Tydzień po OKNIE
Tydzień temu zakończyły się w Szczecinie XII Międzynarodowe Spotkania Teatralne OKNO, czyli "próba sformułowania pytania o znaczące i nowatorskie nurty poszukiwań w teatrze alternatywnym", jak uroczyście napisano na pierwszej stronie programu. Tegoroczne hasło - klucz brzmiało "Aktor-Przedmiot" i wyrażało pragnienie zajęcia się problemem wpisania aktora w rzeczywistość rzeczy, nadania mu pozycji jednego z wielu środków teatralnych.
Temat potraktowano szeroko, zapraszając twórców z rożnych biegunów teatru alternatywnego, jako spoiwo przyjmując traktowanie przez nich teatru jako laboratorium, mające za zadanie badać relację człowieka z rzeczywistością. W ciągu czterech dni pokazano osiem spektakli (w tym dwa półgodzinne), jedną wystawę dźwiękową, a na trzech spotkaniach z artystami kilka filmów. Odbył się też jeden, bardzo zresztą interesujący, wykład speca od teatru lalek - Marka Waszkiela. Celem mojego precyzyjnego wyliczania nie jest pragnienie reporterskiej dokładności, a wyrażenie żalu, że to mało. Może za mało, a może po prostu to, co zobaczyłam, wzbudziło nienasyconą żądzę: "więcej!"?
Pierwszy dzień trochę rozczarował. Publiczność nie rozpływała się w zachwytach ani nad "Waldemars chlidhood" norweskiego Teatru Stella Polaris ("to za proste", mówiło się), ani nad solowym występem Eleny Shtykovej z Teatru Derevo. Aktorka, inspirowana tańcem butoh i starożytną cywilizacją Tolteków porywała niesamowitą energią, siłą swego ciała, teatrem fizycznym na perfekcyjnym poziomie, ale autorskiemu projektowi zabrakło reżyserii. Kreowane przez Elenę obrazy, nie łączyły się ze sobą i do niczego nie prowadziły. Były piękne, owszem, ale o czym?
Dzień drugi bez wahania nazywam najlepszym, jeśli chodzi o jakość doświadczeń teatralnych i nie jestem w tym osamotniona. Pierwszy z grających w czwartek teatrów urzekł, drugi oszołomił. Fin Ville Walo uwodził perfekcyjnością i bezpretensjonalnością żonglerskiego kunsztu. Zgodnie z założeniami nurtu "nowego cyrku", który reprezentuje, jego żonglerskie popisy zupełnie odbiegały od konwencji, w jakiej zazwyczaj są osadzane. Proste środki, ascetyczność - to widzieliśmy na scenie, a najbardziej poruszającym momentem był ten, w którym aktor posługiwał się wyłącznie piłką i książką, ze schematycznie przedstawionym na jej stronicach ludzikiem. Współpracujący z Walo - Kalle Hakkarainen wniósł do wspólnego projektu atrakcyjną umiejętność zabawy techniką filmową, a wszystko razem dało bardzo wdzięczny spektakl. Bo z Teatru Współczesnego wychodziło się z zachwytem nad mistrzowskimi umiejętnościami artystów, a jednocześnie niczym po relaksującym seansie.
Owo odprężenie zostało wystawione na ciężką próbę zaledwie pół godziny później, gdy scenę Teatru Kana oddano we władanie rosyjskiej grupie Akhe. Dwóch postawnych, brodatych aktorów w średnim wieku, poprzebieranych w kolorowe, pasiaste kostiumy urządziło widowisko, kojarzące się jednoznacznie z pokazami fizycznymi, jakie miewają okazję obejrzeć gimnazjaliści i licealiści. Podczas "Gobo. Digital Glossary", bo taki tytuł miał spektakl, nieustannie coś wrzało, spalało się, topiło, odpadało i wybuchało. Artyści szaleli pośród różnokolorowych związków chemicznych, skomplikowanej, cyrkowej maszynerii, baniek mydlanych, zadziwiających efektów świetlnych i projekcji filmowych. Nie przestawałam się zastanawiać, czy wyjdą z tego cało. Istniały duże szanse stracenia ręki, nogi lub też innej części ciała na skutek któregoś z wybuchów, trwałego oślepienia czy przygniecenia przez spadające z hukiem elementy konstrukcyjne. Na szczęście przedstawiciele rosyjskiego teatru optycznego lub inżynieryjnego, jak są nazywani, ocaleli w nienaruszonym stanie. Jeden z nich - Pavel Semchenko poprowadził nawet następnego dnia warsztaty dla Uniwersytetu Poszukiwań Teatralnych, czyli polsko-niemieckiej grupy studentów, realizujących w ramach festiwalu własny projekt, dotyczący przestrzeni. Oprócz typowych ćwiczeń teatralnych uczyliśmy się niewerbalnego, improwizowanego budowania relacji między postaciami, przy użyciu... butelki Żubrówki.
