Moja Ifigenia
Grzegorzewski nigdy nie opuścił murów Teatru Narodowego, jego spektakle są grane nadal, a wytyczonym przez niego strumieniem z lekkością podąża córka Antonina Grzegorzewska. "Ifigenia" w reżyserii Grzegorzewskiej jest spektaklem, na który warszawski "Narodowiec" czekał od lat. Przedstawienie wynosi teatr na zupełnie inny, wyższy poziom. Nareszcie uwspółcześnione antyczne dzieło nie obraża i nie nadużywa cierpliwości widza (vide "Fedra" w reż. Mai Kleczewskiej).
Równie dobrze tę recenzję mógłbym zatytułować "Ifigenia w m2" - cała akcja rozgrywa się w zwykłym mieszkaniu, jednak co pewien czas jesteśmy przenoszeni na pole bitwy (symbolicznie zaznaczone przez łóżka polowe na szkle; tak samo jak na polu bitwy łamią się kości, tak szkło pęka pod stopami aktorów). Tablica świetlna, na której wyświetlane są informacje z linii frontu - przypomina formę elektronicznych didaskaliów. Ach, ta technika wszędzie wchodzi z butami, nawet do teatru, ale dobrze użyta nie "strzępi"spektaklowej rzeczywistości. Tak, bez użycia hiperboli, a z dozą estetyki została przedstawiona "równoczesność" antyku i współczesności.
Antonina Grzegorzewska potrafiła zaczarować widza, wyraźnie zaznaczając, że jest to jej autorska wizja mitu. Reżyserka wychowywana na przedstawieniach ojca, podkreśla, że jednak co innego budziło jej zainteresowanie, inne postrzeganie prozy rzeczy współczesnych. Dzięki inscenizacji Grzegorzewskiej antyk nie jest tak odległy. Ciężko czyta się dzieła umarłych, zwłaszcza starożytnych twórców, ale z "czytaniem", tudzież odbiorem spektaklu, większych problemów nie ma. Wszystko to za sprawą poetyckiej gry barwą w scenicznym utworze.
Tytułowa Ifigenia (Anna Gryszkówna) to istne ucieleśnienie przemian. Od rozkrzyczanej nastolatki, buntującej się przeciw światu, do kobiety, która wie, jaka będzie przyszłość, kobiety, która ze spokojem przyjmuje melodię swojego przeznaczenia. Poprzez swoje metamorfozy zdaje się mówić do nas: opowiem wam, jak to się rozpocznie, ale wiem również, jak się skończy. Spektakl pokazuje, jak zmienia się status kobiety, od przedmiotowego traktowania do kobiety silnej, biorącej przeciwności losu na swoje barki i zmagającej się z tymi "demonami" uprzedmiotowienia. Jednak nie pomaga to wyrwaniu się ze szponów mężczyzny, który wybiera zwycięstwo bez zwracania uwagi na cenę.
Przedstawienie to również mocno zaznaczone relacje córka -ojciec, córka - matka, czasem sprzecznych czy niedopowiedzianych. Bunt Ifigenii to trzaskanie drzwiami, to rozmowa z matką, przypominająca monolog jednej osoby, to przede wszystkim krzyk, będący wołaniem o zrozumienie. Ifigenia to również miłosny zawód - jakież to ludzkie doznanie w świecie mitycznych bogów. Achilles odtrąca miłość Ifigenii - bo przecież on "woli chłopców". Oglądając Ifigenię odnosi się wrażenie, że spektakl nabiera tempa, przyśpiesza i z całą siłą uderza w widza momentem kulminacyjnym.
Uwagę zwraca antyczny Chór (Joanna Gryga, Ewa Szawłowska, Lidia Sadowa, Anna Ułas), w odróżnieniu od greckiego spektaklu "Umieram jako kraj" tutaj Chór miał zadanie jasne, niekombinowane. Chór zgodnie z tradycją nie uczestniczy bezpośrednio w akcji, ale w wyszukany i barwny sposób komentuje wydarzenia. Znakomicie przewodzi mu Ewa Konstancja Bułhak.
Artyzm spektaklu polega na zastosowaniu aktorstwa klasycznego, rzuconego w ocean czasów współczesnych. Znakomicie w tę koncepcję wpasowują się aktorzy, zwłaszcza wcielająca się w tytułową postać Anna Gryszkówna. Po monologu rozpoczynającym spektakl, ślina nie chciała mi przejść przez gardło, sposób, w jaki tekst został przez aktorkę wypowiedziany, podziałał na mnie urzekająco - w tym momencie zamarłem i do końca przedstawienia nie skierowałem swojego wzroku na nikogo innego. Grana przez Gryszkównę postać trafia do naszego krwiobiegu, wywołując niespodziewane impulsy uczuć - przejęcia, nienawiści czy współczucia.
Nareszcie postać Achillesa została "odhollywoodyzowana" - to nie "zawsze piękny" Brad Pitt, a "kochający inaczej" (zwłaszcza Patroklesa) i prawdziwie mitologiczny człowiek o słabej "pięcie". Kreację Achillesa stworzył rewelacyjny Marcin "oficerowy zabójca na zlecenie i bez zlecenia zresztą też" Przybylski. Przybylski w groteskowy sposób przedstawił orientację Achillesa, a użyty jako rekwizyt rower tylko to podkreślał.
Jest takie jedno słowo, które zdaje się komentować i recenzować cały spektakl, to słowo potoczne i proste, często nadużywane, ale jeśli je zastosuję w tym przypadku napiszę prawdę - piękny! Gdy gasły światła, na scenie z czarno-białej fotografii, umieszczonej gdzieś na lodówce, spoglądała na mnie Ifigenia, zdająca się wołać do widza - pamiętaj mnie!
Tak, taki teatr chcę pamiętać i o takim pisać.
Dominik Ferenc
Teatralia Warszawa
10 listopada 2008
Teatr Narodowy w Warszawie
Scena im. Jerzego Grzegorzewskiego
Antonina Grzegorzewska
"Ifigenia"
reżyseria: Antonina Grzegorzewska
scenografia: Barbara Hanicka
muzyka: Stanisław Radwan
obsada: Ewa Konstancja Bułhak, Aleksandra Justa, Anna Gryszkówna, Arkadiusz Janiczek, Robert Jarociński, Jacek Mikołajczak, Marcin Przybylski, Jerzy Radziwiłowicz, Anna Ułas, Magdalena Warzecha, gościnnie: Joanna Gryga, Lidia Sadowa, Ewa Szawłowska
premiera: 7 listopada 2008 r.