Teatralne porządki z Johnem Moranem
"John Moran w Tajlandii" to fascynujące zjawisko z pogranicza teatru (w najróżniejszych jego odmianach) i muzyki (autor jest kompozytorem).
John Moran jest Amerykaninem, a może powinnam napisać, że nowojorczykiem, bo to - na zasadzie pięknych skojarzeń z tym miastem i jego intelektualną niepowtarzalnością - lepiej obrazuje, co mogłabym powiedzieć na temat Johna Morana. We wstępie do występu dowiadujemy się, że od kilku lat nie mieszka jednak w Nowym Jorku, a poszukuje doświadczeń i wrażeń w różnych krajach. Jednym z nich jest teraz Polska, jednym z nich była Tajlandia. Głupia sprawa, amerykańska wiza nakazuje mu zmieniać miejsce pobytu co trzy miesiące, i kiedy dłużej się gdzieś zasiedzi, wie, że jest to nielegalne. Z tego powodu jedzie do Tajlandii, ale jest jeszcze jeden bardziej prozaiczny powód. Odwiedza go koleżanka i sugeruje miejsce, w którym jest cieplej, tak po prostu.
Po tej introdukcji John Moran błyskawicznie przeistacza się z uśmiechniętego opowiadacza w performera. "Opowiada" to zdarzenie w sytuacji teatralnej. Interpretuje je, naśladując głosy puszczone z laptopa i opatrzone muzyką jego autorstwa. Następnie znów opowiada widzom jakąś historię i ponownie przeistacza się w odgrywającego. I tak aż do końca - wstęp, opowieść o tym, co zaraz zobaczymy i zagranie danej sytuacji.
Widz w tym momencie otrzymuje możliwość zetknięcia się z niepowtarzalnym zjawiskiem, autorskim pomysłem Morana, w którym po krótkich wprowadzeniach do danych sytuacji, odtwarza je on, budując mikroświat na zasadzie teatralnej, w której grają przedmioty, w której artysta tworzy postacie sceniczne, a odgłosy i muzyka nadają kontekst dzianiu się. Moran wprowadza również dodatkowy element - powtarzalności scenek, które po pierwszym odegraniu miksuje z poprzednimi. Jak postmodernistyczna powieść może składać się z różnych elementów czytanych w dowolnej kolejności, tak Moran pokazuje, jak bez uszczerbku dla spektaklu można poszczególne fragmenty w sposób harmonijny łączyć ze sobą.
Co ciekawe, ta próba dla widza, pozwala mu wyjść z niej zwycięsko. Widz nawet nie wiedząc o tym, posiada umiejętność łączenia poszczególnych elementów w jedną całość. Zatem technika Morana nie jest sztucznym laboratoryjnym eksperymentem. Wykorzystuje możliwości percepcji człowieka i gdy już widz zorientuje się, że "John Moran w Tajlandii" to nie spotkanie podróżnicze ani klasyczne przedstawienie, bardzo łatwo się przestraja. Nie zapominajmy również, że Moran jest kompozytorem. Jego performance to także utwór muzyczny i w każdym momencie, w którym poprzestawiamy fragmenty scenek, wszystko dźwiękowo będzie do siebie pasować.
Skupiając się na technice przedstawienia, warto również sięgnąć do samej historii i jeszcze bardziej klasycznych szczegółów, jak choćby gra aktorska. Część odgłosów została nagrana przez artystę w Szkocji, nie Tajlandii, ale widz całkowicie wierzy, że oto znalazł się w wilgotnym, upalnym klimacie azjatyckiego państwa. Słyszy odgłosy ulicy, widzi barwę tego kraju, chociaż jedynymi rekwizytami tej historii są krzesła i stół. Aktor, performer posiada znakomite umiejętności naśladowcze, zmienia się w swoją pijaną koleżankę, jest sobą samym, jest tajskim chłopcem przebranym za kobietę (lady-boy). W scenach powtarzających się możemy przekonać się, jak doskonale opanował warsztat - za każdym razem scena powielona jest tak dokładnie, jak puszczona z taśmy.
Obcowanie ze sztuką Johna Morana to wielka przyjemność i jednocześnie intelektualne wyzwanie. Zaproszenie go do występu przez organizatorów festiwalu Teatromania, to jak otwarcie okna, przez które wpada świeży powiew. Widz ma poczucie uczestniczenia w ciekawym eksperymencie teatralnym, jeszcze nieco trudnym do zdefiniowania, ale ani niezrozumiałym, ani dziwacznym.
Inga Niedzielska
Teatralia Śląsk
10 października 2011
John Moran
"John Moran w Tajlandii"
"John Moran in Thailand" (...and other solos)
13. Międzynarodowy Festiwal Teatromania, Bytom 7 - 16 października 2011 r.