Zapomnieć się nie da
15 maja minął rok od premiery "Lobotomobilu" Janusza Wiśniewskiego. Wydaje mi się jednak, że zbyt mało czasu i miejsca poświęcono ubiegłorocznemu dziełu tego poznańskiego teatru.
Autorski spektakl Wiśniewskiego tym razem nie odwołuje się wprost do wielkiej literatury dramatycznej; kanwę i inspirację stanowiła dlań historia Johna Forbesa Nasha Jr., amerykańskiego matematyka, noblisty w dziedzinie ekonomii, cierpiącego na schizofrenię paranoidalną. Oprócz tego, w samym tytule przedstawienie odwołuje się do lobotomii - drastycznego zabiegu chirurgicznego, polegającego na przecięciu połączeń nerwowych pomiędzy płatami czołowymi mózgu a korą mózgową, dziś niemal całkowicie zaniechanego ze względu na nieskuteczność, spustoszenia wywoływane u pacjentów i wysoką śmiertelność. Niemniej w połowie XX wieku lobotomia była szeroko stosowana w Stanach i w Europie; wierzono, że jest właściwą metodą leczenia ciężkich zaburzeń psychicznych... Trzeba jednak od razu zastrzec, że są to jedynie tropy pochwycone przez twórców w trakcie pracy nad przedstawieniem, które nie jest ani drastyczne, ani biograficzne. Przeciwnie - dominuje w nim muzyka i śpiew, a melancholijna zaduma łączy się z dowcipem i rubasznością, tworząc niezwykle bogaty kalejdoskop barw i nastrojów.
Na początku spektaklu obserwujemy szkołę: dzieci poddawane trudnym próbom lekcji ze zdziwaczałymi nauczycielami i próbie jeszcze cięższej - dorastania. Potem tempo zwalnia, ale to uspokojenie pozorne: na rzecz silnego napięcia emocjonalnego między Panem i Panią Nash (oraz alter ego tej pary, równolegle przebywającym na scenie). Oglądamy dramat rodzinny, powracanie do bolesnej przeszłości, niemożność pogodzenia się ze śmiercią dziecka. Małżeństwo Nashów (Mirosław Kropielnicki i Antonina Choroszy) jest do głębi toksyczne, a sama opowieść Pani Nash o pochówku dziecka ma coś jawnie z horroru. Ta część przedstawienia to niemal jedyne momenty pozbawione muzyki, ewidentnie osobna całość w układance "Lobotomobilu". Po tych sekwencjach spektakl odzyskuje nagle początkową werwę - w okamgnieniu, płynnie przenosi się w przestrzeń sądu, w której rej wodzić będą Adwokat Moon (Radosław Elis) oraz Prokurator Jack Brickner (Michał Kocurek). Nie tyle dążą oni do oskarżenia i osądzenia Johna Nasha, co wraz z innymi świadkami żyją własnym, bogatym życiem. "Lobotomobil" rozpędza się na dobre i już do samego końca gnał będzie po różnych rejonach realności i egzystencji, zbierając po drodze wszystko to, co do nich przynależy - niezależnie, czy jest mimetyczne, czy wyobrażone; wysokie, czy niskie; wzniosłe, czy groteskowe. Najważniejsze, by było prawdziwe.
Zasadniczo więc spektakl zasadza się na wzajemnym zawiązaniu dwóch planów - rzeczywistego i nadrealnego - tak, że nie sposób ich ściśle odseparować. Bo tym, co dręczy wyobraźnię Janusza Wiśniewskiego, jest znikomość, nieuchronne zmierzanie do wiadomej granicy. Przejście. Dlatego tak silne wrażenie wywołuje ostatnia scena, w której ostatnie słowa, ostatnia piosenka - śpiewana dziecinnym głosem elegia - należy do najmłodszych aktorów, którym z niekłamaną zadumą przysłuchują się wszyscy pozostali.
W ogóle "Lobotomobil" to świetnie zakomponowany spektakl. We wcześniejszej "Burzy" mieliśmy do czynienia z mantrowym zawołaniem: "przychodzimy, odchodzimy", był to spektakl "wytupany" nogami. Tu rytm jest inny, numeryczny, śpiewny, momentami wręcz rewiowy. Bo przecież Eros nierozerwalnie złączony jest z Tanatosem, bo jedynym możliwym sposobem oswojenia rzeczywistości bywa deformacja, śmiech albo i wino - pomagające na chwilę zapomnieć. Całkiem uciec się przecież nie da - nawet od samych myśli i przeczuć dotyczących nieuchronnego - i w tym najgłębiej tkwi poetyckość przedstawienia. W "Lobotomobilu" bada się też, jak w obliczu przemijania sytuuje się miłość i czy przypadkiem nie traci ona swej siły z powodu samych ludzi, ich słabości, nieopamiętania, nieumiejętności porozumienia. Bo może miałaby ona więcej do zaproponowania i więcej do ocalenia, gdyby pozwolono jej działać, trwać dłużej niż jedna piosenka?
