Fety i fajerwerki
Ci, którzy przyszli niedługo po Mozarcie - romantycy - wylansowali w całej Europie koncepcję twórcy-geniusza i boskiego natchnienia, które mu sprzyja i dzięki któremu tworzy. I choć przyglądając się ich dziełom, zwykle długo ewoluującym przed przybraniem ostatecznej formy, przyznać powinniśmy, że nie ma ucieczki od uczciwego rzemiosła, to jednak zawsze fascynowali nas twórcy, którym kolejne dzieła przychodziły - rzekomo lub faktycznie - z dziecinną łatwością.
Taka aura otaczała tylko największe postaci światowej sztuki, wśród nich Wolfganga Amadeusza Mozarta. Słusznie zresztą - dowodzą temu zachowane rękopisy jego utworów bez najmniejszych poprawek, bez jakichkolwiek skreśleń. Jego historię - od momentu przybycia na dwór Józefa II do Wiednia - podejmuje, wystawiony na dużej scenie Teatru Polskiego w Poznaniu, dramat muzyczny Petera Shaffera - "Amadeusz".
Reżyser - Paweł Szkotak nadał swemu przedstawieniu operowo-dramatyczną formę, pozostając wiernym Shafferowi i oscarowemu filmowi Formana, opartemu na tym samym scenariuszu. Idea połączenia opery z teatrem dramatycznym jako "nowej jakości" w teatrze była już niejednokrotnie podejmowana, przypomnę choćby Grzegorza Jarzynę i jego realizację "Don Giovanniego" Mozarta w połączeniu z "Don Juanem" Moliera, wystawioną w sali kameralnej Teatru Wielkiego w Warszawie pod tytułem "Giovanni" pięć lat temu. Podobną chęcią "podkręcenia" gry aktorskiej w operze podyktowane są z pewnością, częste od jakiegoś czasu, zaproszenia reżyserów z teatru dramatycznego do reżyserowania spektakli operowych. Ostatnio swoich sił na tym polu próbowali m.in.: Zadara, Wysocka, Kleczewska, Dobrowlańska, a za chwilę zrobi to Korczakowska. Nie inaczej jest za granicą, o czym świadczą regularne angaże naszych "eksportowych" reżyserów - Warlikowskiego i Jarzyny w zachodnich operach.
Niemniej przestrzenią poznańskiego "Amadeusza" jest teatr dramatyczny, a zaproszonymi gośćmi są muzycy, chór i śpiewacy Teatru Wielkiego w Poznaniu, czyli mówić można o migracji przeprowadzonej w drugą stronę. Koprodukcja dwóch poznańskich scen wypada więc nader interesująco. Zresztą od jakiegoś czasu Teatr Polski w Poznaniu lubuje się w superprodukcjach. Na początku poprzedniego sezonu hitem było monumentalne przedstawienie "Mistrza i Małgorzaty" (niedawno - 6 marca zagrane po raz pięćdziesiąty). Te dwa spektakle łączy jednak coś więcej. Robią duże wrażenie, lecz pozostawiają lekki niedosyt.
Świetnym i udanie przeprowadzonym pomysłem w "Amadeuszu", wypływającym wszakże ze wspomnianego scenariusza, okazało się rozdzielenie postaci Antoniego Salieriego na dwóch aktorów: Wojciecha Kalwata grającego Salieriego-nestora i Michała Kaletę - kompozytora w sile wieku. Dzięki temu cały spektakl jest reminiscencją wydarzeń sprzed lat, a jednocześnie opowieść przenosi się z łatwością w sam środek historii przybycia do Wiednia "sprośnego dzieciaka". Zbudowany dzięki temu niewielki, ale symptomatyczny dystans do scenicznych wydarzeń przywołuje konwencję operową, z całym jej dobrodziejstwem i przekleństwem. Pod względem konstrukcji "Amadeusz" - zgodnie z zapowiedziami - jest rzeczywiście prawdziwą hybrydą: momenty dramatycznych spięć kontrastowane są "graną" przez Mozarta na niewidzialnym pianinie muzyką i innymi licznymi momentami, w których wybrzmiewa orkiestra Teatru Wielkiego.
Spektakl o tej tematyce i wspomnianym kolorycie nie sili się na bycie przez cały czas dramatyczną, przejmującą historią (choć i tego w nim nie brakuje) - i bardzo dobrze. Żartobliwie potraktowano - koszmarne z dzisiejszej perspektywy - stroje noszone w tamtej epoce, a czasem całe postaci. Venticelli grani przez Pawła Siwiaka i Piotra B. Dąbrowskiego są metroseksualnymi chłopiętami z dworu, z różowymi kokardami w perukach. Potrafią być jednak bardziej stanowczy, nawet nieco brutalni, nastając w pewnym momencie na dwuznaczną zabawę z Konstancją, żoną Mozarta. Ale prawdziwie bezbłędny jest cesarz Józef II Wiesława Zanowicza - artykulacja i gestykulacja aktora w połączeniu z bezkarną indolencją siedzącą na tronie i dyletanctwem, nie tylko w sprawach muzyki, dają przezabawny efekt.
