Kochamcie
Roland Barthes jest wybitnym krytykiem i teoretykiem literatury, a jego "Fragmenty dyskursu miłosnego" są ważnym tekstem, traktującym o ludzkiej uczuciowości, seksualności i sposobie ich wyrażania poprzez język. Tekstem ważnym, bo poruszającym ważki temat, a przy tym tekstem bardzo dobrym, przejmującym, dogłębnie analitycznym i po prostu mądrym. A przy tym niescenicznym, albo lepiej - stawiającym bardzo wysoką poprzeczkę reżyserowi. Rychcikowi nie udaje się sprostać zadaniu. Niestety.
Wchodzącą publiczność witają uśmiechami dwie pary, snujące się po scenie. Kiedy już ostatni widz zasiądzie na swoim miejscu - aktorzy rozpoczynają gimnastykę. Chodzą, robią przysiady, dziwne fikołki, przyjmują różne pozy, trochę erotyczne, a trochę akrobatyczne, ułożone w powtarzające się sekwencje. Jest to dość popularna wśród młodych reżyserów i szkolnych kół teatralnych forma wyrazu. Forma - śmietnik. Mieszcząca wszystko i nic. Z pozoru wizualnie atrakcyjna alternatywna dla zwyczajnego, umotywowanego ruchu scenicznego, symboliczny przekaz złożonych i niewypowiadalnych treści i stanów ducha - oraz wyraz, powtarzając za Anną Herbut, "kompulsywności ruchów nagiego ciała", "performerskiego radykalizmu działania". W gruncie rzeczy będący jednak asemantyczną, zwykle bezsensowną kompozycją wspomnień z lekcji WF-u. I ta właśnie gimnastyka ma zastąpić - treść, sens, pomysł, interpretację, działanie sceniczne i słowo. Poprzetykany jest nią cały spektakl.
Obok, niekonsekwentnie wprowadzane strzępy fabularnych historii, których opowiadanie zdaje się być niczym nieuzasadnione. Tekst - choć dość dobrze skrojony - niezwykle trudny, komplikuje dodatkowo odbiór całości. Długie monologi, mimo że wypowiadane z prawdziwym zaangażowaniem, dla osób nieoswojonych z twórczością Barthesa stają się nieczytelne i nużące. Albo śmieszne. Patetyczne wzniosłości i poważne sentencje, skontrastowane z absurdalnym działaniem, wypadają nienaturalnie i głupio, wywołują wybuchy śmiechu. Zamierzone na przejmujące, wymowne i wzruszające sceny stają się komiczne, a momentami nawet prześmiewcze. Może paradoksalnie dlatego, że potraktowane są przez twórców ze śmiertelną powagą.
Nie zabrakło również golizny, ostentacyjnego przebierania się na oczach wszystkich, długich pocałunków, prowokacyjnych pozycji i niepotrzebnych dosłowności. I choć dałoby się ze spektaklu odsączyć kilka scen wartych uwagi, choć zostaje poruszony ważny temat (oswajania poprzez język własnej tożsamości płciowej i uczuciowej), całość niestety nijak się nie broni. Z uwieszonym na szyi balastem śmieszności, idzie na dno, punkt krytyczny osiągając w wypowiadanym z żarem do publiczności "Kocham cię" tyle razy, że stapia się w jedno słowo. Scena przywodzi na myśl dziwny seans, którego uczestnicy przywołują tajemnicze "kochamcie". Najpewniej to te same stwory, które natchnęły reżysera do takiej inscenizacji dzieła Barthesa.
Katarzyna Mazur
Teatralia Warszawa
25 lutego 2009
Teatr Dramatyczny w Warszawie
Roland Barthes
"Fragmenty dyskursu miłosnego"
przekład: Marek Bieńczyk
reżyseria i opracowanie muzyczne: Radosław Rychcik
opracowanie tekstu i dramaturgia: Anna Herbut
scenografia: Łukasz Błażejewski
choreografia: Dominika Knapik
obsada: Klara Bielawka, Marcin Bosak, Joanna Drozda, Adam Graczyk
premiera: 31 stycznia 2009r.