Porozumienie bez słów

Kiedy aktorka znajduję się tak blisko, że można obserwować najdrobniejsze drgnienia na jej twarzy i precyzyjnie policzyć jej łzy (czy tak w ogóle można?), trudno o skomplikowaną nadbudowę analityczno-interpretacyjną. I właśnie ten wielki tryumf czysto emocjonalnego odbioru był w przedstawieniu najistotniejszy. Dodam jeszcze, że spektakl od pierwszej do ostatniej sceny był grany po norwesku i, poza aktorami oraz gośćmi z Norwegii, nikt nie zrozumiał ani słowa.

"Nora, czyli dom lalki" jest jedną z najbardziej znanych sztuk Ibsena, swoistym słowem-kluczem otwierającym prosty schemat skojarzeniowy: Nora - Ibsen - Norwegia. "Nora" dla Norwega jest mniej więcej tym, czym "Wesele" Wyspiańskiego dla Polaka, albo "Romeo i Julia" Szekspira dla Anglika. Zatem skoro tylko nadarzyła się okazja, aby w ramach Festiwalu Re-kreacje: Ibsen zobaczyć inscenizację przygotowaną przez Visjoner Teater z Oslo, nie było wyjścia... Musiałam wsiąść do festiwalowego autokaru i wspólnie z innymi "muszącymi" - pojechać do pałacu w Janowicach, gdzie oczekiwać nas miała blondwłosa Norweżka, pani Helmer. Nora Helmer (Juni Dahr).

Na początku warto zwrócić uwagę na pewne paradoksy spektaklu, wpływające na ogólną recepcję, ale skądinąd nieniszczące w żaden sposób wrażenia harmonijnej całości. Paradoksy te lokują się na różnych płaszczyznach - iluzji i deziluzji, bliskości i obcości aktora wobec widza, zrozumienia i niezrozumienia.

"Dom lalki"

Zacznę od kwestii przestrzeni, bo to właśnie ona sprawia, że inscenizacja prezentowana przez Visjoner Teater wyróżnia się z szeregu innych realizacji tegoż dramatu. Otóż reżyser zdecydował, że zaprosi widzów nie gdzie indziej, jak do prywatnego domu Nory. W tym wypadku będzie to wspomniany już neogotycki pałacyk, który służyć ma stworzeniu iluzji XIX-wiecznej rzeczywistości. Widzowie zostają posadzeni w okrągłej sali - dochodzi do zatarcia przestrzeni widowni i przestrzeń gry aktorów. Iluzję domu rodzinnego Helmerów pogłębiają także stroje wierne epoce. Korci mnie, żeby oszczędzić czytelnikowi dalszych opisów, okrzyknąć reżysera i aktorów mistrzami iluzji i imitacji, stawiając ostatnią kropkę w tekście. Ale właśnie w tym miejscu wkracza do akcji paradoks numer jeden - deziluzja. Niewiarygodne, ale pomimo że siedzimy niemal ramię w ramię z aktorami, to dystans między nimi a nami staje się ścianą nie do wyburzenia. Natychmiast wraca sztywny podział na odgrywających i oglądających. Wcale a wcale nie wierzę w ich dramatyczną historię, ale jednoczenie ten fakt nie przeszkadza mi z nieustającym zaciekawieniem śledzić każdego gestu rewelacyjnych artystów, jakimi niewątpliwie są.

Paradoks numer dwa jest poniekąd związany z poprzednim. Mam tu na myśli obcość i bliskość. Nie sposób nazwać spektaklu w reżyserii Tonje Gotschalksena przejawem efektu obcości w brechtowskim ujęciu. Ale bynajmniej bliskości z aktorem tu się nie uświadczy, o nie! Najmniejszej nawet interakcji, nawet przelotnego spojrzenia ku widzom. Trzeba sobie uświadomić, że my jako widownia nie istniejemy dla aktorów, nasza nieprzewidziana reakcja mogłaby skłonić ich do improwizacji, a ta niedopuszczalna jest w tak perfekcyjnie i świadomie skonstruowanym świecie. Świat to co najmniej niepokojący, bo im bliżej się siedzi, tym obecność aktora staje się mniej wyczuwalna i on bardziej przypomina poruszającego się manekina niż człowieka.

Na koniec wreszcie kwestia języka i wiążący się z tym problem niezrozumienia przekazu werbalnego przez polską publiczność. Reżyserowi, któremu, jak przypuszczam, zależało szczególnie na tak precyzyjnej imitacji, by osiągnąć pełnowymiarową iluzję, wprowadzenie telebimu z napisami albo tłumaczenia symultanicznego, mogłoby zniszczyć cały koncept. Decyzja, by grać sztukę w oryginale wydaje się być starannie przemyślana i słuszna. Bo przecież widz ma zobaczyć państwa Helmerów w ich własnym domu, mówiących ojczystym językiem etc, etc. Imitacja po raz kolejny dopięta na ostatni guzik, ale rezultat jest zgoła nieoczekiwany. Dochodzi bowiem do pogłębienia obcości, co wynika z niezrozumienia treści. Najciekawsze i najdziwniejsze jest to, że niemożność zrozumienia przekazu słownego umożliwia zrozumienie na płaszczyźnie niewerbalnej. Jeszcze nigdy tak wnikliwie nie obserwowałam gry ciała, która stroniłaby od modnych eksperymentów i w gruncie rzeczy bazowała na starych, wypróbowanych środkach ekspresji.

Mam nadzieję, że konkluzji, która kołacze mi się po głowie nikt nie potraktuje serio. Po norweskiej inscenizacji mogę powiedzieć tylko - nieznajomość języków obcych... pomaga.

Agnieszka Dziedzic
Teatralia Kraków
11 maja 2009

Visjoner Teater (Oslo)
Henryk Ibsen
"Dom lalki"
reżyser: Tonje Gotschalksen
obsada:
Nora Helmer: Juni Dahr
Torvald Helmer: Lars Oyno
Doktor Rank: Terje Stromdahl
Fru Kristine Linde: Kristîn Kajander
Sakforer Krogstad: Robert Skjarstad
Instruktor: Tonje Gotschalksen
Festiwal Re-kreacje:Ibsen 18-24 kwietnia Teatr Nowy w Krakowie

© "teatralia" internetowy magazyn teatralny 2008 | kontakt: | projekt i administracja strony: | projekt logo:
SITEMAP