zwykła czcionka większa czcionka drukuj
szukaj

Krajobraz przemiany

Skłonny jestem w przypadku spektaklu Jana Fabre'a "Prometheus Landscape II" posłużyć się frazesem, że to najbardziej kontrowersyjny spektakl tegorocznej Malty. Skazany na skrajny odbiór i skrajne oceny. Postaram się udowodnić, że godny jest jednak najwyższych pochwał.

Prometheus Landscape II JAN FABRE / TROUBLEYN

Od razu zaznaczę, że uchylam się od próby chronologicznego opisu kolejnych sekwencji spektaklu. Nie dlatego, żeby były one od siebie bardzo odległe, luźno powiązane. Przeciwnie - Fabre stworzył spektakl bardzo zwarty, grany przez aktorów niemal "na jednym oddechu". Mam jednak poczucie, że taki opis poszczególnych działań nie oddałby charakteru spektaklu, którego specyfika tkwi właśnie w intensywności wrażeń, jakie fundowane są widzom. W typie teatru, uprawianym przez Fabre'a, odbiór emocjonalny wyprzedza refleksję intelektualną, również dlatego, że Belg jest nieodrodnym dzieckiem malarstwa, sztuk wizualnych i performansu. Stoi za tym wszakże coś więcej aniżeli tylko rodzima tradycja, biografia twórcy i imponujący zestaw obszarów artystycznych, po których się porusza. Tym czymś jest strategia wyjścia z impasu (o którym zresztą dyskutowano podczas dwudniowego forum towarzyszącemu tegorocznemu festiwalowi), polegającego na stępieniu wrażliwości odbiorcy w rzeczywistości medialnej. Andrzej Leder przekonująco dowodził, iż współcześnie "sytuowanie się podmiotu wobec wizerunków jest stale destabilizowane przez inne napływające obrazy", czego konsekwencją jest zobojętnienie wobec nich, a nawet swoisty "paraliż" na bodziec wizualny. Nie to jest wszakże najgroźniejsze, lecz fakt, iż "bezradność wobec przedstawienia rodzi poczucie zwolnienia z odpowiedzialności, również odpowiedzialnego myślenia, co sprawia, że podmioty stają się podatne na bezmyślność". Z drugiej strony - co także zauważył wspomniany humanista w dyskusji z prof. Mitchellem - nie można przecież ot tak zrezygnować z obrazowania ani odmówić mu wartości poznawczych. Odpowiednio użyte (w teatrze: uruchomione) obrazy są więc w stanie zdystansować tamto unieruchomienie dzięki pobudzeniu do krytycznego oglądu.

Prometheus Landscape II JAN FABRE / TROUBLEYN

Nieprzypadkowo piszę o tym wszystkim, gdyż "Prometheus" stanowi idealny przykład jednego z dwóch możliwych rozwiązań zarysowanego przeze mnie problemu. W tym spektaklu obraz jest bowiem niezwykle zintensyfikowany, czasem wręcz do przesady, ale bardzo świadomie. Drugą strategią byłoby zminimalizowanie używanych środków, ascetyczność, w myśl zasady: zostaje tylko to, co absolutnie konieczne. Ta druga możliwość również ma we współczesnej sztuce swoich wybitnych przedstawicieli (że wspomnę tylko Mirosława Bałkę). O tym z kolei mówiła Anda Rottenberg podczas jednego z przedmaltańskich spotkań w siedzibie poznańskiej "Gazety Wyborczej".

Fabre, by dokonać przebudzenia, operuje więc mocnym obrazem, ale nie tylko nim. Przedstawienie odwołuje się do tradycji antycznej: greckiej mitologii i helleńskiego teatru. Przejawia się to nie tylko w obecności mitycznych bogów i bohaterów (oprócz Prometeusza, także: Ateny, Pandory, Dionizosa, Epimeteusza, Io), ale w przyjęciu pewnej optyki dla artystycznego opisu obecnej rzeczywistości. Płaszczyzna mitu staje się przestrzenią refleksji o współczesności, jednakże Fabre bardzo konsekwentnie pozostaje wewnątrz obranej, mitologicznej konwencji. Mit zdominował u niego sceniczny świat, jest on wszakże zarazem wielką, złożoną metaforą. W tekście przedstawienia wykorzystano ustępy z "Prometeusza w okowach" Ajschylosa, ale fragmenty, dopisywane przez Fabre'a i jego dramaturga - Jeroena Olyslaegersa, nie odróżniają się od klasycznych wersów wielkiego tragika. Poczucie jedności scenicznej pozostaje nienaruszone; Fabre nie potrzebuje modnego ujawnienia teatralności, przełamania konwencji. Wszystko, co miał do powiedzenia, zawarł w powołanych do życia postaciach i wektorach rozpiętych między nimi. Dlatego niezwykle trafne wydaje mi się zatytułowanie spektaklu "Krajobraz prometeuszowy". W swej istocie spektakl umieszczony jest bowiem w kategoriach antropologicznych i ontologicznych. Ambicje twórców wykraczają daleko poza codzienność. "Krajobraz" zastępuje tutaj zbyt patetyczny mikrokosmos, o którym jednak wcale nie od rzeczy jest mówić w kontekście tego przedstawienia. Oto bowiem tytułowy bohater przez cały spektakl rozpięty jest na linach, co imituje przykucie do skały, a tło dla jego sylwetki stanowią na przemian: słońce ("narastające" aż do postaci ognistej kuli), morze, księżyc, gwiazdy. Mitologia ewokuje uniwersum, mit domaga się uniwersalizacji.

