Kamera, penis i cycki
Bardzo nie chcę być złośliwa. Naprawdę bardzo chciałam doznać katharsis w trakcie spektaklu "Hans, Dora i Wilk" wrocławskiego Teatru Polskiego. Poszłam na przedstawienie pełna dobrych chęci, w końcu to na podstawie Freuda, przecież lubię Freuda. Niestety, wyszłam utwierdzona w prawdzie, którą odkryłam całkiem niedawno. Był projektor, goły facet, a nawet goła baba? No to był spektakl.
Frustruje mnie to niezmiernie, że ostatnio robi się teatr właśnie według tego przepisu - zmieszaj kamerę z penisem, dorzuć trochę cycków i jedziesz. Stara, konserwatywna krytyczka jęczy na puszczy - gdzież te niegdysiejsze śniegi? Gdzież subtelne znaki teatralne, budowanie nastroju, praca z aktorem, łapanie za gardło? Ale już pomijając to wszystko, czasami nawet z projektorem i gołą babą pod ręką da się zrobić całkiem niezłe przedstawienie. Tylko że biorąc się za Freuda, trzeba mieć na niego pomysł.
Bo Freud to postać we współczesnej kulturze nietuzinkowa. Nieodzowna i skompromitowana. Wszyscy my z niego, tylko nikt nie chce się do tego przyznać. Zygmunt Freud chciał zrewolucjonizować psychologię, a zrewolucjonizował filozofię. Rozerwał człowieka na pół i ukazał światu jego mroczną, zbrodniczą, perwersyjną odsłonę. Napisał mnóstwo niewyobrażalnych bzdur o pochodzeniu religii. Jeszcze przed postmodernistami i Einsteinem podważył bezwzględność prawdy. Nie było myśliciela, który tuż po Freudzie mógłby zlekceważyć jego dziwaczny, niewygodny, nieprzeceniony wkład we wszystko. Dzisiaj przyznawać się, że jest się freudystą, to jak przyznawać się, że jest się platonikiem. Tylko Lacanowi uchodzi to na sucho, ale dlatego że wspiera się strukturalizmem.
Twórcy spektaklu, zapominając o wkładzie Freuda w filozofię, zajęli się głównie psychoanalizą. Ukazali historie kilku osób, prezentując ich manie, nerwice i fobie. Pogrzebali trochę w duszy ludzkiej, pokazali, że jest tam cokolwiek brudno, amen. Dziwne sny, kazirodztwo, jadłowstręt, lęki, córki sprzedawane obleśnym staruchom - tak, to wszystko się dzieje wokół nas. I nie ma lepszego sposobu na ukazanie tego niż kamera, penis i cycki. Równie dobrze przy użyciu tych narzędzi można by było nakręcić film pornograficzny - czystą egzemplifikację tego, o czym mówił Freud - i byłoby po krzyku.
Były w spektaklu nieśmiałe próby wplecenia czegoś bardziej subtelnego. Bardzo przejmująco Anna Ilczuk wkładała na sztywno wyprostowaną rękę kolejne bransoletki, piękna też była scena, gdy ta sama aktorka przez dwie minuty, w zupełnej ciszy wpatrywała się w portret Madonny Sykstyńskiej. Szkoda tylko, że Ilczuk od jakiegoś czasu każdą swoją rolę gra tak samo. Wspaniałym aktorstwem popisała się natomiast Krzesisława Dubielówna. Jej monologowanie o Hansie to chyba jedyna rzecz, dla której - być może warto - zobaczyć cały spektakl. Reszta natomiast ugrzęzła gdzieś w irytującym braku sensu i nieznośnej dłużyźnie. Na inteligentne wykorzystanie legendy Freuda w teatrze widocznie muszę jeszcze trochę zaczekać.
Jolanta Nabiałek
Teatralia Wrocław
Nr 16 (16)
23 kwietnia 2012
Teatr Polski (Wrocław)
Scena na Świebodzkim
"Hans, Dora i Wilk"
inspirowane Sigmundem Freudem
reżyseria: Michał Borczuch
dramaturgia: Aśka Grochulska
kostiumy i reżyseria światła: Katarzyna Borkowska
muzyka: Daniel Pigoński
występują: Krzesisława Dubielówna, Wojciech Ziemiański, Ewa Skibińska, Marcin Czarnik/Michał Majnicz, Anna Ilczuk, Adam Szczyszczaj, Marta Zięba, Andre Khorsik (gościnnie)
prapremiera: 9 marca 2012 r.