Ideał sięgnął bruku
Przełom stycznia i lutego minął we Wrocławiu pod znakiem premiery "Chopina". Jako że świętujemy właśnie rok rzeczonego kompozytora, polskie miasta przekrzykują się nawzajem w co wymyślniejszych pomysłach na uczczenie pamięci o genialnym artyście. Jak na razie nic dobrego z tego nie wychodzi, na Dolnym Śląsku także, ale może dobrze, że Opera Wrocławska podjęła próbę odgrzania tak dawno niewystawianej opery Giacomo Orefice. Choćby po to, żeby sobie i nam uświadomić, że rozdrapywanie starych ran nigdy nikomu nie wychodzi na dobre.
Orefice, zachwycony twórczością Chopina, połączył około stu różnych fragmentów jego utworów i stworzył z nich jedną operę, dla Chopina i o nim. Opera Wrocławska zebrała rękopisy i starając się dojść do porozumienia z zawartym w nich chaosem, dołożyła do opery własny reżyserski zamysł.
Scenografii jako takiej niestety mało. A szkoda, bo opera jest miejscem alternatywnym dla współczesnego teatru, gdzie nie ma szans na spotkanie z ogromem dekoracji i tradycyjną kurtyną. Sceny w większości rozgrywają się w mieszkaniu Chopina, gdzie aktorzy zbierają się tłumnie wokół fortepianu, któremu, nawiasem mówiąc, przypadła w udziale najlepsza rola - wygląda skromnie, nie rzuca zamglonych, rozrzewnionych spojrzeń i nie ma rozpaczliwie zbolałej mimiki twarzy. Jego największym atutem jest to, że nie wypowiada nieznośnie pretensjonalnych kwestii. Soliści opery to prawdziwi artyści, ale tym razem dostosowali się do poziomu opowiadanej historii i samego sposobu jej podania. Orefice nie był poetą nawet w najmniejszym stopniu, co najwyżej niespełnionym wierszokletą, którego twórczość zatacza niebezpieczne koła wokół irytująco banalnych tekstów, jak: "moje zwłoki unoszą się wśród fal i mkną do czeluści" - i jest tego w arsenale znacznie więcej, zdanie za zdaniem, od pierwszej do ostatniej sekundy, każde słowo ocieka melodramatem.
Bohaterowie są silnie stypizowani, sam Chopin to melancholijny sentymentalista à la Werter - zrozpaczony, samotny, nieszczęśliwy. Konwencję przewidywalnych bohaterów i wyświechtanych arii, przełamuje postać mnicha (archetyp mądrości i wyważenia, do tego gładki bas Radosława Żukowskiego) i jak zwykle fenomenalna Eva Vesin - tutaj jako Flora - ekspresyjna, dominująca, bezbłędna - w przeciwwadze dla smutnych, statycznych i niewyraźnych postaci.
Przesadnie patetyczne sceny, okraszone są wzniosłymi gestami i kiczowatą, bardzo prostą symboliką. Kreacja oscyluje z jednej strony na żałobną opowieść wielkiego mizantropa, z drugiej jednak - afektywność i pretensjonalność przechylają spektakl na stronę koszmarnie rozegranej tragifarsy. Scena w salonie, gdzie Chopin gra swój wielki koncert, jest przedstawiona w przesadnie wzniosły sposób - zachwyciwszy słuchaczy, otrzymuje gromkie brawa, gratulacje, gęsto rzucane panegiryki i innego rodzaju pochwały. Nie chodzi o to, żeby ograniczać się do koniecznych oklasków i poklepania po plecach, ale korona z liści laurowych to lekka przesada. Mimo tego drażniącego patosu - sam pomysł pudełkowego przedstawienia jest dość ciekawy - gdy Chopin w salonie paryskim gra przejmujący utwór - scherzo b-moll - to gra i dla aktorów stojących na scenie i dla publiczności na widowni.
