Moje nietęsknienie
Proszę sobie wyobrazić białego misia (jak z Krupówek), który zamiast kultywować rodzinną tradycję i przykładnie pozować do zdjęć, występuje na deskach teatru! Zdaję sobie sprawę, że właśnie wbijam sztylet w serca wrażliwych i gest ten wykonuje po kilkakroć, ale wybaczcie, nijak nie mogę przestać myśleć o tym naszym zakopiańskim niedźwiadku, gdy tymczasem na scenie toczy się dramat misia z kolumbijskiego Mapa Teatro.
Żyjąc w środkowowschodniej Europie, mam to szczęście, że o niewyobrażalnych upałach i arktycznych zimach mogę jedynie poczytać, siedząc w domowym zaciszu, kiedy pogoda za oknem jest nijaka, czyli taka jak zawsze w Polsce, przez większą część roku. Może to właśnie jest przyczyną mojego braku empatii dla Olivii - bohaterki pierwszej części dyptyku teatralnego "Tęsknię za Alpami". Gdy ona cierpi upały, jest już bliska kresu, zaś całą swą energię koncentruje na pragnieniu odczucia chłodu Alp, ja znowu widzę rodzimego futrzaka. Doceniam kolumbijski spektakl, urzeka mnie jego poetyckość, intryguje pomysłowa scenografia, ale wybaczcie - nie wierzę! I co gorsza, nie tęsknię.
Tym, co najbardziej frapuje i rozbudza wyobraźnię jest wielowarstwowa scenografia. Jej pierwszą, najbardziej powierzchniową warstwę, tworzy rozciągnięta na wysokość i długość całej sceny... biała firanka oraz umieszczone po obu stronach ekrany, na których wyświetlane są materiały filmowe z widokami na lasy tropikalne. Nigdy wcześniej nie pomyślałabym nawet, że na firankę można spojrzeć z takim poszanowaniem, uwielbieniem, by nie rzec - pietyzmem. A to dopiero początek. Za firanką wydzielono wąski pas przestrzeni, zamknięty od tyłu pionową ścianą, pokrytą miękkim, białym puchem - śniegiem. Poza korpusem, wspomnianego już białego niedźwiedzia, na śniegowej ścianie nie ma nic więcej. Jest to scena finalna pierwszej części dyptyku, epatuje odrealnieniem, niesamowitym dystansem, prawie niemożliwym do udźwignięcia, a zarazem jest apogeum tęsknoty konającej Olivii za alpejskim chłodem, tęsknoty tak silnej, że wręcz namacalnej dla widza. Po starciu energii o tak silnym ładunku emocjonalnym niemożliwy jest już powrót do stanu początkowego, do punktu wyjścia. Przewrót rzeczywiście dokonał się i to w najbardziej dosłownym sensie - śniegowa ściana upada miękko i bezgłośnie na deski sceny. W powietrzu majaczą się strzępy puchu. Koniec części pierwszej.
Tu gdzie kończy się jedna historia, w zamarzniętej, okrytej śnieżnym puchem ziemi, korzenie zapuszcza zupełnie inna opowieść. O ile dla Olivii chłód był pragnieniem i celem, do którego pozwoliła jej zbliżyć się dopiero śmierć, o tyle dla Bruna - bohatera drugiej części, zima i śnieg są jedynie statycznym krajobrazem, tłem dla wydarzeń, jakich doświadczy. Warto wrócić znów do scenografii i przyjrzeć się jej ostatniej warstwie. W porównaniu do poprzednich - wąskich i płaskich - przestrzeń nabiera głębi; naszym oczom ukazuje się monumentalny, niewzruszony górski masyw, zaś scena zamienia się w lodowe pudełeczko, tyleż piękne, co martwe. Decydującym doświadczeniem dla Bruna będzie odkrycie trupa w śniegu, ale jest to o tyle przerażające, że trup zadaje się mieć w sobie więcej życia i ciepła, niż otaczający świat.
Siła tego spektaklu tkwi niewątpliwie w przecięciach, w szczelinach pomiędzy, w starciach temperatur ze szczytów alpejskich, skonfrontowanych z upałami kolumbijskich lasów. Wspólnym mianownikiem dla obu części jest śmierć, czy też doświadczenie jej paradoksalnej obecności - nieobecności.
Więc skąd moja niewiara? Może to europejskie skażenie, może indywidualny brak wrażliwości? Na niewiarę nie ma jednak leku, pozostaje tylko czekać na łaskę, która oświeci - pozwoli zrozumieć i uwierzyć. Póki co, dziękuję za uniwersalne piękno.
Agnieszka Dziedzic
Teatralia Kraków
15 grudnia 2008
Mapa Teatro (Kolumbia)
"Tęsknię za Alpami"
scenariusz i reżyseria: Rolf, Heidi Abderhalden
scenografia: Christian Probst (Mapa Teatro)
obada: Delphine Lanza, Jean Bruno
Festiwal Boska Komedia, Kraków 5-12 grudnia 2008 r.