Ale spektakl nie ogranicza się do prostych równań zysków i strat, zarysowano w nim znacznie szerszy poczet problemów i subtelności towarzyszących zwykle uczuciowemu zmaganiu człowieka. Pojawia się bolesna samotność, zwłaszcza w chorobie, w starości. Nawet w miłości, bo ta jest tu zdeprawowana albo już utracona, nieszczęśliwa. Bardzo nietrwała, bardziej nawet niż człowiek - "most spróchniały wiszący nad przepaściami". Pojawia się motyw kruchej, niewystarczającej pamięci, która w konsekwencji jeszcze pogłębia ból. Wyczuwa się niemal wszechobecny lęk, obawę przed śmiercią, może nawet udręczenie samym myśleniem o niej. A jednak spektakl nie pozostawia widza bez nadziei, paradoksalnie bądź nie - dodaje otuchy. Choćby dlatego, że to wspólny los. "Życie niemożliwe, ale było znoszone" - jak pisał w "Małej pauzie" Czesław Miłosz.
Wiśniewski do spółki z Jerzym Satanowskim (odpowiedzialnym za muzykę) i Małgorzatą Dąbrowską (projektującą kostiumy) śmiało bazują na tym, czym żywi się teatr europejski co najmniej od czasów elżbietańskich, na czym milcząco opiera się cała opera - na wzbudzeniu w widzu zachwytu, olśnienia, na sprawieniu mu przyjemności. Ale jeśli rozmawia się przy tym o sprawach zasadniczych, nie jest to przecież zarzut, ale pochwała. Wspominam o tym, gdyż twórcy przedstawienia prowadzą dojrzałą i wartościową grę z konwencjami; świadomi ich sztuczności, ale i użyteczności, umieją je za sprawą znakomitych aktorów ożywić i wykorzystać do wykreowania oryginalnego świata. Czego tu nie ma?! Opera, operetka, kabaret, horror, piosenka, teatr lalek... A mimo to, wszystko do siebie jakoś przystaje, nie ma wrażenia "pęknięcia" czy usilnego "zszywania". Zdarzają się w warstwie słownej niektórych piosenek pewne sformułowania trącące myszką lub banałem, ale w powyższym kontekście nie rażą, mają swoje wyraźne umotywowanie w przyjętej konwencji. Zaś wartości plastyczne i choreografia "Lobotomobilu" z miejsca otrzymują najwyższą ocenę.
Wiśniewski cały czas daje się poznać jako zdolny uczeń Szekspira i Eliota, ale w "Lobotomobilu" przypomina swoje powinowactwo z inną literaturą. Myślę o Brunonie Schulzu i rzeczywistości kreowanej w jego opowiadaniach, w której życie stale przechodzi w rojenia i sen, w której emocje i pory roku odgrywają niepomierną rolę. W "Lobotomobilu" postaci cały czas mówią o swoich przeżyciach przy pomocy opisów przyrody, opowiadają o swoich emocjach i pragnieniach wywoływanych przez zmysłowy odbiór świata. Schulza i ostatnie dzieło Wiśniewskiego łączy też akcentowanie wpływu dzieciństwa na późniejszy kształt w pełni uformowanej osobowości. Pojawiają się wreszcie manekiny, w roli podobnej do tej, jaką przywiązywał do nich twórca "Traktatu o manekinach". Także motyw psychicznego zwichnięcia, społecznej alienacji, "artystycznego" skrzywienia, za którymi kryje się ogromna wrażliwość, wspólny jest dla Schulza (i jego literackiego alter ego - Józefa) oraz Johna Nasha. Schulzowska wydaje się sama idea pojazdu leczącego ludzi z ich chorób psychicznych... A działo się to w latach 50. ubiegłego wieku w Stanach Zjednoczonych! Wiśniewski proponuje coś, stanowiącego podobnie wielkie wyzwanie, mającego ambicje sięgnięcia w głąb psychiki, ale dużo bezpieczniejszego, bo pozostającego w granicach sztuki. "Lobotomobil" to podróż chłonnego umysłu, ze wszystkimi jej meandrami, nieoczekiwanymi zwrotami akcji, przechodzeniem od działania intelektualnego i racjonalnego do (pozornie) odrealnionych projekcji wyobraźni. Znakomicie, że nie da się w "Lobotomobilu" postawić wyraźnej kreski: to była sceniczna "rzeczywistość", a to sceniczna fantasmagoria. Tego typu rozgraniczenia i kategorie nie przystają do opisu stanów psychicznych, lotnej i pojemnej myśli ludzkiej - a już zwłaszcza w umyśle schizofrenika. Tu prawdą może być wszystko. Lęki i traumy dzieciństwa (szkoła pełna zidiociałych pryncypałów) i dorosłości (zetknięcie z bezdusznymi lekarzami i kafkowskim sądem) urastają w psychice do monstrualnych rozmiarów, sieją zamęt, czyli stają się realnością. Czasem przekleństwem. Jeśli ambicją reżysera było ukazanie tej fantastycznej przecież właściwości człowieka, uznawanej na co dzień za "naturalną", udało mu się to znakomicie. W tym spektaklu potwierdzenie zyskuje tym samym klasyczna idea określająca teatr jako miejsce zaznajomienia człowieka z człowiekiem.
