Polleje się kreatywność
Trudno jest recenzować sztukę, która dotyka tak wielu spraw i osnuwa je ze wszystkich stron na przestrzeni niezliczonej liczby płaszczyzn. W jaki sposób ogarnąć przedstawienie, które odzwierciedla coś teoretycznie nieobejmowalnego ludzkim umysłem - coś, z czym mierzą się filozofowie, socjologowie, antropolodzy i w końcu artyści na całym świecie. Jak zrecenzować spektakl o ponowoczesności?
Wspólnym mianownikiem całej sztuki jest kreatywność. Przez wzgląd na fakt, iż jej znamienność w perspektywie spektaklu jest tak wysoka, urasta ona do rangi bezosobowego bohatera. Można kreatywność uznać za indywidualny atut wybitnej jednostki. Faktycznie, tak się nam zdaje. Spektakl pokazuje, że atut ten staje się symbolem ponowoczesności. Jej posiadanie jest przymusem i przemocą wobec każdego. Każdy musi być kreatywny, każdy musi być jedyny w swoim rodzaju, od każdego muszą wychodzić wspaniałe myśli, każdy musi mieć indywidualną, charakterystyczną tylko dla siebie ścieżkę rozwoju, która koniecznie musi wzbudzać zazdrość i poczucie winy u innych. Dużo tego "musi". Kreatywność bowiem to styl życia, który narzuca nam ponowoczesność. Skoro już to uzgodniliśmy, warto zwrócić uwagę na pierwszy paradoks, jaki niesie ze sobą ten sposób myślenia. Jeśli istnieje imperatyw bycia kreatywnym i dotyczy on wszystkich - każdy w efekcie jest taki sam, kreatywny w jakiś określony sposób. A więc cecha ta ulega demokratyzacji i jest elementem osobowości dosłownie każdego człowieka. Tak więc kreatywność ulega pauperyzacji, przez co przestajemy odszukiwać w niej doniosłych właściwości. Kreatywność wiązała się z intelektualnym i aksjologicznym prestiżem. Natomiast poprzez wymóg jej istnienia w życiu każdego - traci na wartości.
Pollesch swoim socjologicznym okiem analizuje także kształt struktury społecznej, co faktycznie może być efektem ubocznym masowej kreatywności. Trudno teraz patrzeć na ludzi jak na jednostki, jak na agregaty. Teraz patrzymy na ludzi jak na elementy w sieci. "Network" nadaje sens i kształt życia jednostkom. Oczywiście, jest to pochodna, takich sloganów jak: człowiek nie jest samotną wyspą, człowiek jest zwierzęciem stadnym i innych. Jednak wymowa spektaklu przywołuje pewien niepokój związany z niniejszym terminem. Ginie w nim nasza indywidualność, czyli dusza. Nazwa "społeczeństwo" ulega wynaturzeniu. Pozostaje tylko synergia grupowa, sieciowa, team spirit, burza mózgów. Nie ulega wątpliwości, że stanu niniejszej więzi nie można długo utrzymywać, oparta jest na osiągnięciu określonego celu i w momencie jego zrealizowania sieć rozpada się. Network utrzymuje się od początku projektu do jego końca, ani chwili dłużej. Życie z kolei to seria projektów. Problemem współczesnego człowieka, według Pollescha, jest rekrutacja do najlepszego z projektów, do najlepszego z istniejących networków. Sieć oczywiście zawiera elementy składowe - czyli ludzi. Jednak nie są oni indywiduami traktowanymi holistycznie (z biografią, historią). Ich indywidualizm w tej perspektywie istnieje tylko w obrębie roli, jaką mają odegrać w swoim networku, w realizowanym projekcie. Co ciekawe, w każdym kolejnym projekcie istnieje duże prawdopodobieństwo, że otrzymają zupełnie inną rolę.
Powróćmy więc jeszcze do omawianej kreatywności, której rola tak niepokoi Pollescha. Czy w sieci można być kreatywnym? Kreatywność rodziła się z oryginalności i indywidualizmu, jak wspomniałam wcześniej. Sieć jest odizolowanym elementem czasu i przestrzeni. To jest spore ograniczenie. Jak więc kreatywność ma się narodzić w sieci, gdzie wszystko jest wtórne? Oryginalność tu jest tylko pozorna. To jak uszycie ubrania z elementów innego ubrania, które zostało pofragmentowane i następnie zszyte powtórnie w bardziej lub mniej uporządkowany sposób. Patchwork jest wsobny i odtwórczy. To kąpiel ciągle w tej samej wodzie i rozpaczliwe wołanie o powiew świeżości.
