Naczynie szatana, gwiazdeczka i Twórca - rzecz o kobietach w teatrze
Dyszkant Julii, czyli zamiast wstępu
Jakkolwiek by nie stronić od feministycznego utyskiwania na upośledzenie kobiet, nie można powiedzieć, by kobiety na przestrzeni wieków były specjalnie dopuszczane do głosu w teatrze - spychano je na boczny tor, ignorowano ich obecność, tak, jak w większości dziedzin życia. Starożytność i średniowiecze pod tym względem stanowiły antyprzykład równouprawnienia kobiet, biorąc pod uwagę, że role żeńskie grywali mężczyźni, tudzież młodzi chłopcy delikatnej urody - i choć dziś ciężko nam sobie wyobrazić scenę balkonową "Romea i Julii" rozegraną na dwóch panów, warto pamiętać o tym, że kiedyś takie zabiegi były w teatrze czymś zupełnie normalnym. Szokująco wypadłaby właśnie kobieta w roli najsłynniejszej oblubienicy świata. Swoisty przełom w tym temacie stanowił rok 1661, kiedy to po raz pierwszy rolę żeńską w teatrze zagrała kobieta, wcielając się w postać Desdemony. Niewiele kobiet jednak poszło w jej ślady.
Przyczyn takiego stanu rzeczy było wiele - uwarunkowania epoki, tradycje, zwyczaje tamtych czasów, zasady rządzące życiem w tamtych latach, które kobietę pracującą w teatrze, wtedy najczęściej objazdowym, definiowały jednoznacznie, jako damę podejrzanej proweniencji. Nieco inaczej sprawa stała ze śpiewaczkami operowymi, które również występowały przed publicznością, ale w cokolwiek innym charakterze niż zwykła aktorka. Ewentualne odważne kandydatki na scenę mogła też odstraszać społeczna percepcja aktorskiej profesji - zawód aktorki nie był najlepiej postrzegany w społeczeństwie, stojąc odrobinę niżej od pozycji równie odsądzanego od czci aktora. Wiązało to się zapewne z trybem życia przedstawicieli tego zawodu, który mógł razić ustatkowanych ziemian i szlachtę, a późnej - ustabilizowanych bourgeois. W efekcie aktora postrzegano bardzo często nie jako artystę, uwielbianego przez wszystkich, ale jako wędrownego huncwota, którego co prawda przyjemnie się oglądało, ale lepiej było tylko do tego oglądania z boku się ograniczać. Jeśli zaś św. Tomasz określał kobietę już na starcie mianem "naczynia szatana", to można domniemywać, jakie epitety miał w zanadrzu dla aktorek.
Z kuchni do Hollywoodu, czyli szturm na sceny
Potrzeba było dorobku rewolucji przemysłowej, walk sufrażystek, emancypantek, aby kobieta mogła wreszcie zajaśnieć w teatrze jako pełnoprawna postać, nie obawiając się większych represji. Wpływ na ten stan miały ogólnospołeczne przemiany w zakresie pojmowania roli kobiet ( powolne odchodzenie od niemieckiego modelu "trzech K", postulującego, że miejsce kobiety to Kirche, Küche und Kindern (kościół, kuchnia i dzieci) ), pierwsze głosy poparcia i pierwsze próby upodmiotowienia kobiet, nadawanie im szeregu podstawowych praw. Ale czy to wszystko usytuowało kobietę we właściwym i należnym jej miejscu w teatrze?
