Nie lubię być zanudzana

"Miało być odważnie, bezkompromisowo, a wychodzi jak zawsze" - pisze na swoim blogu, gdzie prowadzi notatki z prób, Miranda Piano i nie sposób nie przyznać jej racji. Od momentu prób widać niewiele się zmieniło. Show, który nam prezentuje pozostawia wiele do życzenia, zaczynając od formy i kończąc na treści.

Zatem forma - tzw. stand-up comedy, polegająca ni mniej ni więcej na tym, że komik uzbrojony w mikrofon i tnący dowcip, znęca się nad publicznością. U nas - mało popularna sprawa, zwłaszcza na deskach teatru, które to deski dość rażąco gryzą się z samą ideą tego typu występów, z założenia przecież pozbawionych iluzji i umowności teatru. I choć mała scena Teatru Studio do typowych nie należy, to i tak nie sposób nie przesiąknąć tam teatralnym nastrojem. Ale wiadomo, im bardziej łamiemy schemat, tym ciekawiej. Widz powinien przyzwyczaić się szybko, że to nie jest spektakl. Tylko, co u licha, robi na afiszu nazwisko reżysera, mało tego - scenografa (?!) Ktoś tu serwuje kawę w kieliszku do szampana. Ta hybrydalna konstrukcja formy nieco zaburza swobodny odbiór. Tym bardziej, że są momenty, kiedy jednak w całe show wkarada się całkiem nieproszona teatralna iluzja. I wypada kiepsko, i nienaturalnie, jak kwiatek do kożucha. Dla przykładu - niby od niechcenia wyjąta pomadka do ust, która staje się wyraźnym znakiem teatralnym. Nie przekonuje.

"Lubię być zabijana"

Ale załóżmy, że przyzwyczailiśmy się do formy, zgodziliśmy na jej poetykę, estetykę i wszelkie prawa, jakimi się rządzi, kurtuazyjnie powściągmy ziewanie i z grzeczności gramy wg ustalonych reguł - pora na treść, która wedle słów samej Mirandy Piano powinna być "zabójczo zabawnym rozprawieniem się z (jej) własnym wizerunkiem." Już mniejsza, że dotychczasowy wizerunek aktorki jest nam zupełnie nieznany - bowiem kształtowała go pieczołowicie w Wielkiej Brytanii - od biedy możemy uznać, że całość oparta jest o licentia poetica i też będzie dobrze. Pytanie tylko, gdzie ten motyw "zabójczo zabawny"?

Komizm zatrzaśnięty w wąskich ramach wulgarnej seksualności, cynizm nazbyt wystudiowany, satyra siecze bezlitośnie, ale nieco przytępionym ostrzem - zamiast więc ciętych ran zostawia na skórze jedynie niewyraźne wgniecenia, a najzabawniejsze i najmocniejsze momenty do złudzenia przywodzą na myśl wystąpienia Billa Hicksa i należałoby chyba opatrzyć je przypisami. Z czystej przyzwoitości.

W dodatku dokonujemy odkrycia takich egzystencjalnych prawd, jak to, że świat zmierza ku zagładzie, bowiem ludzkość jest jednym wielkim, konsumpcyjnym jamochłonem, grającym w gry komputerowe i nie mającym pojęcia, czym jest altruizm. Może i jest w tym trochę prawdy, ale trudno się w pełni zgodzić z tak katastroficzną wizją, zresztą nie jest to refleksja szczególnie wysokich lotów.

Twórcy spektaklu wyraźnie chcieli szokować, chcieli zrobić show, który wstrząśnie umysłami, duszami, stratuje granice dobrego smaku, raz na zawsze łamiąc konwenanse i odkrywając o człowieku i jego rzeczywistości nagą prawdę. Cóż, nikt nie padł strwożony na kolana, nikt nie pękł ze śmiechu, a wyeksploatowane motywy seksualne nie szokują już chyba nawet licealistów. Co najwyżej pozostawiają poczucie, nawet nie niesmaku, co zwykłej taniochy. Nie ma nic bardziej żałosnego od nieudanej prowokacji. W dodatku z każdej dziury wyłażą tanie chwyty marketingowe - strona aktorki na "MySpace".

Można, oczywiście można mówić o waginalnym dyskursie współczesnej kobiety, która stara się ukonstytuować swoje istnienie, gdzieś pomiędzy własnymi żądzami, a troską o losy świata, która daremnie stara się przebić mur ludzkiej obojętności, społecznego niezrozumienia, etc. Można mówić długo, uczenie budować szańce pustosłowia i zastawiać pułapki interpretacyjne. Tylko po co sankcjonować istnienie takich tworów? Na co komu dorabiane ideologie? Spektakl i tak ich nie obroni.

Ale jest coś, co się broni - paradoksalnie sama Miranda Piano, która jest zjawiskową aktorką, dzielnie znoszącą trudy niewdzięcznej roli. Miejmy nadzieję, że zbaczymy ją wkrótce w czymś dobrym, zabawnym i lepiej poprowadzonym.

Katarzyna Mazur
Teatralia Warszawa
2 lutego 2009

Teatr Studio w Warszawie
"Lubię być zabijana"
wg Tibora Fischera (na podstawie biografii autorki)
tłumaczenie: Patryk Gołębiowski
reżyseria: Marcin Wierzchowski
scenografia: Matylda Kotlińska
obsada: Miranda Piano
premiera: 31 grudnia 2008r.

© "teatralia" internetowy magazyn teatralny 2008 | kontakt: | projekt i administracja strony: | projekt logo:
SITEMAP