Kieślowskiego najbardziej brak...
Mówi się, że wraz ze śmiercią Ingmara Bergmana zakończyła się pewna epoka w kinie światowym. Lata 2007 - 2008 stały się symbolem pożegnań? Kawalerowicz, Holubek, Łazarkiewicz, Newman, Ledger. Jednak okres świetności w polskim kinie zakończył się wraz ze śmiercią niedocenionego na rodzimym podwórku Krzysztofa Kieślowskiego. Dzisiaj rozdziela się epoki w polskiej kinematografii na kino przed Kieślowskim, kino Kieślowskiego i kino po Kieślowskim. Dlatego w tych dniach refleksji trzeba zapalić świeczkę ku pamięci niedoścignionego mistrza.
Pamiętam dokładnie moją pierwszą styczność z kinem tzw. moralnego niepokoju (notabene Kieślowski nie lubił tego określenia). "Trzy kolory" na kasecie VHS to było coś, taka dzisiejsza edycja kolekcjonerska i ja, dziecko z podstawówki trzymałem ją w rękach. Zawsze, zanim obejrzałem jakikolwiek film, musiałem uzyskać zgodę rodziców. Nie wiem, co nimi kierowało, ale pozwolili mi usiąść razem z nimi i oglądać. Tak zacząłem moją przygodę z kinem Kieślowskiego. Kinem, które przeniosło świat z ekranu zupełnie na inny poziom. Krzysztof Kieślowski kręcąc swoje filmy kierował się zasadą "Nieważne jest, gdzie stawia się kamerę, ważne jest, po co."
"Stawianie kamery" miało być tylko krótkim korytarzem do teatralnych desek. Teatr miał być stacją, na której reżyser "Przypadku" zatrzyma się na dłużej. Jednak scena teatralna zasunęła kurtynę przed ambitnym reżyserem. Teatr nie pokochał Kieślowskiego w takim stopniu jak kino. O wyreżyserowanych przez niego spektaklach się nie wspomina, ale takowe były: "Żegnaj Judaszu" (1967r.), "Ataraks" (1968r.), "Pozwolenie na odstrzał" (1972r.) oraz zrealizowana w Teatrze TV "Kartoteka" (1979r.).
Okres dziecinnej fascynacji filmem został we mnie uśpiony, historia kina zaczęła mnie mniej interesować. Oglądałem filmy, bo mnie to bawiło, ale nie zatrzymywałem się nad żadnym, nie miałem nawet okazji z nikim o tych filmach porozmawiać. Gdy człowiek obejrzy całą masę filmów, wydaje mu się, że już nic nie jest go wstanie zaskoczyć. Jednak, gdy rok temu postanowiłem odkrywać Kieślowskiego na nowo, wszystko to, co do tej pory obejrzałem zaczęło wydawać mi się niczym przy spuściźnie reżysera, który poprzez kino chciał porozmawiać z widzem. Udzielanie wywiadów, promocja filmów nie należały do ulubionych zajęć Kieślowskiego, ale traktował je jako kolejny etap w tworzeniu filmu. Jednak według Kieślowskiego najważniejsza była praca montażowa, od tego, jak dany film jest zmontowany, miało zależeć wszystko. Nocami zasiadał nad stołem montażowym i przycinał, łączył taśmy, by to, co na ekranie było żywe, przemawiało do widza i prowadziło z nim dialog. Czytając jego autobiografię, napisaną bez patetycznych wywodów i filozoficznych poglądów, czułem, że siedzę gdzieś w kącie i przyglądam się temu, co Kieślowski robi.
Reżyserska twórczość Krzysztofa Kieślowskiego to nie tylko filmy fabularne, to przede wszystkim filmy dokumentalne - genialne w swojej prostocie. Bo czy kręcąc film, ktoś zbudowałby jego "treść", używając dwóch zwykłych pytań: "kim jesteś?", "czego oczekujesz od życia?"? Obok dokumentu "Gadające głowy" mało kto przechodził obojętny, dwa pytania były tak bliskie odbiorcy, że podczas słuchania wypowiedzi prostych ludzi, dostrzegali w ich słowach kawałek siebie. To charakteryzowało Kieślowskiego - niemodna wiara w człowieka. Taki był właśnie "Dekalog". Pierwszy "serial", który zrewolucjonizował telewizję. Tytuły filmów to kolejne przykazania. Kieślowski nie chciał, aby poszczególne filmy wiernie oddawały każde z przykazań. Dekalog nie jest zwykłym odcinkowym "M jak miłość", każde "przykazanie" tworzone było przez innego operatora, przez inną grupę ludzi, co zapewniało odmienne spojrzenie na żelazne Boskie prawo. Tylko reżyser się nie zmieniał, co stwarzało istnienie pewnej narracyjnej ciągłości. Po "Dekalogu" (jako całości) żaden inny film telewizyjny nie został dostrzeżony poza granicami naszego kraju.
Należy postawić sobie pytanie: dlaczego w Polsce Kieślowski został niedoceniony? Czy jego twórczość była niewygodna dla ówczesnej władzy? Może kino było zbyt trudne do zrozumienia? Jego filmy są przede wszystkim prawdziwe, tyle, że sposób opowiadania nie był właściwy. Władzom brakowało przede wszystkim mydlanej papki, która pieniłaby się tylko właściwą partyjną prawdą. Niewygodna prawda Kieślowskiego nie przysparzała mu sojuszników w kraju, dopiero we Francji mógł robić filmy takie, jakie chciał, jakie potrafił robić najlepiej. W Polsce wtedy doceniano Wajdę, Zanussiego. Kieślowski zawsze był gdzieś w cieniu, ale będąc w cieniu, przerósł on swoją twórczością, podejściem do kina dwóch twórców. To on zdobył największe uznanie na świecie. Żadnego jego filmu nie można nazwać słabym, żaden z jego filmów nie był nierówny, wszystko było dopracowane z aptekarską precyzją. Siłą filmów Kieślowskiego było również niezwykłe aktorstwo: Sthur, Radziwiłowicz, Linda, Baka. Dzisiaj można sparafrazować piosenkę zespołu Świetliki "Już Linda nie zagra tak jak kiedyś, już Baka nie będzie zabijał tak jak kiedyś". Dlaczego tak jest? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam otwartą.
Dlaczego Kieślowski? Bo to dzięki niemu tak naprawdę odkryłem kino na nowo, bo tak naprawdę zaszczepił we mnie tę nutę chęci odkrywania czegoś nowego. Przełamywania siebie i własnego ja. Gdy dreptam od kina do kina, od teatru do teatru, zawsze towarzyszy mi proste podejście do sztuki, którego nauczyłem się z filmów Kieślowskiego. Tą ścieżką staram się iść dalej...
http://www.youtube.com/watch?v=sXETnNQMg0I
Dominik Ferenc
Teatralia Warszawa
3 listopada 2008