Re-ANIMO-wać sztukę
Zawsze jest miło, kiedy reżyser pomyśli o wygodzie widza - kiedy poda mu dodatkową poduszkę pod pupę (bo deska uwiera), rezerwowy kocyk do przykrycia (na wypadek chłodu), szklankę wody (dla ostudzenia spodziewanych emocji), kawałek czekolady (gdy niedobór magnezu da o sobie znać). Najważniejsza jest jednak, mimo wszystko, treść i forma sztuki, którą ma publiczności do zaoferowania. Podczas Festiwalu Animo twórcy i organizatorzy zadbali o wszystko. Dostaliśmy kilka uroczych teatralnych dni zapakowanych w jedno ładne pudełko. Pudełko obwiązane czerwoną wstążką.
Choć festiwal wyjątkowo hołubi teatry lalkowe, to statutowo poświęcony jest prezentacji spektakli eksperymentujących z formą. Stąd zawsze jedną z jego mocniejszych stron była scenografia. Paleta słonecznych barw, tonów morskich i amarantowych czerwieni została zintegrowana z bogactwem szarości i bieli. Były mocno oświetlone detale i zupełnie zaciemnione duże przestrzenie, niestandardowe kształty walczyły o palmę pierwszeństwa z prostymi modelami - taki zestaw mógł wywołać zawroty głów. Obyło się jednak bez omdleń, co nie zmienia faktu, że jednorodnego opisu scenograficznego prezentowanych na festiwalu przedstawień stworzyć się nie da. Nawet aktorzy i animatorzy w różnym stopniu stapiali się z tłem. Chociaż... gdyby się mocno spiąć w swoim opisie, to można spokojnie oznajmić, że przepychem żadna z dekoracji nie zgrzeszyła. I nie jest to bynajmniej uwaga pejoratywna. To po prostu swoista cecha niewielkich festiwali - jest nawet jeden taki, który na cześć minimalności w rozmiarze rekwizytów nazywa się Festiwalem (mieszczącym się) w Walizce.
Nie dziwi fakt, że aktorzy czuli się w takich przestrzeniach znakomicie. Ich gesty, ruchy, słowa doskonale scalały się w jedność. A przecież nie zawsze łatwo chociażby ograć przedmiot, skupić uwagę na lalce czy - zupełnie z innej strony - zmusić widza do pełnej i niczym niezmąconej koncentracji na aktorskiej mimice. To wszystko są dalece ogólne uwagi. Jednak pisanie o poszczególnych sztukach i wymienianie niuansów każdej z nich mogłoby trwać w nieskończoność i byłoby zwyczajnie nużące. Co innego uczestniczyć w wydarzeniu teatralnym i czerpać z niego garściami, co innego próbować zrekonstruować je za pomocą ograniczonych środków wyrazu - słowa są tu niewystarczające.
Ma być bez lukru? Zdarzyło się kilkakrotnie (a może raptem dwa, trzy razy), że zaproszony w tym roku do Kwidzyna zespół nie sprostał oczekiwaniom. Stworzone spektakle były do bólu tendencyjne, niewymagające nawet pozornego zaangażowania widza, nieciekawe i w końcu wtórne - powtarzające po raz setny bezbarwny schemat i koncepcję pamiętającą czasy dzieciństwa moich... dziadków? Bo niestety ta ponowność i nijakość dotyczyła głównie spektakli dla dzieci. Całe nasze szczęście, że większość przedstawień to były jednak wydarzenia na miarę "Dziewięciu miesięcy" Teatru Piki ze Słowacji: zabawne, inteligentne, kalamburowe, wielobarwne - a przede wszystkim zaskakujące i nieuciekające od kontaktu z młodym widzem.
