Studenci jeżdżą po Polsce i zatapiają katedrę
"Jak pusto na tej scenie..." - powiedziała kobieta siedząca za mną, po czym dodała - "Jak scenografia jest taka nędzna, to i spektakl może być nędzny". Półtorej godziny później ta sama pani wychodziła z Teatru Rozrywki lekko zszokowana, ale z wielkim uśmiechem, zdradzającym zadowolenie na twarzy. "Zatopiona Katedra" faktycznie trochę szokuje, trochę śmieszy, chwilami zniesmacza, chwilami rozbraja - jednym słowem: zaskakuje wszystkich.
Widzów wita niemal pusta scena - nie widać żadnego aktora, a cała scenografia to zaledwie kilka krzeseł i łóżko z surową, metalową ramą. Po chwili dziarskim krokiem wchodzi przedsiębiorca pogrzebowy (Jakub Perkowski), staje twarzą do publiczności i zwracając się do niewidzialnego dyrektora teatru, składa propozycję, by aktorzy zaszczycili zbliżający się pochówek pewnego szanownego zmarłego jakimś spektaklem. Nakreśla przy tym świetlisty obraz swoich funeralnych umiejętności, wspaniałej organizacji i ludycznego charakteru "show-pogrzebów". Postać ta zdaje się być wyrwana z kontekstu i choć uczestniczy w dalszych wydarzeniach, należy do zupełnie innej niż pozostali bohaterowie, rzeczywistości.
Przedsiębiorca znika, a na scenie pojawiają się nowożeńcy - Ona (Barbara Biel) pochodzi z szanowanej, bogatej rodziny, do której należy sieć hoteli, On (Maciej Litkowski), maminsynek, hydrolog z powołania, szczęśliwy tylko podczas pracy i - jeśli można użyć takiej przenośni - bliski przyjaciel jeziora, wokół którego roztacza się stworzona przez Jonkego rzeczywistość.
Nowożeńcy początkowo wyglądają na szczęśliwych, zgodnych i czułych partnerów, jednak od razu zauważamy coś, co obnaża pewną rysę na tym kryształowym obrazie małżeńskiej sielanki - kontrastowe kolory ubrań chłopca i dziewczyny. Ona ma bowiem na sobie białą sukienkę, On szare spodnie i czarną marynarkę. Staje się to sygnałem do przewidywania przyszłych konfliktów, starć i problemów. Początkowo dialog młodych dotyczy jednak romantycznych, metafizycznych rozważań na temat zależności między nocą a rozciągliwością przestrzeni. On uważa, że ciemność rozciąga odległość między domami, ulicami, miastami, ona twierdzi, że ciemność rwie te odległości. On mówi, że podróż nocą zajmuje więcej czasu z powodu rozciągniętej odległości między obiektami, Ona mówi, że podróż nocą w ogóle nie jest możliwa z powodu przerwania tej przestrzeni. Kiedy On uważa, że człowiek wyszedł z domu już poprzedniego wieczoru, Ona twierdzi, że dopiero poprzedniej nocy. I tak stopniowo powstaje konflikt, który zaogniają wzajemne wyrzuty i oskarżenia o Jego nieznośną matkę, o Jej pyszałkowatych rodziców, o Jego pracoholizm... a właściwie niezdrową wręcz fascynację jeziorem. Ona wciąż zastanawia się, czy jezioro jest zwierzątkiem w Jego domu, czy to On jest zwierzątkiem w domu jeziora? Zaczyna się słowna walka na trywialne w powszechnym rozumieniu wyrazy, zestawiane w oparciu o rymy, a nie znaczenia. Powstają totalnie absurdalne, komiczne wyzwiska, typu: "ty kokardo-spleśniała musztardo", "chato-stacatto-bikini na pięciolinii", "małżonka mrożonka", "szczur-chór-gbur", "decydencie-malkomencie-impotencie", "córko-bójko-kurko", "artystyczny agacie-bolszewicki klimacie", "Jesteś bardziej beznadziejna niż obrażone drzwi!". Kłótnia ta zostaje jednak przerwana, kiedy On zauważa: "Nasza sypialnia wyciekła przez dziurkę od klucza".
W tym momencie zmienia się miejsce akcji - przenosimy się do domu starców, który został przedstawiony na podobieństwo poczekalni autobusowej (krzesła zgrupowane w dwa rzędy, usytuowane bokiem do siebie, przyspawane do metalowych ram z przejściem pośrodku. Królestwo zdziwaczałych staruszków, demonicznej pielęgniarki, rodziców nowożeńców i innych dziwnych postaci. Charakter tego miejsca w połączeniu z osobliwymi mieszkańcami przywołuje skojarzenie ze szpitalem dla umysłowo chorych. O jego rezydentach wiemy jeszcze mniej niż o Niej i o Nim, ale w trakcie rozwoju akcji (a właściwie powinniśmy mówić raczej o "toczeniu się scenicznego życia postaci") każdy ze staruszków opowiada historię swojego szaleństwa, objawia fobie i najgłębsze psychiczne tragedie. On i Ona, usadowieni na wózkach inwalidzkich, przestają być aktywnymi bohaterami, stają się obserwatorami.
