Nużące struktury
Wszelkie relacje, jakie budowane są między ludźmi, stanowią niezwykle kruchą konstrukcję, o którą trzeba codziennie dbać, żeby nie legła w gruzach. Każda budowla na ziemi narażona jest natomiast na przemieszczanie się płyt tektonicznych, których najlżejsze drgnięcie może stać się niebezpieczne dla misternej, tworzonej przez lata konstrukcji.
Historia Ryszarda (Jacek Krautforst) i jego żony (Anna Haba) to przykład właśnie takiego zachwiania równowagi. Konflikt zaczyna się od tego, że ludzie żyjący już dosyć długo razem, nagle zaczynają jakby na siłę szukać czegoś, co ich różni i od siebie oddala. Nagle wydają się nie być pewni swojej miłości.
Całość rozgrywa się w bardzo nowoczesnej scenerii - podzielenie sceny kameralnej (obniżone proscenium to mieszkanie głównych bohaterów, w głębi sceny znajduje się bar oraz mieszkanie Rodici (Tatiana Kołodziejska), pod samym horyzontem natomiast mamy pochyłą ulicę) oraz mistrzowski sposób oświetlenia w wykonaniu Ewy Garniec, przenoszą widzów w świat ludzi o wysokiej pozycji społecznej. Przejścia między scenami odbywają się na wyciemnieniu. Każda kolejna sekwencja wyłania się z mroku i w mroku również znika, a plastyczna kolorystyka zaczarowuje. Szybko jednak staje się przewidywalna: widz od pewnego momentu wie, jak będzie wyglądała pod względem wizualnym scena po przeniesieniu się akcji do konkretnego pomieszczenia. Nie umniejsza to jednak zasług scenografa - Wojciecha Stefaniaka, który nie bał się wykorzystać możliwości sceny kameralnej Teatru Lubuskiego.
Na pochwałę zasługuje aktorstwo: każda postać jest wyrazista (choć Jacek Krautforst wydaje się być aktorem nieco zmanierowanym) i wiarygodna. Tu jednak pojawia się inny problem: w spektaklu pada stanowczo za dużo słów: długie rozmowy postaci stają się nużące, przez co widz popada w stan pewnego letargu, z którego wybudza go jedynie zmiana miejsca akcji. Przez to niestety fabuła zlewa się w jedno. Spektakl grany jest jakby na jednym poziomie: nie ma w nim wyraźnego zwrotu akcji, a sama puenta jest niewyraźna i praktycznie nie zaskakuje, niczego nowego też właściwie nie wnosi. Kompozycja otwarta nie zmusza do myślenia, a nawet w pewien sposób denerwuje widza, który przez cały czas trwania spektaklu czeka na jakiś dynamiczny moment.
Oczywiście - broni się tu sam tekst, dzięki któremu widz może się w kilku miejscach uśmiechnąć, ale momenty te znikają i na koniec właściwie nikt już o nich nie pamięta. Przed oczami natomiast stają jeszcze przez chwilę piękne, plastyczne obrazki. Warsztat aktorski, przy nadmiarze tekstu i pewnej permanentnej statyczności scen, niestety nie pozwala na utrzymanie uwagi w napięciu, co przy tej historii powinno mieć miejsce, ponieważ "Tektonika uczuć" to przede wszystkim gra psychologiczna między postaciami.
Można zaryzykować twierdzenie, że spektakl ten ilustruje pewien problem Teatru Lubuskiego, polegający na tym, że techniczna wręcz genialność kolejnych spektakli nie idzie w parze z przesłaniem. Trudno znaleźć sens w tej mętnej próbie przestudiowania na scenie subtelnych i fundamentalnych, w gruncie rzeczy, relacji międzyludzkich. Widz nie daje się zmanipulować widowisku, jak główny bohater swojej żonie. Z tego, co dzieje się przed oczami, nie wynika nic konkretnego. I to jest smutne.
Joanna Marcinkowska
Teatralia Zielona Góra
17 kwietnia 2009
Lubuski Teatr im. L. Kruczkowskiego w Zielonej Górze
Erich Emanuel Schmitt
"Tektonika uczuć"
("La tectonique des sentiments")
przekład: Barbara Grzegorzewska
reżyseria i adaptacja tekstu: Zbigniew Najmoła
scenografia: Wojciech Stefaniak
opracowanie muzyczne: Damian Neogenn Lindner
światło: Ewa Garniec
obsada:
Richard - Jacek Krautforst
Diane - Anna Haba
Pani Pommeray - Elżbieta Lisowska-Kopeć
Elina - Iza Beń
Rodica Nicolescou - Tatiana Kołodziejska
premiera: 28 lutego 2009 r.