Prometheus Landscape II JAN FABRE / TROUBLEYN

O jakie powszechne prawdy więc chodzi? Paradoksalnie nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Mamy bowiem w omawianym spektaklu do czynienia z nieustannymi napięciami na najróżniejszych polach. Warto zacząć od zasugerowanej dychotomii: uniwersalne - indywidualne. Niespodziewanie (albo i nie) okazuje się, że poruszamy się po obszarze przynależnym do romantycznego konstruktu rzeczywistości. Maria Janion pisała w "Gorączce romantycznej": "Dwie fundamentalne doktryny romantyzmu to <<doktryna kosmosu>> i <<doktryna buntu>>. Ta pierwsza wychodzi od tego, co ponadindywidualne i pojednawcze - ta druga od tego, co indywidualne i tragiczne". Słowa te jak ulał pasują do najnowszego spektaklu Fabre'a. Wertykalny, silnie obecny na scenie podział odseparowuje Prometeusza od pozostałych postaci. One wszystkie w pewnych momentach pogrążą się w ekstatycznym tańcu, w innych zaś w daremnym rozrzucaniu piasku, w geście zagubionych siewców. A Prometeusz pozostaje niewzruszony. Znosi ich ataki, nie wypowiadając ani jednego słowa, mimo że cały czas tuż przy jego ustach znajduje się mikrofon. Nie można jednak zapominać o symbolicznym naznaczeniu jego postaci. Dzięki potędze ducha wydziera bogom to, co materialne, praktyczne, gotowe do użycia i daje to w bezinteresownym darze ludziom. Ileż w tej postaci i w tym jednym czynie przeciwieństw! Duch przeradza się w materię, bunt przeciw bogom oznacza wejście w posiadanie pierwiastka ich siły, chęć przyczynienia się całej ludzkości przynosi karę i niewdzięczność, a w dodatku nie prowadzi do jej podźwignięcia. Tutaj na dobre zaczyna się spektakl Fabre'a. Stawia on niewygodne pytania o bohaterstwo i los tego, który się go podejmuje. Zauważa wielkie ogólnoludzkie pragnienie posiadania prawdziwych bohaterów, którzy umieją wpłynąć na los ogółu (skandowane na początku przez aktorkę kilkanaście razy: "We need a hero!"). Wyraża się w tym powszechna skądinąd tęsknota za utraconym sensem, daną raz na zawsze tożsamością i integralnością człowieka oraz stabilną kondycją świata. Wspólnota ustanowiona jest bowiem póki co tylko w jednym - w bólu. Mimo że nie każde cierpienie jest jednakowo wartościowe, "ból musi mieć znaczenie" - te słowa padają ze sceny wprost. Figura Prometeusza wpisuje się więc w "doktrynę kosmosu", w sferę mityczno-uniwersalną. Z drugiej zaś strony ten sam bohater ze wszech miar dąży do wolności i do niej nawołuje. Prometejski bunt jest kwintesencją indywidualności, samotności, konfliktu i tragizmu egzystencji. Wybór postawy buntowniczej okaże się tyleż słuszny, co ofiarniczy, a co gorsza - ofiarniczy daremnie. Jednakże w tym miejscu następuje ważne przesunięcie wewnątrz mitu - Prometeusz, choć uwięziony, stoi wyprostowany. Etos ofiarniczy nie będzie jednak przez Fabre'a podchwycony czy też pochwalony, w ostatecznym rozrachunku Prometeusz posłuży mu do czegoś innego. Przedłużony zostanie jego bunt, rozciągnięty na inne obszary. Prometeusz nadal krzyczy i nawołuje.