Jednakże w zasadniczej części spektaklu, skupiającej się na osobach Mozarta i Salieriego, do głosu dochodzi wspomniany rys dramatyczny. Z jednej strony obserwujemy zmagania nadwornego kompozytora z własną ambicją, podrażnioną przybyciem wielokrotnie bardziej uzdolnionego od niego kompozytora - Mozarta, w dodatku ekstrawaganckiego i nieprzewidywalnego w obyciu. W porównaniu z nim Salieriego nie można nazwać nawet sprawnym rzemieślnikiem. Bunt, do tej pory oddanego Bogu, kompozytora przeciw nierównemu i niewłaściwemu - w jego opinii - rozdaniu talentów prowadzi do bluźnierstwa i opętania jedną myślą - zemsty na Mozarcie. Jako że jego pozycja społeczna jest nieporównywalnie lepsza, nie zabraknie mu na to sposobów. Salieri nie może pogodzić się z tym, że taka karykatura (jak nazywa swego konkurenta) dysponuje nieopisaną skalą talentu, dlatego rozmyślnie pogrąży Mozarta w oczach dworu i loży masońskiej - jedynych mecenatów, na których mógłby liczyć ten drugi w obliczu wzmagającego się widma ruiny. Na scenie zobaczymy więc nadmiernie ekspresyjną scenę śmierci Mozarta, ale też śledzić będziemy drogę Salieriego od spokojnego żywota na dworze, przez narodziny nienawiści do przyjezdnego, po końcową próbę ekspiacji. W warstwie fabularnej dużo się zatem dzieje i spektakl - mimo że dwuipółgodzinny - nie nudzi.
Motyw urażonej ambicji i intryg Salieriego nie jest jedynym wartym podkreślenia. Jak przystało na opowieść dworską - pojawia się miłość, i to w różnych odcieniach. Przede wszystkim ta rokokowa, wyzbyta złudzeń co do prawdziwych zamiarów, za komplementami i całą zwodniczą fasadą skrywająca pożądanie - nic więcej. W tym świecie nad uczuciami zwykła panować ekonomiczna rachuba, ale zdarzają się wyjątki. Konstancja potrafi odeprzeć napór Salieriego i pozostaje wierna Mozartowi, mimo opłakanej sytuacji, w której się znajdują. Amadeusz staje się tym samym także opowieścią o wierności lub łatwowierności prowadzącej do zdrady.
Ze względu na obecność na scenie chóru w trakcie trwania całego przedstawienia utrudnione było przygotowanie scenografii, co trochę tłumaczy jej ubóstwo i brak dynamiki z tym związanej. Ale trudno wybaczyć fakt, że królewski tron i otaczające go krzesła sąsiadują z kanapą w zupełnie innym odcieniu czerwieni, wykonaną z innego materiału i ogólnie będącą "z innej bajki". W tym wypadku eklektyzm nie wzbudza zainteresowania, lecz razi.
Niemniej "Amadeusz" może się podobać, choćby ze względu na opisane towarzystwo dramatycznego agonu i konwencji buffo oraz, oczywiście, muzyką oraz postacią Mozarta. W wykonaniu Łukasza Chrzuszcza kompozytor jest niejednoznaczny i nieprzewidywalny, utkany ze sprzeczności: muzycznej wrażliwości i lekkości tworzenia towarzyszy błazeński rechot, bezmyślność i ciągłe przygody z kobietami. Na początku pełen życia, na końcu gasnący w młodym wieku, całkiem pozbawiony wigoru - cały czas przykuwa uwagę widza. I to jest z pewnością duży sukces tej roli i całego spektaklu, któremu niewątpliwie pomogła magia nazwiska tytułowego bohatera.
Adam Domalewski
Teatralia Poznań
31 marca 2011
Teatr Polski (Poznań)
Peter Shaffer
"Amadeusz"
przekład: Bogumił Trelkowski
reżyseria: Paweł Szkotak
kierownictwo muzyczne: Agnieszka Nagórka
scenografia: Paweł Szkotak, Jola Łobacz
kostiumy i charakteryzacja: Jola Łobacz
reżyseria świateł: Damian Pawella
przygotowanie chóru: Mariusz Otto
asystent reżysera: Łukasz Chrzuszcz
występują:
Michał Kaleta /Młody Antonio Salieri/
Wojciech Kalwat /Stary Antonio Salieri/
Łukasz Chrzuszcz /Wolfgang Amadeusz Mozart/
Katarzyna Dałek /Konstancja Weber/
Wiesław Zanowicz /Cesarz Józef II/
Andrzej Szubski /Hrabia Johann Killian von Strack/
Sylwester Woroniecki /Hrabia Franz Orsini-Rosenberg/
Zbigniew Waleryś /Baron Gottfried van Swieten/
Piotr B. Dąbrowski /Venticelli I/
Paweł Siwiak /Venticelli II/
oraz soliści, chór i orkiestra Teatru Wielkiego w Poznaniu, w tym:
Małgorzata Olejniczak / Tatiana Pożarska, Marian Kępczyński, Rafał Korpik, Jerzy Mechliński / Patryk Rymanowski, Krzysztof Leśniewicz (klawesyn)
premiera: 25 lutego 2011 r.