Język, który jeszcze gryzie?
TEN skandaliczny język trzeba w trybie doraźnym zwyczajnie rozstrzelać JAKIMŚ językiem.1
Kilka lat temu od Marcela Prousta nauczyłam się, że z czytania można wyciągać niemal fizyczną przyjemność. Delektować się do upojenia. Teraz przyszła pora na kolejny stopień wtajemniczenia w lekturę sensualną, ale tym razem jej przeciwny biegun...
Czytanie dramatów Wernera Schwaba "Nareszcie martwy" albo "Antyklimaksu" to dla mnie fizyczna mordęga w najczystszej postaci. Żadna tam perwersyjna przyjemność - mordęga i już! Z każdą kolejną zbitką słowną, kaleczącą nie tylko normy poprawnej polszczyzny, ale i pogwałcającą logikę oraz wszelki sens, oczy robią się coraz bardziej okrągłe. I tu paradoksalnie brawo dla tłumaczy - autorski, niemożliwy do przekładu język, od nazwiska dramatopisarza nazywany nawet podgatunkiem języka niemieckiego, tzn. Schwabdeutsch, oddali niemożliwie dobrze. Ktoś więc może zapytać, czy czytanie Schwaba nie jest tylko czysto masochistyczną rozrywką, niczym więcej. Cały problem w tym, że właśnie nie jest - święte oburzenie, wywołane obscenicznym, wulgarnym, rojącym się od fekalicznych opisów językiem, to zaledwie narzędzie, nie zaś cel sam w sobie, jak zwykli przyjmować przeciwnicy austriackiego pisarza. Właśnie - jeśli narzędzie, to do czego miało by służyć?
Otóż uważna lektura powinna rozwiać podejrzenia o grafomaństwo - Schwab całkiem wyraźnie projektuje własny model, ale nawet nie tyle dramatu (choć przecież o dramatach cały czas tu mowa), co teatru. Jednak w przeciwieństwie do angielskich brutalistów, jak np. Sarah Kane czy Mark Ravenhill, których dramaty również epatują obscenicznością i obrazami przemocy, autor "Prezydentek" nie stara się wywołać u widza szoku skłaniającego do zaangażowania emocjonalnego, przeżywania i wytwarzania kolejnych etapów starej bajki pt. mechanizm projekcji i identyfikacji. W jego projekcie upada zatem całkowicie konwencja realistyczna, nawet ta odnowiona i zmodyfikowana przez brutalistów. Naczelną ideą Schwaba, jak na porządnego artystę-rewolucjonistę przystało, jest objęcie krytycznym uściskiem dotychczasowych przyzwyczajeń odbiorczych widzów. Zatem gra toczy się o inny typ uczestnictwa - świadomy, uwolniony od wygodnych jak domowe kapcie form teatru mieszczańskiego. Dodajmy do tego jeszcze, że Schwab odbiera postaciom swoich dramatów prawo do podmiotowości (co wydaje się najboleśniejszym ciosem mentalnym), by w efekcie w ogóle zanegować postać jako taką. A wszystko po to, aby już nikt nie miał wątpliwości - mamy do czynienia z wytworami języka, istniejącymi w języku i poprzez język.
Język. Właściwy i właściwie jedyny bohater wszystkich dramatów zebranych w antologii wydanej przez Pangę Pank. O tym, że odgrywa kluczową rolę, czytelnik może się przekonać, przerzucając kartki kolejnych dramatów - niemal we wszystkich jako stałe elementy formalne pojawiają się trzy kategorie: osoby, miejsce (ewentualnie - dekoracja) oraz właśnie język; wyjątek stanowi "Antyklimaks", gdzie Schwab ograniczył się do wyliczenia postaci.
Na antologię składa się pięć dramatów: "Prezydentki", "Moja Psia Twarz", "Antyklimaks", "Czarujący korowód według Korowodu czarującego pana Arthura Schnitzlera"oraz "Wreszcie martwy. Wreszcie brakuje powietrza". Przy zbiorze tradycyjnych dramatów zapewne wypadałoby pokusić się o kilka zdań streszczenia każdego z nich. Ale przy Schwabie? Fabuła jest dla niego nadpsutym spadkiem po wcześniejszej dramaturgii, wyławia z niej czasem bardziej okazałe śmieci, nadal funkcjonujące w codziennym użyciu, żeby skonfrontować ze swoimi sztucznie spłodzonymi potworami językowymi. Znamienne jest dla niego powtarzanie zwrotów językowych oraz całych sytuacji-obrazów pojawiających się wcześniej w tekście. Zatem sprowadzenie recenzji do streszczenia fabuły zupełnie mija się z celem. Dla czytelnika przygotowano ponadto solidną dawkę teoretycznej zaprawy autorstwa prof. Sugiery i dra Borowskiego, która przede wszystkim umożliwia umieszczenie Schwaba w odpowiednim kontekście - społecznym, artystycznym, etc. Podsumowując ten akapit: zamiast oswajania treści proponuję tu oszwabianie języka. Mam nadzieję, że przystępne.
Na koniec to, co potencjalny czytelnik chciałby dostać już w pierwszym zdaniu - odpowiedź na pytanie, czy warto sięgnąć po tę lekturę. Ale gdybym odpowiedzi udzieliła już na początku, to kto przeczytałby recenzję do końca? Warto czy nie warto - to kwestie czysto indywidualne, nierozstrzygalne zresztą. A zainteresowanym polecam przekonać się na własnej skórze, czy język Schwaba nadal gryzie, czy też może stępił się już na materii otaczającej rzeczywistości. Stąd znak zapytania w tytule recenzji.
Agnieszka Dziedzic
Teatralia Kraków
17 stycznia 2011
1 W. Schwab, Czarujący korowód..., [w:] Moja Psia Twarz, s.170.
Werner Schwab
"Moja Psia Twarz"
tłumaczenie: Mateusz Borowski, Monika Muskała, Małgorzata Sugiera
seria: Dramat współczesny
Wydawnictwo Panga Pank, Kraków 2009.