Skoro świeżość i prawdziwa oryginalność przychodzi postaciom z założenia z trudem, to jak można w takich warunkach tworzyć teatr? Postacie, ratując się jak mogą, popadają w sztampowe chwyty teatralne - płytka intryga, pobieżne uczucia, przerysowane gesty. Sprawiają wrażenie, że raczej bawią się w teatr niż go tworzą. Zachowują się jak niezdyscyplinowane dzieci, które zostały pozostawione samym sobie bez reżysera. Próby odegrania jakiegoś spektaklu to niezdarne szamotanie się ze sobą, z networkiem, z tekstem, "brakującą" scenografią. Teatr wywodzi się z improwizacji, toteż próbują coś zaimprowizować widzom, aby ukazać istotę kreatywności.
Możemy także popatrzeć na to z innej nieco strony. Metafora teatro mundi sprawia, że postaci na scenie podlegają pewnej presji. Na deskach sceny życia dano im tylko jedną możliwość odegrania roli, w dodatku bez scenariusza, z koniecznością improwizacji - poza tym musi to być najlepsza improwizacja, na jaką ich stać. Pod wpływem presji dochodzi do głosu panika. Bohaterowie chcą zagrać po prostu cokolwiek, są w tym chaotyczni, gramolą się jak w ulu. Potrafią tylko odegrać nieskoordynowany pompatyzm, nadekspresyjny bulwaryzm ubrany w ponowoczesny płaszcz.
Nadekspresja jest urocza, ale tylko w wykonaniu dzieci. Bohaterowie to Everymani dzisiejszych czasów. Tym razem pod względem niedojrzałości. Socjologowie i kulturoznawcy uknuli zgrabny termin opisujący tę niedojrzałość, charakterystyczną dla naszego pokolenia - infantylizacja. Życie od projektu do projektu to swoista apologia tymczasowości, która wyzwala chęć poddawania się gwałtownym, natychmiastowym impulsom. Bez tych nagłych podniet istnienie nie ma sensu. Można także zaznaczyć, że perspektywa, w jakiej "żyją", nie dostarcza im bodźców do rozwoju emocjonalnego. Nie mają szans na to, żeby dojrzeć. Mniemam, iż Pollesch pokazuje tym samym, że postaci podlegają współczesnemu fatum jak z antycznej tragedii.
René Pollesch wyzwala w swoim spektaklu krytykę metateatralną. Wychodzi poza ramy sceny pudełkowej i wysyła aktorów spektaklu na drugą stronę rampy, daje rolę suflerowi. Sprawia także, że widz czuje się aktorem. Stwierdza, że dzisiaj kreatywność siedzi na widowni. Przez większość spektaklu światła reflektorów obnażają obecność publiki, czyli demaskuje to, co dla pierwszej warstwy teatru jest tematem tabu. Przy czym widownia jest tu cały czas niema. Jest jakimś bezwzględnym egzaminatorem, przed którym aktorzy nie dają sobie rady z improwizacją. Próbują zaimponować widzowi swoją kreatywnością, ale ostatecznie legną pod presją.
Jak widać, Pollesch porusza wiele kwestii, które dotykają każdego z nas. Rozprawia nad odnajdywaniem sensu w dzisiejszym rozgardiaszu idei, śmietnisku wartości, nad rolą współczesnego artysty i sztuki w ogóle, a także nad zniewoleniem. Czym jest wolność? Po obejrzeniu spektaklu można wysnuć wniosek, że istnieje tylko zniewolenie. A człowiek podlega tak wysublimowanej formie nowego zniewolenia, które daje pozory wolności. Jeśli nie jest uwięziony w starej formie (każda forma szybko traci datę ważności), przez co walczy z anachronizmem, formułując swoje jestestwo ciągle na nowo, angażuje się w coraz nowsze projekty życia. Walka z zastaną formą stwarza przymus kreatywności, czego pochodną jest przymus demokratyzacji indywidualności. Co z kolei sprawia, że wszyscy jesteśmy jedną masą kreatywności. Co zrobić ze zniszczoną pauperyzacją kreatywnością? Czy nastąpi postkreatywność? Czy nowoczesną formą kreatywności może być pasywność? Czy w tym szaleństwie tkwi metoda?
Spektakl René Pollescha jest kwintesencją ponowoczesności. Wywodzi się z dojrzałej samoświadomości teatru. Pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi. Budzi refleksje, niepokoi. Ale także bawi. Dawno nie było w teatrze tak szokującego przekazem i humorem spektaklu. Jest to sztuka, w której każdy typ widza może znaleźć jakąś wartość. Dla niektórych to żart teatralny, dla innych będzie to tragifarsa, pozostali mogą w nim doszukiwać się prób redefinicji roli teatru.
Aleksandra Pyrkosz
Teatralia Warszawa
9 grudnia 2011
TR Warszawa
"Jackson Pollesch"
w przekładzie Karoliny Bikont
reżyseria: René Pollesch
scenografia i światło: Chasper Bertschinger
kostiumy: Svenja Gassen
obsada: Roma Gąsiorowska / Piotr Głowacki, Aleksandra Konieczna, Agnieszka Podsiadlik, Jan Dravnel, Rafał Maćkowiak, Tomasz Tyndyk
premiera: 17 września 2011 r.