W wieku XX pojawiło się zjawisko, jakiego wcześniej świat nie znał - bożyszcza sceny i ekranu zawładnęły ludzkimi sercami, kreując nowe wzorce i trendy. Kobieta z postaci wyklętej w teatrze stała się gwiazdą sceny, uwielbianą i podziwianą za swoją urodę i talent - nie wyczerpywało to jednak pełni jej możliwości, redukowało do roli zmysłowego dodatku, pięknej ozdoby. Trzeba było dopiero przewrotu XX wieku, dwóch wojen i zupełnego wywrócenia ładu, by kobieta mogła się w teatrze rozsiąść, stać się nie tylko wabikiem widzów i ozdobą, ale pełnoprawnym twórcą. Rola gwiazdy bowiem, jakkolwiek bardzo kusząca, nie dawała żadnych szans artystycznego wyrazu - ubierała kobietę w to, czego pragnęli widzowie, pozbawiając artystkę jej wyrazu i możliwości zamanifestowania swojej wizji świata. Gwiazdy XX - wiecznego kina i teatru nie tworzyły - one wchodziły w gotowe, standardowe role, a publika, pogrążona w szarości życia, potrzebowała ich anielskiego uśmiechu. To zaś, co owe anielskie usta miałyby do przekazania, wywołałoby z pewnością mniejsze zainteresowanie. Dziś kobieta odzyskuje głos w teatrze - jako aktorka, ale też jako reżyserka, scenograf, czy choreograf; teatr powoli zaczyna ukazywać świat widziany oczyma drugiej połowy ludzkości.
Teatr z Marsa, teatr z Wenus - gender w służbie sceny
Jaki zatem jest ten teatr kobiecy? Czy istnieje w ogóle i na czym polega jego "kobiecość"? Na te pytanie można udzielić dwojakiej odpowiedzi, zależnej od rozumienia słowa "kobiecy". Powołam się tu na analogię wziętą z literatury. Zestawmy obok siebie dwie książki: jakieś wydawnictwo z cyklu Harlequin i którąś z książek Manueli Gretkowskiej. Obie możemy zakwalifikować jako literaturę kobiecą. Kobiecość tej pierwszej polega jednak na tym, że nikt poza kobietami jej nie ruszy ze względu na dość wąskie horyzonty. Kobiecość tej drugiej zaś przejawia się w perspektywie, z jakiej opisuje świat - w specyficznym, kobiecym spojrzeniu na niektóre kwestie. Kobiecość sztuki nie jest zatem podejmowaniem określonych tematów, to raczej sposób patrzenia na rzeczywistość, pojmowania i rozumowania.
Czy można jednak mówić o teatrze męskim i kobiecym? Śmiem twierdzić, że można, a różnica ta polega na sposobie odbierania świata, który u obu płci jest oczywiście inny. Kobieta postrzega rzeczywistość bardziej emocjonalnie, cechuje ją większa empatia. Kiedy wykonuje jakąś pracę, dba bardziej o jej efekty, niż o swoje stanowisko; ceni sobie stabilność i bezpieczeństwo. Mężczyzna z kolei stara się za każdym razie podkreślić swoją pozycję, potrzebuje potwierdzenia swojej władzy, świat odbiera z mniejszą empatią i wrażliwością, nie dostrzegając emocjonalnych aspektów. Zamiast stabilności wybiera ryzyko, stabilizacja na dłuższą metę go męczy. Te różnice przekładają się na sztukę - sztuka tworzona przez kobiety kładzie większy nacisk na emocje, na analizę zawiłości emocjonalnych świata, stara się też ukazać rzeczywistość z kobiecej perspektywy, mówiąc o tematach do tej pory nie funkcjonujących w kulturze - o porodzie, o ciąży, o macierzyństwie. Takie tematy pojawiają się zatem w teatrze - kobieta przestaje być tylko i wyłącznie ozdobnikiem, opisywanym z męskiej perspektywy, a staje się po prostu sobą. Inaczej trochę rzecz ma się z kobietą - reżyserem: bardzo często spotyka się opinię, że aby pełnić tą rolę, kobieta musi posiadać spory zestaw cech męskich. Z twierdzeniem tym można by polemizować w świetle socjologii gender, mówiącej o czterech kulturowych typach płci. W tym ujęciu po prostu reżyserki trzeba by nazwać męskim typem kobiety, który to typ nie wyklucza kobiecości, dokładając tylko do niej parę cech męskich, ułatwiających kierowanie jakimkolwiek zespołem. I na odwrót - żeński typ mężczyzny ze swoją pogłębioną wrażliwością będzie lepszym, baczniejszym twórcą niż męski mężczyzna.
