Show must go on
Forced Entertainment - angielska grupa aktorów-performerów zaprezentowała w ramach 36. KRT spektakl będący kompilacją "Familiady", łzawych benefisów na cześć artysty X lub Y z domieszką piosenek podkręconych wąsikiem à la Jacek Wójcicki. Wszystkie te elementy złożone razem dały solidną porcję kiczu. Ale kicz zamierzony, to nie to samo, co kicz wyłażący niepostrzeżenie spod nogawki czy zza kołnierzyka - kicz zamierzony, to kicz prawdziwy, a jak mawiają Indianie i Mel Gibson: true kitsch, it's a good kitsch.
Scena wygląda słodko i kolorowo. Obserwujemy coś na kształt pracy przy koncercie telewizyjnym, recitalu, teleturnieju czy czymś tam jeszcze - zresztą nie chodzi o treść, tylko o efekt. Bierzemy pod lupę grupę tancerzy, którzy wykonują dla nas różne zwinne wygibasy: a tu ktoś wywinie orła, a tam jakaś pani wypnie pupkę w rytm muzyki, jeszcze ktoś podskoczy, inny przycupnie - ogólnie cudnie. Z permanentnie doklejonymi uśmiechami, baraszkują wśród wybitnej scenografii, składającej się ze sztucznych palemek w stylu "mamo zrób mi zadanie na technikę, bo mam już dwie jedynki".
Co najdziwniejsze, a zarazem najciekawsze i najzabawniejsze, po zakończonych wygibasach na które złożyło się kilka utworów różnej maści, cała ekipa rozsiada się na kanapie ustawionej tuż przy pierwszym rzędzie widowni. Psychodeliczno-monotematyczna grupa taneczna chce się z nami zaprzyjaźnić. Kolejni aktorzy próbują nam uświadomić, jak ważne w życiu są emocje, jak bardzo zależy im na tym, byśmy się dobrze bawili. I my, i oni wiedzą, że brzmią strasznie sztucznie (zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że wszystkie postacie mówią tylko i wyłącznie do mikrofonu, który zniekształca im głos). Zniekształcenie prowadzi do ujednolicenia, przez co nasi kochani tancerze staja się bezosobową, bezmózgą maszynką do produkowania emocji.
Po kilku intymnych, kanapowo-rzędowych chwilach, show rusza dalej. Znowu fikołki i różne inne kolorowe bajery, piękne, zamaszyste gesty itp. Problem pojawia się, gdy jeden z tancerzy zwierza się reszcie, że cierpi na depresję i nie da rady uczestniczyć w show. Sposób, w jaki zostaje wówczas potraktowany, przypominał metody perswazyjne, stosowane chociażby w "Nowym wspaniałym świecie" Huxleya. Biedaczek przeszedł prawdziwe pranie mózgu zafundowane mu przez kolegów i koleżanki - dobry proszek usunął plamę. Nieposłuszny tańczy dalej.
Spektakl rozpoczyna się tańcem i tańcem się kończy. Z początku śmieszna, wesoła biesiada przerodziła się w obserwację męczarni uwięzionych ludzików z telewizji. Coś w tym jest, że chcemy, by telewizja nas wzruszała, coś w tym jest, bo Wielki Brat o tym wie i to robi. Co z tego, że znamy hasło "telewizja kłamie", jak i tak spędzamy przed tym strasznym pudłem po kilka godzin dziennie. A ci biedni tancerze produkują się, pocą, świszczą i gwiżdżą żeby nam się podobało, żeby emocji i wzruszeń dostarczyć, żeby pani Jadzia z panią Krysią z podniecenia i w ekstazie słały uniesione, natchnione SMS-y do stacji określonej - bo stacji sto razy więcej niż stacji drogi krzyżowej (nie dziwi więc, że dla niektórych telewizja jest bogiem). I już gdy wszystko wysłane, i już gdy wszystko wytańczone, i już gdy tancerki okropnie spocone, można powiedzieć - show zakończone.
Piotr Gaszczyński
Teatralia Kraków
14 listopada 2011
Forced Entertainment (Wielka Brytania)
"The Thrill of It All"
reżyseria: Tim Etchells
koncepcja: Richard Lowdon
reżyseria światła: Nigel Edwards
muzyka i dźwięk: John Avery
konsultacja choreograficzna: Kate McIntosh
asystent reżysera: Hester Chillingworth
produkcja: Ray Rennie, Francis Stevenson
obsada: Thomas Conway, Amit Hadari, Phil Hayes, Jerry Killick, Richard Lowdon, Claire Marshall, Cathy Naden, Terry O'Connor, John Rowley
koprodukcja: Kunstenfestivaldesarts (Bruksela), Hebbel am Ufer (Berlin), PACT Zollverein (Essen), Les Spectacles vivants - Centre Pompidou we współpracy z Festival d'Automne (Paryż) i Theatre Garonne (Tuluza), przy wsparciu Sheffield City Council
36. edycja Krakowskich Reminiscencji Teatralnych, 6-12 października 2011 r., Kraków.