Po tak bogatych teatralnych przeżyciach, następny dzień z tylko jednym granym spektaklem, pozostawił widzów z uczuciem lekkiego niedosytu. Tym bardziej, że Teatr Krepsko i jego "Erroism" doskonale korespondował z wysokim poziomem festiwalu. Praski teatr zaserwował nam dawkę dobrego, czeskiego humoru. Publicznością wstrząsały dosłownie salwy śmiechu, co tym cenniejsze, że spektakl budowany był bardzo prostymi środkami aktorskimi. Krepsko zagrało jeszcze raz następnego dnia, potwierdzając, że specyficzny styl, jaki wypracowali, spotyka się z uwielbieniem widowni. "Polish tango for three" to półgodzinna, zupełnie absurdalna historia dwóch mężczyzn i jednej kobiety, którzy podłączają się kablami do żelazka i siedząc przy stole, rozgrywają między sobą dziwną grę. Posługując się niekonwencjonalnym żartem, absurdem, czarnym humorem i mimiką, bo podczas spektakli nie pada ani jedno słowo, Krepsko prowadzi nietypową, wciągającą grę z publicznością. I zwycięsko ją oczarowuje. W zestawieniu z nimi, grany tego samego dnia "Geist" Teatru Kana, wypada bardziej blado. "Blado" to może nie jest dobre słowo, bo dominujący kolor spektaklu to intensywna czerń: czarne tablice, mazane gąbkami, z których obficie spływa czerwona farba. Spektakl, który miał podejmować temat poszukiwania tożsamości, jest tak naprawdę o niczym. Jego jedyną siłą są dwa nasycone kolory i świetny głos Bibianny Chimiak, śpiewającej poruszające pieśni. Najbardziej jednak zastanawia mnie to, dlaczego spośród ośmiu wystawionych przedstawień, tylko polskie było tak ciężkie, dręczące, gnębiące, smutne. Nie znaczy to, że nie lubię takiego teatru, jest wręcz przeciwnie, ale podczas OKNA "Geist" wybitnie nie przystawał do reszty, był jakby poza konwencją, wzięty z innego teatralnego worka.
Ostatnim spektaklem, jaki widzieliśmy, był "Tafelmusik" niemieckiej formacji performersko-muzycznej Schindelkilliusdutschke, który pozostawił wyłącznie niesmak. "Ich spektakle to niezwykłe połączenie wirtuozerii muzycznej z wysoką dawką abstrakcyjnego humoru i czystej radości gry" - czytamy w programie, podczas gdy rzeczona wirtuozeria ograniczyła się do rozsypania mąki na stole i krzyków. I jeszcze wkładania makaronu spaghetti we włosy jednego z trzech "profesjonalnych muzyków i aktorów", na kształt korony cierniowej. Niesmak tym większy, że widziałam, oparty na podobnym pomyśle tworzenia muzyczno-teatralnego spektaklu przy pomocy naczyń kuchennych, rezultat warsztatowej pracy studentów warszawskiej Akademii Teatralnej z Tomaszem Bajerskim. I choć nie grali "profesjonaliści", nie było we mnie pragnienia ucieczki, a wręcz przeciwnie - bawiłam się świetnie. A więc Schindelkilliusdutschke zafundował mi niesmak, posmakowany rozczarowaniem.
Koniec narzekań. Przecież summa summarum ze Szczecina wyjechałam zadowolona i podbudowana. Jeśli "nowatorskie prądy poszukiwań w teatrze alternatywnym" rzeczywiście kształtują się tak, jak zobrazowało tegoroczne OKNO (a trudno to jednoznacznie stwierdzić na podstawie ośmiu spektakli), to teatr alternatywny rozwija się w dobrym kierunku.
Marta Przywara
Teatralia Warszawa
2 grudnia 2008
XII Międzynarodowe Spotkania Teatralne OKNO
Uniwersytet Poszukiwań Teatralnych - "Aktor - Przedmiot"
19-22 listopada 2008 r. Teatr Kana, Szczecin