczy, by wtrącić widzów bez słowa dyskusji w świat, jaki kreuje Teatr Novogo Fronta, świat, gdzie na każdym kroku trzeba uważać, bo nie wiadomo, co przyniesie kolejna scena.
Na scenie obserwujemy bohatera na tle ponurego, industrialnego wnętrza. Trudno orzec, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna jego projekcja - po drodze napotyka różne, mniej lub bardziej mrożące krew w żyłach postaci. Aby zbudować nastrój grozy Teatr Novogo Fronta (o podtytule tudzież podnazwie Physical Theatre) nie potrzebuje wielkich, spektakularnych artykułów i zabiegów. Wystarczy cień, wystarczy ruch czy głos, by widzowie przez większą część spektaklu siedzieli jak na szpilkach. Zdarzają się sceny, gdzie wrażenie to zdaje się przygasać - należą do nich etiudy osadzone w cyrkowej estetyce, gdzie Irina Andreeva i Ales Janak w roli dwóch klaunów przedstawiają scenki zgoła komiczne wzbudzające uśmiech na ustach widzów, który zaraz przechodzi w grymas zniesmaczenia. Same postacie klaunów mogą powodować negatywne emocje - umalowane i wystrojone są w taki sposób, że prędzej niż śmiech budzą odrazę. Cyrkowa estetyka generalnie dominuje w spektaklu - akcja toczy się w kolorowych światłach, nie brakuje prostych gagów czy zagrywek, cyrkowej, marszowej muzyki. Jest to jednak cyrk podszyty grozą, cyrk, w którym śmiejemy się tylko przez chwilę, by cały czas uważać, cały czas trzymać rękę na pulsie.
W miarę rozwoju akcji spektakl przestaje być spójną, linearną całością, staje się po prostu luźnym zlepkiem scen, z których każda następuje po sobie, bez logicznego uporządkowania. Nie brakuje odniesień do kultury popularnej - w pewnym momencie Irina Andreeva i Ales Janak grają z kodami kreskowymi na plecach, a Myszka Miki zostaje ostatecznie ukrzyżowana. Teatr Novogo Fronta wykorzystuje też w spektaklu taniec - ruchy jednak Iriny Andreevy i choreografia wprowadzają kolejne elementy niepokoju. Trudno określić, kim jest aktorka w tańcu - czy to projekcja bohatera, czy to realna osoba, podświadomie jednak czujemy zaniepokojenie, jakie ona wnosi.
Na sam koniec zostaje tylko ten niepokój - Teatr Novogo Fronta sprawnie gubi tropy i sprawia, że pod koniec jesteśmy ogłupieni, podobnie jak główny bohater spacerujący po starej fabryce. On balansuje na granicy realności i nierealności, uczucie zaś to przez spektakl i jego formę przechodzi na widzów. Tytuł w tym momencie brzmi złowieszczo, niemniej wydaje się idealnie dobrany do spektaklu. Świat w nim kreowany to świat bez kształtu, świat bez zasad, gdzie wszystko zalewa kolorowe światło, głośna muzyka i tylko niekiedy przemknie jakiś niepokojący cień. W tym świecie śmiech może za chwilę przejść w odrazę, zaduma w wesołość, symbol popkultury zaś może dziarsko kroczyć z symbolem religii i cierpienia na plecach. Podstawowe oznaki utraty imienia zostają zatem dość brutalnie zdiagnozowane.
Pierwszy dzień DSW zakończył pokaz łotewskich komiksów wydanych w magazynie Kuš!, aktualnie jedynym czasopiśmie łotewskim podejmującym tematykę komiksu oraz koncert zespołu Ollie Teeba & Jake'a Wherry, znanych jako Herbaliser DJ.
Sylwia Grygorowicz
Teatralia Białystok
24 maja 2010
Teatr Novogo Fronta
"Primary symptoms of the name loss"
koncepcja i scenariusz: Teatr Novogo Fronta
obsada: Irina Andreeva, Ales Janak
XXV Dni Sztuki Współczesnej 20-30 maja 2010 r. BIAŁYSTOK.