Na osobne omówienie zasługuje właściwie większość postaci, z konieczności wspomnę tylko o dwóch. Pierwsza z nich to perwersyjny Adwokat Moon o zachwianej tożsamości płciowej, grany przez Radosława Elisa. Wysoka i szczupła, ubrana na czarno kobieta, mocnym głosem śpiewająca miłosne songi. Jakby sławna Czarna Dama z sonetów Szekspira! Zatem szczęśliwie na "Lobotomobilu" nie kończy się gra z Szekspirem, choć tym razem ukryta jest głębiej, niewyrażona explicite. Zupełnym majstersztykiem okazała się jednak postać tajemniczo nazwana Pan-Pani Mojej Duszy. Kryje się pod nią chłopiec-marionetka, poruszający się tak, jakby był prowadzony przez czyjeś ręce i sznurki, grany fenomenalnie przez Grzegorza Gołaszewskiego. Jest metaforą znikomości i tragiczności losu bohatera, któremu na pewno zabraknie czasu, ale nie jest w stanie nic na to poradzić. Zdąży tylko powiedzieć swoje adieu i zastygnąć. Pięknie pomyślane i pięknie zagrane.
Największym osiągnięciem inscenizacyjnym Wiśniewskiego wydaje się jednak to, że "Lobotomobil" - przy całym swym rozdokazywaniu, mnogości postaci, śpiewności - nie stracił nic z kameralności, pozostał wydarzeniem intymnym. Nie jest zakrzyczany. Po ostatniej scenie zapada zmrok, a gdy odsłania się kurtyna, aktorzy tkwią nadal nieruchomo, nie uśmiechają się. To znak dla publiczności - oto powiedzieliśmy wam coś ważnego, nie zapominajcie zbyt szybko. Ale uciec, zapomnieć się przecież nie da...
Adam Domalewski
Teatralia Poznań
11 lipca 2011
Teatr Nowy (Poznań)
Janusz Wiśniewski
"Lobotomobil"
reżyseria: Janusz Wiśniewski
choreografia: Emil Wesołowski
muzyka: Jerzy Satanowski
kostiumy: Małgorzata Dąbrowska
obsada: Antonina Choroszy (Pani Nash), Ewelina Dubczyk (Biedna Kózka), Barbara Kurdej (Inna Wersja Pani Nash), Sława Kwaśniewska (Pani Hals), Anna Mierzwa (Fagi Levinson), Daniela Popławska (Siostra Hieronima), Agnieszka Różańska (Sędzina), Jagoda Stach (Uwiedziona), Marta Szumieł (Pasażerka Nocnego Ekspresu), Janusz Andrzejewski (Od Wych. Fiz.), Paweł Binkowski (Biolog), Wojciech Deneka (Prof. Richter), Tadeusz Drzewiecki (Doktor), Radosław Elis (Adwokat Moon), Grzegorz Gołaszewski (Pan-Pani Mojej Duszy), Janusz Grenda (Przyrodnik), Michał Grudziński (Rygorysta), Paweł Hadyński (Pani Dziekan Kohn), Bolesław Idziak (Pani Vermerowa), Michał Kocurek (Prokurator Jack Bricker), Mirosław Kropielnicki (Salomon Nash), Andrzej Lajborek (Pasażerka Nocnego Ekspresu), Aleksander Machalica (Doktor Sztranc), Łukasz Mazurek (Inna Wersja Salomona), Mariusz Puchalski (Doktor Locha). Gościnnie: Edward Warzecha (Doktor Piasecki), Maciej Zabielski (Śmierć Piskląt), Mandar Purandare (Lekarz na Wezwanie), Krzysztof Przybyłowicz (Woźny), Soliści Poznańskiego Chóru Chłopięcego i Poznańskiej Szkoły Chóralnej oraz Lena Drożdżyńska, Karolina Ludwiczak, Magdalena Stolarska (Pasażerki Nocnego Ekspresu)
premiera: 15 maja 2010 r.