"Krum" - na krawędzi Nieba
Krzysztof Warlikowski to reżyser, który dosyć bezwzględnie rozprawia się ze swoimi bohaterami, patrząc na nich z ironią oraz dystansem, co nie oznacza, że nie są mu oni w jakiś sposób bliscy. Swoje postacie wykorzystuje do zadawania pytań ostatecznych.
"Krum" to historia, w której głównym bohaterem jest tytułowy mężczyzna, będący artystą, który chce napisać książkę i w tym celu wyjeżdża w poszukiwaniu inspiracji. Wraca, kiedy zaczyna rozumieć, że jest jednym z tych wrażliwych, który nie znajduje kojącego lekarstwa, znanego pod nazwą "otępienie". Cała akcja koncentruje się wokół niego, jego relacji z matką i przyjaciółmi.
"Krum" ma klimat bardzo ponury. Świat, który zastaje tytułowy bohater, wydaje się wyregulowaną maszyną, a ludzie poruszają się w ustalonych jej trybach. Każdy ma wyznaczone zadanie i musi grać swoją rolę: czy to w małżeństwie, czy w przyjaźni. Mężczyzna wraca z emigracji z niczym. Niczego nie osiągnął, nie napisał ani słowa powieści. Po powrocie chce znów stać się częścią ustalonych od dawna układów. Pragnie niejakiej harmonii. Spotyka się ze starymi przyjaciółmi, kochanką, rozmawia nawet z matką (Stanisława Celińska). Jest jednak jakby obok tego wszystkiego...
"Twoja matka umarła dwie godziny temu" - jest to chyba zdanie kluczowe dla tego spektaklu. Coś się skończyło. Jednocześnie coś się zaczęło. Jednak Krum nie jest zdolny do płaczu. Nie potrafi on uronić ani jednej łzy po stracie tak drogiej osoby. Wyjechał w poszukiwaniu inspiracji, a tak naprawdę pojechał szukać siebie. Nie znalazł. Nic się z nim nie stało. I teraz, przebywając wśród ludzi, którzy umierają lub biorą śluby, jego postać wydaje się dziwnie bierna. Nie podejmuje on żadnych konstruktywnych działań. Nad sceną wyświetlane są krótkie filmy z Izraela - to miejsca, które odwiedził Krum. Puste: żadna z sekwencji nie zawiera jego postaci. Krum w życiu jest w taki sam sposób, jak na tych filmach - jest, ale jakby go nie było.
Można odnieść wrażenie, że Krum stoi na krawędzi Nieba (do którego być może poszła jego matka) i patrzy na zastaną rzeczywistość, która przypomina Piekło. Powolne konanie. Duszny klimat tego znanego od dziecka miejsca, którego nawet umieszczone nad sceną wentylatory nie są w stanie odświeżyć, rzucając jedynie przerywany cień, zasłaniając skrzydłami w miarowym tempie reflektory.
W tym mrocznym klimacie jest także możliwy śmiech - nie brak tu sytuacji radosnych, wywołujących uśmiech na twarzy. Całość ociera się momentami o komizm. Nie wszystko jest też ciemne, a właściwie - co charakterystyczne u Warlikowskiego - wszystko jest kolorowe, a mimo tego pesymistyczne. Krum to postać o innej wrażliwości niż Taktyk (Marek Kalita), Dupa (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) czy Cica (Danuta Stenka). Ma w sobie jakąś blokadę. To artysta, który wciąż szuka siebie w świecie, opanowanym przez ludzi, złapanych w szpony rutyny. Musi poradzić sobie zarówno ze sobą jak i z taką rzeczywistością.
Stojąc na tej krawędzi Nieba, ma za zadanie myśleć o tym, co widzi. Właśnie tu pojawia się to wrażenie bierności - na wyciemnieniu, potrzebnym do zmiany dekoracji, widzowie oglądają film z nagranymi kwestiami Jacka Poniedziałka jako Kruma, staczającego ze sobą wewnętrzną walkę. Powinien on jednak przeżywać nie tylko w sobie, ale uzewnętrznić emocje: wyrażenie siebie, odblokowanie się, da mu dopiero możliwość napisania powieści - dlatego na końcu jedynym światłem, które pada na niego, jest blask ekranu laptopa, na którym wpisuje on pierwsze słowa swojej książki.
Warlikowski w mistrzowski sposób przedstawił w "Krumie" tematy bardzo ważne. Stawia pytanie o miejsce artysty w świecie, porusza kwestię czasu i jego wpływu na dojrzałość człowieka. Jednocześnie skłania do zastanowienia się nad tym, jakie szanse ma człowiek wrażliwy w starciu ze zobojętniałymi rutyniarzami, których życie składa się z bezpłciowych, w gruncie rzeczy, ślubów, spotkań i pogrzebów. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na rozkwit prawdziwych uczuć - taki stan, jaki prezentują przyjaciele Kruma prowadzi tylko do niemego przyzwolenia na romanse, na rozkochanie w sobie kobiety, z którą i tak nie będzie można się związać. Nagle dialogi pomiędzy dawnymi przyjaciółmi stają się niekończącymi rozmowami o niczym. Brakuje wzruszeń, silnych bodźców, które mogłyby obudzić pogrążone letargu codzienności uczucia wyższe.