Im się udało - polskie kobiety teatru i genderowa praca u podstaw
W polskim teatrze pojawia się coraz więcej kobiet, i to nie kobiet - aktorek, świecidełek ekranu, ale świadomych, uważnych twórczyń. Owszem, kobiety w polskim teatrze były obecne już od przełomu wieku XIX i XX, by wspomnieć o Lidii Zamkow, Irenie Solskiej, czy Stanisławie Wysockiej. Dopiero dziś jednak zyskują prawo do opowiedzenia świata swoim językiem. Agnieszka Olsten, Maja Kleczewska, Małgorzata Bogajewska, Aldona Figura, Agnieszka Glińska, Grażyna Kania, Iwona Kempa - większość z nich ma w swoim dorobku spektakl malowany wybitnie kobiecymi barwami, odbijający kobiecy świat. W przypadku Aldony Figury będą to "Monologi waginy", ukazujący kobiece problemy bez pruderii, Agnieszka Olsten opowiedziała o aborcji w spektaklu "Przebitka", a Agnieszka Glińska biorąc na warsztat "Jordan", pokazała dramat dzieciobójczyni. Takich tematów dawniejszy teatr nie znał - dziś mówi się o nich otwarcie.
Otwarcie też podejmuje się kwestię istnienia kobiet w teatrze. Jedną z ciekawszych inicjatyw w tym zakresie jest Inna Scena. Pod nazwą tą kryje się projekt badawczy, zajmującym się badaniem tożsamości płci i seksualności w ujęciu gender studies, występującej we współczesnym teatrze. Działalność projektu zainicjował Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, a polega on na organizowaniu konferencji oraz inicjowaniu dyskusji na tematy dotyczące płciowości w teatrze. Koordynatorem projektu jest Agata Adamiecka-Sitek. W 2005 roku Inna Scena zajęła się szczególnie kobietami w historii i współczesności teatru, w 2006 roku temat konferencji stanowiła tożsamość seksualna w polskim dramacie i teatrze. 2008 rok upłynął pod znakiem konstelacji rodzinnych, czyli obrazu rodziny w polskim dramacie w perspektywie gender i queer. Za każdym więc razem przedmiotem dyskusji stawał się kolejny aspekt istnienia kobiet w teatrze, do tej pory najczęściej pomijany, przemilczany. I tak, jak ważne jest działanie twórcze kobiet, tak samo ważne jest uświadamianie pewnych rzeczy - taka pozytywistyczna praca u podstaw, jaką na gruncie naukowym robi właśnie Inna Scena.
Przyszłość kobiety teatralnej, czyli co dalej?
Podsumowując te luźne rozważania, nie ulega wątpliwości, że oto obserwujemy ewolucję kobiety teatralnej, od wyklęcia z teatru, poprzez nieruchome, nierozwijające bytowanie, aż do pełnej obecności. Na razie jednak marzeniem pozostaje taki stan, gdzie teatr kobiecy ze swoimi pytaniami i tematyką byłby czymś normalnym, o czym nie ma potrzeby dyskutować. Na razie kobieta - Twórca rozgaszcza się powoli na scenie, adaptując ją do wyrażania siebie, a proces ten jest tyleż ciekawy, co trudny. I miejmy nadzieję, że zostanie zwieńczony sukcesem - że matka w sztuce nie będzie tylko kobietą pochylającą się czule w akcie plastikowego wzruszenia nad swoim dzieckiem, ale stanie się zwykłym, pełnym strachu i wątpliwości człowiekiem, a teatr na zawsze uzyska swoją drugą, malowaną emocjami twarz.
Sylwia Grygorowicz
Teatralia Białystok
9 marca 2009