Uwięziony w filharmonii
Grany już od 1985 roku "Kontrabasista" wciąż budzi zachwyt i podziw nowych rzesz teatromanów. Publiczność, która przyszła na spektakl w środowy wieczór do Teatru Nowego w Zabrzu, w żaden sposób nie odczuła "zmęczenia materiału" i oklaskami nagradzała aktorskie popisy Jerzego Stuhra.
Duże znaczenie dla świeżości widowiska odgrywają tu choćby zmiany fizyczne samego aktora na przestrzeni lat. Wyjściowy tekst Patricka Süskinda mówił bowiem o miłości trzydziestoparoletniego mężczyzny do dwudziestokilkulatki. Niemoc w okazaniu tej miłości, w wypowiedzeniu bodaj słowa do ukochanej, niosła ze sobą zupełnie inne skojarzenia co do konstrukcji psychicznej bohatera. Sześćdziesięcioletni aktor, w którego całej postaci widać wieloletnie zmagania z żywiołem pracy, zdecydował się nie na odgrywanie osoby o trzydzieści lat młodszej, a na ukazanie mężczyzny w wieku średnim, wzdychającego do trzydziestokilkulatki. W tym momencie zagrały kulturowe skojarzenia publiczności oparte na znacznej różnicy wieku docelowych kochanków i przeświadczeniu o fizycznej naturze "niemocy" w okazaniu miłości. Niniejszym monodram zyskał na komiczności, stracił w wątku o outsiderze.
Komizm odgrywa niebywałą rolę w spektaklu. Do momentu, w którym za maską megalomana, pojawia się twarz człowieka wyniszczonego psychicznie, zalęknionego i samotnego, doskonała vis comica Stuhra nieustannie doprowadza nas do śmiechu. Nadęte monologi i towarzyszące im miny a także gesty człowieka przekonanego o swej (oraz swego instrumentu) ważności dla orkiestry, a więc i dla świata, są wstępem do odsłony tragicznej.
Otrzymujemy obraz człowieka, który całe swoje życie oddał graniu, bo nic innego nie potrafił robić. Niestety, nigdy nie udało mu się wzbić na wyżyny wirtuozerii, choć pragnął. Ta niesprawiedliwość losu to takie ludzkie uczucie... Jakże często odczuwamy ją na własnej skórze, starając się ze wszystkich sił, gdy tymczasem ktoś obok, bez wysiłku, osiąga więcej. Dodawszy do tego skrzywdzenia poczucie wyobcowania zrodzone latami samotnych ćwiczeń i poruszaniem się jedynie na odcinku filharmonia-dom (w sensie mentalnym, bo bohater koncertował zagranicą) - mamy gotowy los smutny.
Bohater obsesyjnie rozpatruje stosunki między filharmonikami, upatruje swej podrzędnej roli w determinującej podrzędnej roli kontrabasu w świecie muzyki, a to przekłada na cały świat. Obwinia instrument za swe niepowodzenia, personifikując go. Bo czyż można być poważanym człowiekiem, grając na instrumencie, który jest brzydki, niezgrabny i buczący? Czyż można starać się o uczucia Sary (sopranistki), skoro na sopran i kontrabas istnieją dwie podrzędne arie? Czy można być spełnionym muzykiem, skoro szczytem kariery kontrabasisty jest "Pstrąg" Schuberta? Pstrąg!
Podoba mi się sposób, w jaki Jerzy Stuhr rozkłada akcenty monodramu. Subtelnie przechodzi metamorfozę od megalomana do maleńkiego skończonego człowieka, nie tracąc u bohatera spójności wewnętrznej. Goszczenie na deskach teatru tego świetnego aktora jest przeżyciem godnym zapamiętania.
Inga Niedzielska
Teatralia Katowice
13 lutego 2009
Stary Teatr im. H. Modrzejewskiej w Krakowie
Patrick Süskind
"Kontrabasista"
przekład: Barbara Woźniak
reżyseria i obsada: Jerzy Stuhr
premiera: 15 lutego 1985 r.
Monodram gościnnie w Teatrze Nowym w Zabrzu