Niepokorny widz
Z Janem Bończą-Szabłowskim, krytykiem Rzeczpospolitej i "mniej" grzecznym pytającym w czasie spotkań z artystami w trakcie minionego R@portu rozmawia Magdalena Zielińska.
Magdalena Zielińska: Chciałabym najpierw zapytać o Pańskie oceny czy wypowiedzi prezentowane przez Pana w trakcie pospektaklowych spotkań. Są one często dosyć ostre i prowokujące...
Wydaje mi się, że najgorszym sposobem na takie spotkania jest sytuacja, w której prowadzący "spija miód z ust artystów". Wtedy widownia, która ogląda spektakl, czuje, że jest po drugiej stronie. Specjalnie siedzę przy stoliku na widowni, a nie na scenie, żeby reprezentować widownię. Na szczęście nie jestem jurorem, mogę więc być normalnym widzem. Pan Bogdan Ciosek zaprosił konkretne spektakle i jest oczywiste, że musi bronić swojego wyboru. Ja mam tę swobodę, że mogę zadawać takie pytania, które chętnie zadałbym właśnie jako widz.
Stara się Pan może być swego rodzaju przewodnikiem dla widzów? Spektakle są często trudne.
Nie chcę, żeby to była naukowa dyskusja teatrologów z artystami. Na te spotkania przychodzą widzowie. Chcę więc reprezentować normalnego widza, który nie będzie pisał pracy magisterskiej z danego spektaklu, ale chce spojrzeć na niego po prostu ludzkim okiem.
Ale Pański widz jest nieco buńczuczny i niepokorny...
Tak, trochę jest. Jest to poniekąd prowokacja, ale oparta na prawdzie. Staram się poruszać kwestie, które wydają mi się pewną niedoskonałością albo po prostu budzą moje wątpliwości. Chcę mieć łatwy kontakt z widownią. Wydaje mi się, że jeśli mówię o rzeczach, które ich także mogą zastanawiać, i siedzę razem z nimi, to ktoś inny chętniej włączy się do rozmowy.
Widzowie jednak i tak często wstydzą się zadawać pytania.
Tak, ale zwykle jest to kwestia pierwszego pytania. Padnie drugie pytanie, trzecie i widz może się trochę ośmieli i zada kolejne. Ja z początku miałem duże wątliwości przed braniem udziału w tych dyskusjach, bo nie chcę grać roli złego szeryfa...
Można jednak odnieść wrażenie, że takie było z góry założenie, że będzie Pan tym złym policjantem.
Zaakceptowałem tę rolę, bo jestem człowiekiem, który lubi zadawać pytania i ma pewne wątpliwości. Jestem poniekąd niewiernym Tomaszem, jeśli chodzi o teatr. Jako krytyk zawsze wyrażam swoje wątpliwości. Gdyby na spotkaniach tylko dziękowano za to, jacy artyści są wspaniali, to widzowie nie mieliby po co przychodzić. Chodzi mi o to, żeby rozmawiać z twórcami językiem widza.
Przy takim podejściu, wyrażania swoich wątpliwości czy mówienia o złych elementach spektaklu, można usłyszeć opinie o braku pokory czy szacunku dla artystów. Czy według Pana nie wolno przekraczać tej granicy?
Wyrażanie swoich wątpliwości czy krytyka nie mają nic wspólnego z brakiem szacunku. Mam ogromny szacunek dla artystów. Natomiast jeśli widzę chałtury czy przypadki, w których jako widz jestem traktowany jak idiota, to jestem zobowiązany o tym napisać. Na festiwalu spektakle prezentowały generalnie wysoki poziom artystyczny. Można się sprzeczać o wymowę niektórych przedstawień, ale na pewno nie było spektakli błahych. Widziałem już "Generała", więc mogę wziąć pod uwagę i ten spektakl. Wydaje mi się, że spektakle stanowią pewnę diagnozę dzisiejszego Polaka. Jego tęsknot, niespełnionych marzeń, hierarchii wartości i stereotypów, w które sam wpada.
Ten obraz Polaka jest trochę niepokojący.
Trochę tak. Dzisiaj oglądając "III Furie", pomyślałem, że już mam dosyć walczenia z naszymi stereotypami. Ta walka pojawia się w wielu przedstawieniach. Zwykli widzowie w Legnicy, Gdańsku czy Warszawie nie mają takiego oglądu. Każdy rozlicza się ze swoimi stereotypami w swoim wymiarze. Festiwal jest to pewna kumulacja i każdy spektakl trzeba traktować oddzielnie. Nie można powiedzieć, że mamy dosyć mówienia o Polaku, Polsce, kryzysie gospodarczym... Zdziwiło mnie natomiast, że nie ma na festiwalu pogodniejszego spojrzenia na rzeczywistość. Są tutaj manifesty, jest jazda po bandzie, ale brak chociaż jednego spektaklu z większą dawką groteski.
Życzyłby Pan więc twórcom więcej humoru i dystansu?
Obecne jest z pewnością odrabiane pewnych zaległości, pewnych lekcji. Być może jeśli twórcy rozliczą się, będą mieli do rzeczywistości ten dystans i spojrzą na nią trochę inaczej. Może nabiorą wtedy bardziej pogodnego spojrzenia, bardziej groteskowego.
Jak ocenia Pan teksty prezentowane na festiwalu?
Jestem strasznie ciekawy opinii Sławomira Mrożka. Dzisiaj z nim rozmawiałem i powiedział mi, że on nie wszystko akceptuje, ale rozumie, że coś takiego istnieje. Przyjmuje je do wiadomości. Zapytałem go, czy czuje pewien dialog z tą twórczością. Odpowiedział, że nie, ale akceptuje to, że coś takiego powstaje. Na pewno rzeczywistość pokazywana wprost, do której nie szuka się metafory, się wypaliła. I "Był sobie Andrzej, Andrzej i Andrzej" czy "Generał" są próbami ustosunkowania się do naszej historii, czy mentalności. Jury na pewno będzie miało dużą trudność z wyłonieniem tego najlepszego spektaklu.
A jaki jest Pana faworyt? Nie zasiada Pan w jury, więc może się z nami podzielić swoją opinią...
Bardzo podobał mi się "Generał". Nie będzie miał łatwo, bo jest to szalenie trudny temat. Natomiast ten spektakl znalazł świetny klucz do zaprezentowania postaci Jaruzelskiego. Nie jest to panegiryk ani też totalne oskarżenie. Jest to opowieść o człowieku, który żyje w wyimaginowanym świecie i od którego wszyscy się odsuwają. Wydaje mu się, że jego świat jest zupełnie realny.
I kolejny raz rozliczamy się z historią.
Ale jest to na pewno bardzo ważne. Nie wiem, ile zajmie nam rozliczanie się z problemem antysemityzmu, z fałszem, pustymi symbolami i historią. Ciekawe, z czym wtedy będziemy walczyć i czemu się przyglądać z bliska.
Wywiad przeprowadzono w przeddzień zakończenia festiwalu R@port, 25.11.2011 r.
rozmawiała Magdalena Zielińska
Teatralia Trójmiasto
7 grudnia 2011