Co szokuje w "Zatopionej Katedrze"? Ciekawy i odważny pomysł Gerta Jonkego na sparafrazowanie modlitwy, błagania do Boga o zbawienie wszystkich istot na ziemi. Może się ono dokonać jedynie dzięki nieskończonym wcieleniom Jezusa w każdy gatunek, podgatunek i odmianę istot ziemskich, od bakterii, grzybów i rośliny, przez owady, płazy, gady, ptaki aż do ssaków. Pojawiają się tu słowa: "Boże, Tyś zbawił ludzi, ale dlaczegoś zapomniał o psach i muchomorach sromotnikowych?", "Boże, zbaw wszystkie ameby świata, zsyłając swego Syna jako amebę (...), aby wziął na siebie grzechy wszystkich ameb". Taka modlitwa powtarzana jest kilkakrotnie w imieniu mrówek, żab, przylaszczek, żywopłotów, hortensji itp. Trudno określić tę scenę inaczej niż dziwnym jak ona sama, epitetem "słodko-kwaśna" - z jednej strony jest bowiem komiczna, z drugiej oburzająca. Łatwo wyczuć, że taka modlitwa ma jedynie wykpić Boga, że jest autorskim obnażaniem absurdu świata. Świata, który funkcjonuje na zasadzie odwróconego Dekalogu, i w którym wszystko ulega wynaturzeniu i zmierza do zagłady.
Zagłada pojawia się tu także w innej formie - jest skutkiem choroby, na którą z czasem zapadają rezydenci domu starców. Jak określa pielęgniarka, jest to coś w rodzaju życiowego letargu, stopniowego znikania i popadania w zapomnienie, a w efekcie zawieszenia między życiem a śmiercią. Skojarzenie z poczekalnią nabiera więc innego znaczenia - dom starców staje się poczekalnią zastygłych dusz, miejscem sprawowania opieki nad kokonami ludzkich ciał, które pewnego dnia rozsypią się na popiół.
"Zatopiona Katedra" pełna jest absurdalnego smutku, komicznego cierpienia i ignorowanego bólu. Absurdalny język całej sztuki wymusza inne niż werbalne środki wyrazu w celu przedstawienia emocji postaci. Aktorzy skupiają się więc na ekspresji cielesnej. Poprzez: ruch lub jego brak, gesty lub oszczędność w tej sferze, postawę ciała (zesztywnienie albo totalne rozprężenie) i mimikę twarzy studenci PWST budują niesamowite osobowości swoich bohaterów. Szczególne wrażenie robi monolog Natalii Kality, przydługi i dość nużący, ale godny szacunku ze względu na trans, w który udaje się wpaść aktorce - Kalita zawiesza wzrok na niewidzialnym punkcie ponad głowami widzów i w ciągu całego monologu ani razu nie mruga, przez co w pewnym momencie na jej twarzy pojawiają się dwa strumyczki łez. O ile chorzy prezentują się w ruchu scenicznym ciekawie, o tyle rodzice nowożeńców nie są pod tym względem godni uwagi.
Na koniec warto zastanowić się nad tytułem sztuki. Świat bohaterów rozciąga się wokół jeziora, dalsze obszary dla nich nie istnieją, nie ma innych miast, innych regionów. Egzystencja wszystkich w pewien sposób zależna jest od jeziora, dlatego, kiedy jego wody opadają, budzą się strach i niepewność. Znajdująca się na dnie tytułowa zatopiona katedra jest symbolem piękna minionego świata, do którego teoretycznie nie ma już powrotu. Świata, który współczesny człowiek utopił w kłamstwach i alkoholu, wynaturzeniu i znieczulicy, prochach i własnej złości. Pojawia się jednak nadzieja, że katedra wynurzy się, a wtedy powróci stary ład i dawne wartości.
Ewa M. Walewska
Teatralia Katowice
3 kwietnia 2009
PWST w Krakowie
Gert Jonke
"Zatopiona Katedra"
przekład: Małgorzata Leyko, Jan Niedziela
reżyseria: Anna Augustynowicz
scenografia: Marek Braun
kostiumy: Wanda Kowalska
muzyka: Jacek Wierzchowski
ruch sceniczny: Arkadiusz Buszko
obsada: studenci PWST w Krakowie: Barbara Biel, Anna Gojarska, Magda Grąziowska, Natalia Kalita, Gracja Niedźwiedź, Anna Stela, Łukasz Ignasiński, Maciej Litkowski, Jakub Perkowski, Krzysztof Pomietło, Kamil Urban, Kamil Woźniak Współpraca artystyczna: aktorzy Teatru Współczesnego w Szczecinie - Beata Zygarlicka i Arkadiusz Buszko
premiera: 13 września 2008 r.
Spektakl dyplomowy studentów IV r. Wydziału Aktorskiego PWST