Spektakl Warlikowskiego hipnotyzuje. Od pierwszych scen publiczność identyfikuje się z postaciami, wybitnie zagranymi przez aktorów, dających się wręcz ponieść swoim postaciom. Nad całością unosi się widmo nieuchronności. W tym wszystkim śmierć, będąca końcem, nierozłączna jest z narodzinami, czyli początkiem. Poruszanie się po tej krawędzi sprawia, że zaczynamy dostrzegać w tej posiekanej szybami przestrzeni z obrotowymi drzwiami i kolorowymi kanapami, że wybór, zależny od naszej wrażliwości, będzie zarówno końcem, jak i początkiem czegoś. Natomiast każdy nasz czyn ma w sobie coś z ostateczności. Każdy ma swój problem i każdy z tym problemem zostaje. Tu nie ma przenikania światów - wszystko dzieje się równocześnie, a przy tym ma się wrażenie, że nie staje się nic. Wracający z podróży, mający prawie czterdzieści lat, Krum wydaje się jakiś "świeży" i może to sprawia, że nie pasuje. Warunkuje "inność". Jego pojawienie się nie przynosi różnicy w życiu bohaterów: odnowione zostają stare układy. Miejsca, które opuścił artysta nie zajął nikt inny, więc nic się w gruncie rzeczy nie zmieniło (jak np. jego uwodzenie Trudy).
Z biegiem czasu wszystko pogrąża się w niepokoju i martwocie. Śluby odbywają się w zadziwiająco szybkim tempie, bo pojawia się nieuchronność rozstania -związana ze śmiertelną chorobą Tugatiego (Redbad Klynstra) i opuszczeniem Trudy przez Kruma, który zostaje oczarowany przez wdzięki, pływającej jak zwykle po powierzchni, Cicy. Tytułowego bohatera otrzeźwia dopiero śmierć przyjaciela, który kończy swe życie, patrząc na zachód słońca. Wszystko robi wbrew sobie. Wcześniej do spektaklu została włączona widownia: Tugati chce popatrzeć na parę szczęśliwych ludzi. Zapalają się wszystkie światła - widownia jest obnażona, ale jest to moment pozytywny: dwóch poproszonych z publiczności ludzi tworzy przez chwilę wraz z aktorami sielski "obrazek". Natomiast scena rozdmuchiwania prochów Tugatiego ze stołu, w stronę widowni jest chyba najmocniejszą sceną tego spektaklu - złamane zostało tabu śmierci. Pył osiada na widzach, którzy nie śmią się nawet poruszyć, a ich miejsce zajmuje po chwili nosidełko z dzieckiem Trudy i Taktyka. Pogardzającego sobą i zdominowanego przez Trudę człowieka, który pod koniec wychodzi w stroju transwestyty i śpiewa pieśń. Przecież to właśnie Taktyk przyniósł Krumowi wiadomość o śmierci - kluczowe zdanie zostało wypowiedziane na początku.
Spektakl zaczął się od końca, a na oczach widzów odbywa się retrospektywne rozwinięcie tej historii, dla której tłem jest niesamowita muzyka autorstwa Pawła Mykietyna. Koniec jest jednak początkiem. Oprócz muzyki słyszymy dźwięk, obracającej się czarnej płyty, którą trzeba jakby puszczać wciąż od nowa, żeby odtworzyć utwór. Czyżby była to aluzja do życia, które cechuje się powtarzalnością? A może bodziec do tego, czy po naszej śmierci znajdzie się ktoś, kto nastawi płytę od nowa? Czy jest to ostrzeżenie o końcówce, którą trzeba maksymalnie wykorzystać, bo płyta już się skończyła i utkwiła w martwym punkcie?
Nadzieją może być wspólnota, której pod koniec zaczyna bronić Krum - robi wyrzuty Szkicie (Paweł Kruszewicki), który chce wyjechać. Nie ma jednak stałości. Prędzej czy później każdy element się wykruszy, każdy fundament może zostać naruszony. Życie to jedna wielka niewiadoma - Krum zaczyna pisać historię, której koniec jest taką samą tajemnicą jak jego własny. Nie wiemy nawet, czy uda mu się tę powieść skończyć...
Joanna Marcinkowska
Teatralia Zielona Góra
17 grudnia 2008
Teatr Rozmaitości w Warszawie
Hanoch Levin
"Krum"
tłumaczenie: Jacek Poniedziałek
reżyseria: Krzysztof Warlikowski
scenografia: Małgorzata Szczęśniak
muzyka: Paweł Mykietyn
reżyseria świateł: Felice Ross
realizacja projekcji: Paweł Łoziński
obsada: Jacek Poniedziałek, Stanisława Celińska/ Małgorzata Rożniatowska, Maja Ostaszewska/ Magdalena Cielecka, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Anna Radwan-Gancarczyk, Danuta Stenka, Redbad Klijnstra, Marek Kalita, Zygmunt Malanowicz, Adam Nawojczyk, Paweł Kruszelnicki, Miron Hakenbeck
premiera: 3 marca 2005 r. TR Warszawa, 12 marca 2005 r. Stary Teatr w Krakowie