Ale wszystko, co dobre, jest przecież wynikiem znakomitych konceptów reżyserskich. W końcu można było odetchnąć od, pokazywanych na wszelkich możliwych festiwalach, postmodernistycznych, pseudointelektualnych równoczesnych monodramów. W końcu uwierzyliśmy w to, co o teatrze mówili nam rodzice - aktor zwracał się do aktora, grał na scenie, a nie wchodził wyłącznie w udawaną i sztucznie reżyserowaną interakcję z widzem. Pokazanie spektaklu nie służyło wypędzeniu publiczności z sali (i wmówieniu jej, że wyszła, bo przedstawienie wywarło na niej tak ogromne wrażenie). To naprawdę miła odmiana. Przez nieuwagę i chwilowe zaćmienie zapomnieliśmy o takich miejscach, gdzie robi się jeszcze teatr. Teatr, który jest teatrem a nie udawanym akademickim dyskursem niezrozumiałym dla nikogo. W końcu ktoś mówił zrozumiale, a nie recytował z pamięci głupi tekst. W końcu ktoś mówił po polsku (tudzież w innym języku, ale używał go równie czysto) - jednak też bez zbytniej przesady i przysłowiowego ą, ę. Wszystko w granicach smaku i rozsądku.
Ale gdybym mogła powiedzieć o tym, co urzekło mnie zdecydowanie najbardziej, to wspomniałabym muzykę (przede wszystkim absolutnie rewelacyjny Sambor Dudziński partnerujący Agacie Kucińskiej w "Żywotah Świętych osiedlowych") i bardzo swobodne a jednocześnie pełne szacunku traktowanie lalek (jeszcze raz Kucińska pod szyldem wrocławskiego Ad Spectatores, studenci z białostockiego wydziału Akademii Teatralnej, którzy zaprezentowali własną wersję "Czekając na Godota", Elżbieta Jeznach i jej "Biuro snów zagubionych", Theater Les Sages Fous ze sztuką "The orphan", Marcin Jarnuszkiewicz z "Homeworkiem", niemiecki Kranevit Theater z "Sierotą" etc.). Nie było tego mało, a taka (niepełna jeszcze na dodatek!) wyliczanka udanych tytułów najlepiej świadczy o trafności repertuarowej. Gratuluję tak zwanym selekcjonerom.
Errata. Być może jest to dopis zupełnie niepotrzebny, ale jakże niepełna wydaje się bez niego relacja z 6. Międzynarodowego 10. Festiwalu Animo Kwidzyn 2011. Osobom, które w tym przeglądzie biorą udział regularnie, nie mieści się w głowie, że mogliby spędzić początek października bez rozmów pospektaklowych, bez konsumpcji domowych wypieków, bez maczania ust w charakterystycznym winie rok w rok produkowanym przez pana Jarka, bez wyrazistej i bezapelacyjnie najlepszej identyfikacji graficznej festiwalu, bez kilkunastu (a może nawet kilkudziesięciu?) sprawdzonych, pewnych i cholernie pracowitych wolontariuszy, w końcu bez kilku osób, które pociągają za wszystkie sznurki - zarówno organizacyjne, jak i integracyjne. Udało się zbudować w Kwidzynie markę teatralną od początku do końca. Udało się, bo ktoś miał pomysł, zapał, dobry gust i ochotę na morderczą pracę. A my mamy, oby jak najdłuższą, możliwość wzięcia udziału w czymś, czego nigdzie indziej nie doświadczymy.
Mówi się, że jak dla wszystkich, to dla nikogo. Być może. Ale nie w tym wypadku. Tu udało się wszystko ze sobą pogodzić, tak, aby i Mamoń był zadowolony, i meloman nie poczuł się urażony. Spektakle zaspokajają wszelakie gusta i upodobania. Choć uniwersalne w przekazie, to chyba jednak dla widzów już świadomych. Toteż wszystkich wielbicieli sztuki teatralnej zapraszam na ucztę - w imieniu twórców i w imieniu swoim. Przeżycia dozgonne gwarantowane.
Beata Kalinowska
Teatralia
17 października 2011
6. Międzynarodowy 10 Festiwal Animo Kwidzyn, 4-8 października 2011, Kwidzyn.