Prometheus Landscape II JAN FABRE / TROUBLEYN

Trzeba zauważyć, że pod tą znaczącą korektą kryje się wiara w możliwość przeobrażenia i odmiany. Gdyby Prometeusz nie wierzył, że może coś zmienić, nie podnosiłby więcej swojego głosu. Gdyby Fabre nie wierzył w to samo, nie robiłby o nim spektaklu. Przemiana duchowa (kolejna romantyczna kategoria!) okazuje się leżeć w centrum spektaklu. Dołącza do niej walka, oczywiście. Fabre roztacza na scenie istną burzę żywiołów i ludzkich pożądań. Co ciekawe jednak aktorzy sami siebie wyhamowują i gaszą, obsypując piaskiem z czerwonych wiaderek. Tłumienie instynktów zostaje jednak skompromitowane - wezwaniami Prometeusza oraz wykrzyczanymi w prologu przekleństwami pod adresem Freuda, Junga i innych "psycho fakerów". Fabre nie absolutyzuje jednak pożądania, cielesności, dionizyjskiego bios. Chodzi mu o uznanie obu stron ludzkiej natury, których nie trzeba sobie przeciwstawiać. Ograniczenie człowieka do jednej tylko sfery jest z gruntu zafałszowane, mówi zresztą o tym otwarcie w wywiadach. W spektaklu pojawia się fraza "piękno idzie z rany" - a więc także z ciała. Fabre akceptuje cielesność razem z odrzucaną przez wielu innych fizjologią. Czy zatem wszystko bez przeszkód zmierza do wielkiego finału, w którym pokonane zostaną wszelkie lęki i nastąpi zbiorowa przemiana? Rzecz jasna - nie, gdyż wszystkie, albo niemal wszystkie, istotne granice są niewidoczne - każdy musi je sam odnaleźć. Dokonać rozróżnienia i samopoznania. Do tego nawołuje Prometeusz Fabre'a, walczący o tę właśnie świadomość. Buntuje się zaś przeciw bezdusznym, ogłupiałym, zaślepionym, zrezygnowanym, leniwym ludziom - już nie bogom. Co nie oznacza, że jego postać jest wolna od tragizmu - a przynajmniej wielkiego rozdarcia. Dar ognia zostaje w spektaklu w pewnym momencie zastąpiony pamięcią. A ludzie bardzo szybko zapominają o tym, o czym nie powinni zapominać - że wplątani są w walkę, którą muszą podjąć, w przeciwnym razie pokonają ich własne ograniczenia i niemożności. Ich piękna, choć trudna natura obróci się przeciw nim. Każdemu, nie tylko Prometeuszowi, pozostaje zmaganie się. W tym sensie bohaterem staje się każdy, kto usłyszał, zrozumiał i przyjął to wezwanie. A Fabre naprawdę okazuje się bojownikiem o wolność, autentyczność i integralność współczesnego człowieka.

W ostatnich sekwencjach spektaklu Fabre wydaje się przenikliwie antycypować możliwość negatywnego odbioru dzieła, odrzucenia go z powodów czysto estetycznych. Artysta odpiera te zarzuty w sposób dość prosty, ale zdecydowany, odwołując się do indywidualności widza. W zdaniu: "Zniszczenie jest pouczające dla tych, którzy naprawdę Ujrzeć chcą", Fabre mówi mniej więcej coś takiego: temu, kto chce zrozumieć, kto pozostaje otwarty, takie a nie inne obrazy nie przesłonią właściwego sensu. A ten wykracza daleko poza zbanalizowane epatowanie przemocą i bezmyślną prowokację. Zresztą dla przeciwwagi w przedstawieniu pojawia się dużo niezaprzeczalnego, scenicznego piękna - choćby w tańcu, w scenografii, w projekcjach, a także dzięki kostiumom i wymownym działaniom aktorów. Fabre mówi więc raczej: niczego nie wykluczaj - nawet pozornie dewastujących popędów, ale też nawet pozornie niemożliwej nadziei.

Jan Fabre fascynuje: nowoczesnym moralizmem, artystyczną totalnością, frenetyczną zmysłowością, głębią rozpoznań i romantyczną wiarą w przemianę. I wieloma, wieloma innymi rzeczami. Kto nie zobaczył jego najnowszego spektaklu na tegorocznym maltafestival, wiele stracił. Choć zachwyt wcale nie jest w przypadku "Prometheusa" gwarantowany, gdyż sceniczne obrazy wydają się często wymykać artyście spod kontroli. Według mnie - na szczęście - tylko pozornie. Fabre wie, co robi i robi to świetnie. Nowoczesny teatr autorski w najlepszym wydaniu.

Adam Domalewski
Teatralia Poznań
25 sierpnia 2011

Jan Fabre / Troubleyn
"Prometheus Landscape II"
koncepcja, reżyseria i scenografia: Jan Fabre
tekst: "I am the all-giver" - Jeroen Olyslaegers (oparty na: "Prometeusz w okowach" Ajschylosa) & "We need heroes now" - Jan Fabre
muzyka: Dag Taeldeman
dramaturgia: Miet Martens
światło: Jan Dekeyser
kostiumy: Andrea Kränzlin
występują: Katarina Bistrović-Darvaš, Annabelle Chambon, Cédric Charron, Vittoria De Ferrari, Lawrence Goldhuber, Ivana Jozić, Katarzyna Makuch, Gilles Polet, Kasper Vandenberghe, Kurt Vandendriessche
premiera: 20 stycznia 2011 r.
maltafestival, Poznań 4-9.07.2011 r.

© "teatralia" internetowy magazyn teatralny 2008 | kontakt: | projekt i administracja strony: | projekt logo:
SITEMAP