Pary nie-do-pary
Przedstawienie wyreżyserowane przez Jarosława Tochowicza bombarduje widza biało - czarnymi zestawieniami, opozycjami oraz ostrymi kontrastami, co przy tak dużej ilości środków grozi pretensjonalnością i spłaszczeniem problemu. Dopełnieniem tej irytującej płaskości jest dekoracja przedstawiająca zdjęcia sprzętów w rzeczywistym rozmiarze - laptopa, telewizora, lodówki, pralki, wyciętych z kartonu. Na szczęście jest jeszcze pewna głębsza warstwa, niezasygnalizowana w opisie zapowiadającym spektakl.
Po przebiciu się przez warstwę kapitalistyczno - konsumpcyjnych dylematów i dylemacików, po paradnych a niekończących się litaniach dóbr materialnych, wreszcie po apoteozie własnego potencjału, bez którego sukces byłby niemożliwy do osiągnięcia, stają przed nami bohaterowi nadzy psychicznie. Tu nie ma już segregacji na dobrych i złych, oskarżyciela i oskarżaną (czy na odwrót). Jasno i wyraźnie zarysowana zostaje natomiast tragedia ludzi, którzy zostali zmuszeni do wspólnego życia w ramach kontraktu zwanego rodziną, pomimo skrajnie odmiennych postaw i życiowych priorytetów. Piotr wypowiada w pewnym momencie znamienną kwestię do Basi, iż żyjąc wspólnie, nie muszą wcale tworzyć idealnej drużyny, ale najważniejsze, by strzelali do jednej bramki. Posługując się nadal futbolową metaforą, można szybko zaobserwować, że mają problem z ustaleniem, która z bramek jest ich wspólną.
Historia tych dwojga nie ma w sobie nic nadzwyczajnego - młody intelektualista, miłośnik filozofii oraz spontaniczna dziewczyna, czerpiąca z życia pełnymi garściami. Wpadka, ciąża, dziecko - podcięcie skrzydeł oraz spakowanie marzeń do kartonu z napisem "kiedyś zrealizować". Wreszcie apogeum masochizmu - założenie rodziny dla dobra dziecka, bo każdy przecież wie, że porządny człowiek może wychować się tylko w pełnej rodzinie(!). Nieważne, że każdy dzień spędzony z osobą, której się nie rozumie, jest wyrzekaniem się siebie i w tym wypadku na pewno nie prowadzi do kompromisowego rozwiązania. Model rodziny 2 + 1 (z czasem "dojdzie" kolejne 1) musi zostać bezwzględnie utrzymany, tego wymaga presja rodziny, poniekąd także społeczeństwa, tradycji. Gdy w taki właśnie sposób rozłożymy ciężar problemów, szukanie winnego straci rację bytu.
Niestety, taką już mam naturę, że lubię czasami komplikować sobie życie. Pisałam wcześniej, że spektakl dotyka tragedii niezrozumienia i samotności w krępujących więzach rodziny. Pisałam, że nie ma winnych i niewinnych, bo wyreżyserowany świat jest naznaczony fatalizmem, co oczywiście podtrzymuję. Ale chciałabym jednocześnie zaznaczyć, iż kreacje aktorskie Edyty Torhan i Macieja Adamczyka są poprowadzone z tak wielką swobodą, indywidualizmem artystycznym (polegającym m.in. na cieniowaniu i nadawaniu odpowiedniej głębi temu, co mogłoby razić wyostrzoną nadmiernie opozycją), że widz, w zależności od własnych preferencji, jest w stanie zaproponować własny podział na kata i ofiarę, na winnych i niewinnych.
W tym miejscu chciałabym zrobić małą (i zapewne nieco "egzotyczną") wycieczkę komparatystyczną do dramatu "Ich czworo" Gabrieli Zapolskiej z 1907 roku.
"Oni powinni na tej filozofii nauczyć ich, jak się żyje z ludźmi...o! to by była prawdziwa filozofia..." to zarzut i jednocześnie przyczyna niechęci, niezrozumienia Męża przez Żonę, którą autorka przedstawia jako uosobienie głupoty. Fabuła dramatu jest prosta: Mąż - inteligentny, ale niepraktyczny, życiowy fajtłapa (notabene filozof, tak jak Piotr) jest zdradzany przez amoralną Żonę i jej zidiociałego kochanka Fedyckiego. Jest jeszcze Dziecko - Lila, największa ofiara zdrady małżeńskiej oraz rozpadu rodziny. Abstrahując od antymieszczańskiego wydźwięku i konfliktów na tle środowiskowym, skądinąd reprezentatywnych dla twórczości tej autorki, warto zauważyć, że tragedia - zarówno u Zapolskiej, jak i w "Wyrzeczeniu" Jarosława Kamińskiego rodzi się w wyniku niedopasowania psychologicznego, intelektualnego, emocjonalnego oraz moralnego, niefortunnie skojarzonych par. Obie bohaterki mają poczucie dyskomfortu wobec wykształconych, inteligentnych partnerów, ale bynajmniej nie spuszczają pokornie głów ze wstydem, lecz wręcz przeciwnie, umiejętnie manipulują swymi pasywnymi mężczyznami. Osobiście opowiadam się po stronie Piotra z "Wyrzeczenia", oczywiście z uwzględnieniem jego największej wady, jaką jest niewątpliwie życiowa inercja. O moim wyborze decyduje zarówno rewelacyjna gra Macieja Adamczyka, który jako Piotr walczy ze światem ironią, czasem cynizmem (świetna scena audycji radiowej Piotra "Paranoja jest goła"), ale nie brak mu też wrażliwości.
Kolejne sceny "Wyrzeczenia" stają się coraz bardziej upokarzające (de facto dla obojga). W powietrzu wisi nieznośny pragmatyzm Baśki i jej nieśmiertelne pytanie: "A co ja z tego będę mieć?", zupełnie tak, jak u Zapolskiej z każdego niemal zdania Żony epatował sceptycyzm wobec wiedzy Męża, który przecież tylko "czyta to, co inni napiszą, i w tym cały rozum... To inni mają rozum, a nie on...". Wydarzenia nieuchronnie prowadzą do klęski związku. Przełom dokonuje się w dniu urodzin Piotra, który otrzymuje wówczas awans, wynoszący na szczyt drabiny sukcesu. Tylko, że za podeptane szczeble służyć musiały mu własne ideały.
Piotruś Pan (jak sam się niejednokrotnie nazywał) - czy ktoś przypuszcza, że uda mu się jeszcze poszybować? Jeśli nawet, to lotem Ikara.
Agnieszka Dziedzic
Teatralia Kraków
28 lutego 2009
Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie
Jarosław Kamiński
"Wyrzeczenie"
reżyseria: Jarosław Tochowicz
scenografia: Magdalena Kazimierska
obsada: Edyta Torhan, Maciej Adamczyk (Teatr Porywacze Ciał)
premiera: 8 stycznia 2009 r.