Spektakl w ogóle cały czas broni się muzyką - to ona gra tu główną rolę, ona ma zbierać brawa i zachwycać. Wspomniany występ to moment, w którym szczególnie dobrze to widać - w operze rozlegają się jedynie dźwięki fortepianu, niezagłuszone Oreficowską paplaniną. I jest to kwintesencja piękna w najczystszej, nieskalanej postaci. Faktycznie, niekiedy ma się wrażenie, że arie przeszkadzają muzyce. Z drugiej strony jednak muzyka chwilami zagłuszała samego Stevena Harrisona i to - mimo że niezaplanowane - też nie pomogło w odbiorze.
Nie wiadomo, w którym momencie można naprawdę zacząć oglądać przedstawienie, bo żaden kulminacyjny punkt się nie pojawia. "Chopin" jest wytarty z jakiejkolwiek dramaturgii, dzieje się w bardzo statyczny sposób. Sceny, które rozgrywają się na deskach opery - właściwie nie są zagrane, tylko w bardzo płaski sposób przesuwane jedna po drugiej - bez związku przyczynowo-skutkowego, bez logicznej ciągłości, bez następujących po sobie wyraźnych faz rozwoju przedstawienia. I może nie jest to największy błąd, ale nic nie wytłumaczy tego, że potencjalny widz będzie czuł się znudzony tego rodzaju propozycjami reżysera i prędzej czy później stwierdzi, że lepiej było wybrać się do filharmonii.
Najważniejsze w opowieści ma być to, że Chopin umiera. Ten motyw otwiera i kończy spektakl, wszystko pomiędzy jest niejasną zbitką luźnych wydarzeń. Sama śmierć jest stylizowana na odejście kogoś wielkiego, niemalże świętego - uderzająca światłość, dramatyczna muzyka w tle i ostateczny, urywający wszystko gest dłoni Chopina. Obawiam się, że ociera się to o apoteozę.
Trudno jest zrobić dobre przedstawienie, gdy bazuje się na nieciekawym materiale. Niestety, sama muzyka Chopina, choć wielka, nie jest w stanie uratować podawanych razem z nią obrazów i stylizacji.
"Chopin" powinien spaść z ramy programu opery tak, jak jego fortepian spada z okna w słynnym liryku Norwida. Proroctwo romantyka niechybnie się spełniło i rzeczywiście "ideał sięgnął bruku". W tym wypadku to Adamik i jego nietrafiona wizja. Zostawmy sobie dobre wspomnienia o kompozytorze i jego muzyce, pozwólmy zapomnieć Adamikowi tę chopinowską wpadkę i czekajmy na dalsze premiery w niezwyciężonej Operze Wrocławskiej. I może darujmy sobie w ogóle Rok Chopina, którego artystyczna oprawa zapowiada się w całej Polsce co najmniej nieciekawie.
Karolina Obszyńska
Teatralia Wrocław
25 marca 2010
Opera Wrocławska
Giacomo Orefice
"Chopin"
inscenizacja i reżyseria: Laco Adamik
kierownictwo muzyczne, dyrygent: Ewa Michnik
dekoracje: Barbara Kędzierska
kostiumy: Magdalena Tesławska
przygotowanie chóru: Anna Grabowska-Borys, Zygmunt Magiera
asystent reżysera: Hanna Marasz
asystent dyrygenta, przygotowanie chóru dziecięcego: Bassem Akiki
tłumaczenie libretta, asystent reżysera - stażysta: Justyna Walasik
obsada:
Chopin - Steven Harrison, Elio - Mariusz Godlewski, Flora - Ewa Vesin, Mnich - Radosław Żukowski, Stella - Aleksandra Szafir, Pianista - Michał Szczepański Kolędnicy, Goście, Żołnierze, Mnisi i Mniszki, Robotnicy, Statyści: Anna Gancarz, Dajana Al-Makosi, Ivan Andrunyk, Oleksandr Apanasenko, Kamila Dykta, Anatolij Ivanov, Jarosław Józefczyk, Tomasz Kęczkowski, Lesław Kijas, Paula Krawczyk, Konstantin Kushchenko, Paweł Oleksiak, Piotr Oleksiak, Łukasz Ożga, Adam Piątek, Anna Szopa
premiera: 30 stycznia 2010 r.