Pokojowe rozwiązanie
Zapowiadany jako jeden z najważniejszych spektakli tegorocznej Malty - "I Apologize" Gisèle Vienne - został bardzo chłodno przyjęty przez maltańską publiczność podczas pierwszego dnia festiwalu. Niestety przyczynili się do tego organizatorzy, którzy z nieznanych przyczyn nie byli w stanie wyświetlić napisów w trakcie przedstawienia. Ale ono samo także miało niewiele na swoją obronę.
Szybko można zorientować się, że teatr Vienne wywodzi się ze sztuk wizualnych, a najważniejszą, narracyjną rolę grają w nim choreografia i obraz. Intrygującą scenografię do spektaklu stanowią przede wszystkim jasne, proste skrzynki, natrętnie przywodzące na myśl trumny. Znajdują się w nich manekiny poubierane w większości w dziewczęce stroje. Na scenie pojawia się aktor; w milczeniu wyciąga je i usadza na krzesełkach. A potem chowa. Raz delikatnie, z namaszczeniem, w pełnym skupieniu, to znowu gwałtownie, brutalnie, ocierając się o przemoc. Motyw ten przewija się przez cały spektakl. Problem w tym, że nuży i nie zmierza do żadnego punktu kulminacyjnego czy przełamania. Nic nie jest postanowione raz na zawsze, rozmywają się emocje postaci i motywacje, które moglibyśmy im przypisać.
Tekst pojawia się rzadko i nie z ust aktorów, ale z głośników. Wtedy scena zamiera, a opowieść przybiera postać zwerbalizowanego strumienia świadomości mężczyzny. Z pewnością dobiegające słowa w dużej mierze sytuują oglądane sceniczne obrazy i stanowią dla nich ramę. Cóż jednak, jeśli publiczność nie mogła ich przeczytać w polskim tłumaczeniu, a tekst w języku angielskim nie był na tyle wyraźny i zrozumiały, by można było założyć, że wszyscy poradzą sobie z jego odbiorem? Najprościej przejść do terminologii sportowej i napisać - samobój.
W dalszej części spektaklu pojawia się jeszcze dwójka aktorów: ubrana w czarną sukienkę kobieta i umięśniony, wytatuowany mężczyzna. Trudno jednoznacznie ocenić, jaką rolę odgrywają ta czarna dama i zbir (będę ich tak umownie nazywał). Następuje seria efektownych etiud w wykonaniu aktorki: szpagaty, stanie na rękach, mostek. Wszystko na skrzynkach lub w ich okolicy. Przez cały czas słychać niepokojącą, elektroniczną muzykę. W niektórych momentach aktorzy naśladują zachowanie manekinów, potem z tego rezygnują. Jeszcze dziwniejsze wydają się przesadnie wydłużone pocałunki, spełniane jakby w opozycji do trzeciej osoby obecnej na scenie. Pocałunki śmierci? Być może, ale to tylko jeden z możliwych tropów. Po chwili przerwy aktorzy wracają do lalek, chowają je pospiesznie do skrzynek.
Pojawiają się wylewana z butelki "krew" i zwierzęce maski, zakładane to sobie, to manekinom. Trudno jednak mówić o nastroju grozy czy choćby kryminału, raczej wyczekiwania. Gdy wszystkie manekiny są schowane i wydaje się, że spektakl umarł, nagle odzyskuje życie. W rytm hałaśliwej, industrialnej muzyki oglądamy taniec czarnej damy i zbirowatego mężczyzny. Zwłaszcza aktorka daje popis nieprzeciętnych umiejętności opanowania ciała. W pewnym momencie oboje spotykają się na scenie, jednak gasną światła i akcja znów się urywa.
Ostatnia część spektaklu skupia się na ustawianiu skrzynek w rząd, jedna na drugiej, tak, by utworzyły coś w rodzaju rozbiegu. Oprócz serii chaotycznych działań, w finale odbywa się jawny atak na widza uciążliwymi i przeciągłymi dźwiękami. Hałas. Koniec.
Niewiele zostaje po obejrzeniu tego spektaklu. Niby mamy do czynienia z wypadkiem samochodowym, z manekinami, z krążeniem wokół tematów śmierci i przemocy, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że całości brakuje prawdziwej głębi. Działania aktorów są powierzchowne, momentami efekciarskie i nie budują istotnych znaczeń. Poetyka skrótu, przeskoków i nielinearności dodatkowo uwypukliła wspomniane braki. Znaczące jest kreowanie przedstawienia wbrew publiczności, aranżowanie konfliktu nie tylko na samej scenie, ale także na linii scena-widownia. Czy jednak Vienne nie zagłuszyła przez ten atak samego spektaklu? Jakiekolwiek były intencje reżyserki, ze starcia z maltańską publicznością nie wynikło pokojowe rozwiązanie. Choć obawiam się, że sama artystka może uznać to za zwycięstwo.
Dlaczego spektakl z 2004 roku zatytułowany jest "I Apologize"? Trudno dociec, ale Gisele Vienne zdecydowanie powinna przeprosić festiwalową publiczność. Będzie miała do tego okazję bardzo szybko - już w czwartek i w piątek. Tym razem w Starej Rzeźni artystka pokaże nowszy spektakl (z 2008 roku) - "Jerk". Oby z lepszym skutkiem.
Adam Domalewski
Teatralia Poznań
5 lipca 2011
Gisèle Vienne
"I Apologize"
koncepcja : Gisèle Vienne
tekst, lektura tekstu : Dennis Cooper
muzyka : Peter Rehberg
reżyseria światła : Patrick Riou
makijaż : Rebecca Flores
project lalek : Raphaël Rubbens, Dorothéa Vienne-Pollak et Gisèle Vienne
współtworzą i występują: Jonathan Capdevielle, Anja Röttgerkamp, Jean-Luc Verna
premiera: 2004 r.
maltafestival, Poznań 04-09.07.2011 r.