Samotność jest zielono - niebieska
Scenę raz po raz zalewa snop zielono - niebieskiego światła, sączący się z niewidocznej dla widza latarni morskiej, umieszczonej z lewej strony. Jasne deski drewnianego podestu, długie molo pokryte mchem. Dźwięki lokalnej muzyki albo cisza. Miejscem akcji jest zarówno uśpiony dom Rity i Alfreda Allmersów, położony nad fiordem z dala od ludzi, jak i przestrzeń wokół molo, przy czym podział ten jest rozmyty a scenografia daleka od szczegółowego dookreślenia.
To przedstawienie o złożonych relacjach międzyludzkich, o małżeństwie hodującym samotność. Dramaty ludzkie kłębią się we wnętrzu postaci, tam zakiełkowały, rosły, a teraz wydają owoce. Cierpkie i nadgnite. Ziarno zostało rzucone w momencie, kiedy Rita i Alfred zdecydowali się na założenie rodziny. Kolejnym etapem były narodziny ich syna, Eyolfa, częściowo sparaliżowanego w skutek wypadku w dzieciństwie. Tytułowy bohater to dziecko - przekleństwo, zarazem łączy i dzieli Ritę i Alfreda, nie podejmując przy tym żadnych zamierzonych działań, w końcu jest zaledwie dziewięcioletnim chłopcem.
Akcja rozpoczyna się w chwili, gdy Alfred Allmers wraca z gór do domu, gdzie z niecierpliwością oczekuje go żona, siostra Asta oraz mały Eyolf. Idylla rodzinna nie potrwa długo, zresztą jest tylko pozorna - powrót jest niemożliwy, "poukładanie" życia na nowo - nierealne, zaś góry to nic innego jak opozycja do dna fiordu, na którym spocznie ciało Eyolfa.
Ritę gnębi chłód i obojętność męża, emanuje z niej gorycz odrzuconej kobiety - żony i kochanki. Tymczasem intelektualista Alfred jest owładnięty niemocą twórczą, uniemożliwiającą mu napisanie dzieła, które byłoby zwieńczeniem jego pracy i zarazem dowodem, że to, co robi i jak żyje, ma sens. Z kolei sparaliżowany Eyolf nosi w sobie zapowiedź śmierci, bardziej niż chłopcem z krwi i kości, jest melancholią, pragnieniem tego, co nie osiągalne. Ma zapewnioną opiekę rodziców, ale nie ich miłość - dla zaborczej Rity jest konkurentem do serca małżonka, zaś dla Alfreda bardziej przedmiotem, który według niego należy kształtować, zapewniając mu odpowiednią edukację. Ważną postacią jest także Asta, rzekomo siostra Allmersa, w miarę upływu czasu okaże się jednak, że dwójki tej nie łączy pokrewieństwo a miłość - silna fascynacja sobą nawzajem, ale skrywana i tłumiona już w zarodku.
Przedstawienie, którego istotą jest z założenia słowo, nie zaś działanie, wymaga stworzenia atmosfery, o tak silnym natężeniu emocji, by każde słowo było właśnie działaniem, akcją samą w sobie. Granica między wiernym zilustrowaniem a prawdziwym zaistnieniem tekstu na scenie jest niezwykle płynna, co zapewne nie ułatwiło pracy reżyserce Marii Spiss.
De facto o trudnościach z realizacją "Małego Eyolfa" może świadczyć fakt, iż od polskiej prapremiery w Teatrze Miejskim w Krakowie w 1904 r. dramat Ibsena wystawiono jeszcze tylko jeden raz we Lwowie w 1906. Za nieobecność "Małego Eyolfa" odpowiadają zapewne także odmienne tendencje estetyczne od tych, postulowanych pod koniec XIX wieku... W międzyczasie oswojono wszystkie niepokorne dzieci awangardy, zaakceptowano antyestetyczne twory i tworki, przywitano radosny postmodernizm, który nikogo nie zmusza do dokonywania jednego wyboru, w imię świętego przykazania pluralizmu. W teatrze też niemało się działo, ale mimo to, jeśli sięgano po dawne teksty, zazwyczaj były o wiele starsze niż ibsenowski Eyolf, bądź zgoła bliższe naszym czasom teksty "współczesne", czyli te z XX wieku.
Najwyższa jednak pora, aby skończyć te teoretyczno - historyczne dywagacje i spojrzeć na "Małego Eyolfa" z Teatru Nowego - czy udało mu się zaistnieć? Zazwyczaj łatwiej stawiać pytania, niż udzielać odpowiedzi, na powyższe odpowiem wymijająco, iż to dopiero pierwsze pokazy, więc przedstawienie jeszcze nie miało czasu dojrzeć. Owszem, ma w sobie potencjał, nie zakrywa choćby jednym zbędnym rekwizytem, czy nachalnymi środkami tego, co naprawdę istotne. Atutem jest niewątpliwie umiejętne operowanie światłem, budujące napięcie, ale i przekonujące estetycznie - pod wpływem głębokiej, niemal gęstej zieleni, można odnieść wrażenie, że akcja co jakiś czas przenosi się pod wodę, gdzie już spoczywa ciało małego Eyolfa. Nie jestem natomiast przekonana do aktorstwa - o ile technicznie jest bez zarzutów, o tyle efekt nijaki. Może zbyt schematycznie, zbyt ostrożnie? Wyróżnia się jedynie Ewa Kolasińska, aktorka grająca Szczurzycę - niebanalnym głosem wwierca się w widza. Na scenie pojawia się zaledwie przez chwilę, ale w pamięci zostaje jeszcze po wyjściu z teatru.
Agnieszka Dziedzic
Teatralia Kraków
6 lutego 2009
Teatr Nowy w Krakowie
Henryk Ibsen
"Mały Eyolf"
przekład: Aleksandra Sawicka
reżyseria: Maria Spiss
dramaturgia: Tomasz Kireńczuk
scenografia: Joanna Braun
muzyka: Karol Śmiałek
obsada: Aldona Grochal, Ewa Kolasińska, Marta Konarska, Tomasz Międzik, Andrzej Plata, Dariusz Starczewski
premiera: 18 stycznia 2009 r.