Rewolucja w rytmie Beatlesów
W ubiegły czwartek symbolicznym gongiem rozpoczął się XV Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pierwszym spektaklem, który obejrzeli widzowie była "Sprawa Dantona" w reżyserii Jana Klaty. Mocny akcent jak na początek. Patrząc jednak na program przeglądu, poprzeczka, wysoko zawieszona przez wrocławski Teatr Polski, nie powinna spaść.
Ewa Pilawska, pomysłodawczyni i dyrektor artystyczny festiwalu, co roku kompiluje listę przedstawień, która zaciekawia nie tylko wytrawnych teatrologów, ale przede wszystkim mieszkańców Łodzi. Tym razem, pomimo problemów wywołanych (coraz śmieszniej już brzmiącym) kryzysem ekonomicznym, udało jej się zaprosić co najmniej kilka najważniejszych spektakli wystawianych w Polsce w ostatnim czasie. Niestety z repertuaru wypadły: "Wymazywanie" Krystiana Lupy i "U Pani Miłosierdzia" Silvana Omerzu z Mladinsko Theatre z Lublany. Jednak to, co w nim pozostało i tak każe uśmiechać się od ucha do ucha. Nieustannie. Do 22 marca.
Tematem przewodnim XV edycji festiwalu jest estetyka współczesnego teatru. Dlatego oprócz "klasycznych" przedstawień, proponowanych np. przez gości z warszawskiego Teatru Narodowego, będziemy mogli przyjrzeć się też artystom z supraskiego Wierszalina czy bukaresztańskiego Teatru Odeon. I jeszcze, w międzyczasie, mamy możliwość obejrzenia filmów Edwarda Kłosińskiego, a także wystawy dotyczącej jego twórczości, oraz wzięcia udziału w panelach dyskusyjnych. Jednak zanim to wszystko zamieni się w ciało - Klata. Jan Klata.
W zadziwiającym tempie zamienił się z anonimowego absolwenta PWST w Krakowie i "mężczyzny pracującego" w największą nadzieję młodego, polskiego teatru. Teraz już nadzieją nie jest. Bezsprzecznie znalazł się w czołówce najważniejszych, młodych reżyserów. Bezkompromisowy, odważny, pewny siebie i broniący własnego zdania - nawet - kosztem pustoszejącej w trakcie przedstawienia widowni. Z jednej strony konserwatysta podkreślający istotną rolę wiary i sięgający do klasycznej literatury, z drugiej "awangardowiec", który bawi się formą i ubarwia spektakle muzyką Iggiego Popa. I to właśnie wyreżyserowana przez niego "Sprawa Dantona" zainaugurowała tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych.
Łódzka publiczność przywitała spektakl entuzjastycznie, a niektórzy postanowili nawet oglądać go na stojąco (2 godz. 40 min.), bo miejsca siedzące zostały zajęte w okamgnieniu. Na koniec długie brawa. Brawa razy pięć.
To, co zbudował na scenie Mirek Kaczmarek, trudno opisać. Kartonowe chatki i podświetlane baraki tworzą przestrzeń francuskiego miasta, w którym zaczyna kipieć rewolucja. Dekoracje chodzą za aktorami, czasami stają się ich częścią, zmieniają funkcje, łamią konwencje. Prawie jak w teatrze przedmiotu - próbują walczyć o pierwszy plan. Nie ma tu ściśle wyznaczonej granicy. Terytorium rewolucji nie kończy się w obrębie sceny. Przestrzeń jest tak rozmyta, zarówno horyzontalnie, jak i wertykalnie, że po wyjściu z sali nie mamy pewności, czy przypadkiem w dalszym ciągu nie tkwimy wewnątrz politycznego konfliktu. Zresztą Klacie o to chodzi. Teatr nie ma być świątynią przyjemności, ale miejscem, które zmusza do myślenia, a w konsekwencji do działania. Widz ma podejmować wybory, opowiadać się po jednej ze stron. W tym wypadku są to wizje rewolucji Dantona i Robespierre'a. Czyli infantylna wiara w to, że świat można zmienić (niezależnie od metod) i pewna dojrzała kalkulacja, przeświadczenie, że pewne rzeczy są już niemożliwe i od nas niezależne.
Aktorzy, przebrani za postaci z epoki, w scenografii Kaczmarka wyglądają zabawnie - wprowadzają dystans. Zresztą reżyser dba o to, aby jego spektakle, pomimo całego ładunku intelektualnego, miały lekką formę. Humor słowny, sytuacyjny, skecze, gagi rozbawią nawet największego ponuraka. Zresztą ten dysonans między treścią a formą jest jednym z największych atutów przedstawień Klaty. Żadnego zbędnego nadęcia, sztucznej emfazy - wszystko zwiewne i przekonujące zarazem. Ale, wbrew temu, co się powszechnie przyjmuje, reżyser nie ucieka w spektaklu od codzienności. Nie bez powodu mówi się o nim jako o twórcy teatru politycznego. Może w "Sprawie Dantona" nie jest on tak bezpośredni jak na przykład w "Szewcach u bram", ale wrażenie szopki parlamentarnej udaje mu się wytworzyć, chociażby przez dyskusje Robespierre'a i jego kompanów (trudno nie zauważyć / usłyszeć alter ego Michnika wygłaszającego swe sądy).
Muzyka, którą słyszymy w trakcie spektaklu jest kombinacją XIX-wiecznej klasyki i współczesnych utworów rozrywkowych z "Talkin' bout a Revolution" Tracy Chapman na czele. Nad wszystkim unosi się duch legendarnego Białego Albumu Beatlesów ucieleśniony w wydobywającym się z głośników "Revolution 9". Do tego jeszcze "Marsylianka", T.Rex, Blue Lagoon, The Gossip no i Chopin. Bo czym byłby spektakl Jana Klaty bez, tak już charakterystycznej dla niego, muzyki?
Aktorzy pod batutą reżysera zagrali świetnie. Z takim zespołem można by zrobić jeszcze nie jedno przedstawienie. Oby wkrótce do tego doszło.
Beata Kalinowska
Teatralia Łódź
2 marca 2009
Teatr Polski we Wrocławiu
Stanisława Przybyszewska
"Sprawa Dantona"
opracowanie tekstu, reżyseria, sample i skrecze mentalne - Jan Klata
opracowanie tekstu, dramaturgia - Sebastian Majewski
scenografia - Mirek Kaczmarek
ruchy sceniczne - Maćko Prusak
reżyseria światła - Justyna Łagowska
koordynator projektu - Hanna Frankowska
asystent reżysera - Michał Mrozek
asystent scenografa - Małgorzata Matera
obsada: Anna Ilczuk, Kinga Preis, Katarzyna Strączek, Wiesław Cichy, Marcin Czernik, Mirosław Haniszewski, Rafał Kronenberger, Zdzisław Kuźniar (gościnnie), Marian Czerski, Michał Mrozek, Michał Opaliński, Edwin Petrykat, Bartosz Porczyk, Andrzej Wilk, Wojciech Ziemiański
premiera: 29 marca 2008r.
XV Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, Łódź
26.02-22.03.2009r.