"Przeszłość to dziś..."1
Przeszłość to pojęcie tajemnicze i bardzo pojemne. Każdy jakąś ma. Niektórym ona ciąży. Niektórym nie daje żyć. Czasem domaga się rozliczenia ze sobą i nie daje spokoju, dopóki nie dostanie zadośćuczynienia. Właśnie o takiej, spowijającej cieniem, przeszłości traktuje spektakl "Lincz" w reżyserii Agnieszki Olsten.
Reżyserka wzięła na warsztat trzy jednoaktówki japońskiego dramatopisarza Yukio Mishimy. W jej reżyserii są one wyjątkowo nasze, europejskie, zachodnie. Być może świadczy to o postępującej globalizacji, także na przestrzeni sztuki, a może - o kulturowej uniwersalności niektórych aspektów ludzkiego życia. Rzecz trudna do rozstrzygnięcia. Rozstrzygnięcie, w jakąkolwiek stronę by poszło, nie zmieniłoby faktu, że reżyserka doskonale poradziła sobie z japońskim materiałem dramatycznym.
Stworzyła trzy intymne etiudy. Każda z nich odbywa się w nieco innej przestrzeni. Pierwsza z nich - na wydzielonym przepierzeniem kawałku sceny. Druga - po drugiej stronie tego przepierzenia. Trzecia - na połączeniu przestrzeni dwóch pierwszych etiud, przy czym ona także nie wykorzystuje całości sceny. Łatwo więc sobie wyobrazić, że miejsca akcji pierwszej i drugiej etiudy są niemal wertykalne, rozgrywają się jakby w szerokich korytarzach. Wrażenie to równoważy horyzontalność trzeciej jednoaktówki.
Wszystkie one mają jedną wspólną cechę - do ich bohaterów przybywa jakiś duch z przeszłości. W pierwszej etiudzie, "Pani Aoi", jest to kochanka mężczyzny, którego żona leży w szpitalu, pogrążona w zapaści. Ową kochankę swego czasu porzucił, właśnie po to, aby związać się z żoną. Po latach wraca, być może już nieżyjąca, aby powiedzieć mu, jak bardzo skrzywdził ją swoją decyzją. W lateksowych rękawiczkach i kozaczkach, mimo to nieco bezbronna i trochę żałosna. Wzruszająco szczera w swojej prawdziwości. Jej przyjście sprawia, że jednoznaczny stosunek męża do leżącej na szpitalnym łóżku, pogrążonej we śnie żony, ulega pewnej ambiwalencji, nieco się ochładza. Oniryczną atmosferę tej etiudy potęgują wypowiedzi tajemniczej, nieco szalonej pielęgniarki, wierzącej w magię liczb i inne okultyzmy. Wszystko to sprawia, że dominującym elementem nastroju scenicznego jest olbrzymie, wręcz namacalne poczucie winy męża wobec obydwóch kobiet jego życia.
W drugiej etiudzie, "Wachlarzu", mamy do czynienia z dwiema kobietami, żyjącymi ze sobą w dziwnym układzie. Jest to neurotyczna, niepotrafiąca kochać nikogo malarka oraz dziewczyna, która oszalała po tym, jak opuścił ją ukochany. Malarka wzięła ją pod swoją opiekę, karmi się jej miłością i cierpieniem po to, aby samej nie musieć przeżywać tego uczucia. Ta destrukcyjna harmonia zostaje zakłócona, kiedy w ich życie wkrada się ów duch z przeszłości - niewierny kochanek. Czy jest on kimś rzeczywistym, czy też tylko projekcją obaw malarki przed stratą dziewczyny - trudno powiedzieć. Dość, że dziewczyna odrzuca go, nie jest dla niej tym, czym jest jego wyidealizowany obraz w jej wyobraźni. Malarka może odetchnąć z ulgą.
W trzeciej etiudzie - "Szafie" - poznajemy historię pewnej szafy właśnie. Dowiadujemy się, że mieszkał w niej kochanek, który został zabity przez męża swojej kochanki. Historię poznajemy z ust osoby, która kochała go wcześniej - transwestyty, z którym był w związku. Transwestyta ten opowiada historię swojej miłości młodemu mężczyźnie, który chciał sprzedać szafę na aukcji. Między mężczyznami wytwarza się stopniowo atmosfera intymności, która być może przerodziłaby się w uczucie, gdyby nie brutalne przerwanie jej przez wejście obecnej opiekunki?, kochanki?, żony? transwestyty. Atmosfera makabrycznej przeszłości, której niemym świadkiem była solidna, obszerna szafa, unosi się nad całą tą etiudą.
Spektakl należy pochwalić przede wszystkim za niesamowitą, skupioną, kameralną grę aktorów. We wszystkich trzech jednoaktówkach pomiędzy dwojgiem aktorów dochodziło do tego rodzaju intymności, która sprawia, że widzowie mrużą oczy ze skrępowania. Reżyserka nie bała się ustawić aktorów na wyciągnięcie dłoni widza. Wyjątkowo odważnie wyglądało to w "Szafie", gdzie odbyła się dość ostra, jak na teatralne standardy, scena erotyczna pomiędzy dwoma mężczyznami. Mnie jednak najbardziej podobała się gra z intymnością w "Wachlarzu". Aktorkom udało się uzyskać bardzo subtelny efekt jednocześnie czułości i niedopowiedzenia.
Osobne brawa należą się Tomaszowi Wygodzie za rolę transwestyty. Jego blisko dziesięciominutowa, niema scena, w czasie której udaje mu się skupić uwagę widzów, grając jedynie ciałem i mimiką, to pokaz aktorstwa najwyższych lotów.
Jolanta Nabiałek
Teatralia Wrocław
4 kwietnia 2009
1Cytat z Cypriana Kamila Norwida
Wrocławski Teatr Polski, Scena na Świebodzkim
"Lincz: Pani Aoi. Wachlarz. Szafa"
na podstawie jednoaktówek Yukio Mishimy
reżyseria: Agnieszka Olsten
dramaturgia: Marzena Sadocha
scenografia i kostiumy: Joanna Kaczyńska
reżyseria świateł/wideoinstalacja: Wojciech Puś
muzyka: Marcin i Bartłomiej Brat Oleś
obsada: Katarzyna Strączek, Dagmara Mrowiec, Ewa Skibińska, Bartosz Porczyk, Tomasz Wygoda (gościnnie), Ewa Kamas, Ferdynand Matysik
Europejska Nagroda Teatralna 31 marca - 5 kwietnia 2009 r.