"Bo rewolucja nie miałaby racji bez..."
"Marat-Sade" Teatru Wierszalin z Supraśla prezentowany w ramach łódzkiego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych był drugim, po "Sprawie Dantona" Jana Klaty, spektaklem podejmującym temat rewolucji. Oba przedstawienia pokazały temat z zupełnie różnych stron i trudno stwierdzić, które było bardziej udane. Z czystym sumieniem mogę jednak przyznać, że "Marat-Sade" jest spektaklem bardzo dobrym i przepięknym wizualnie.
Nie mogłam oderwać wzroku od sceny. Każdy najdrobniejszy ruch postaci był przemyślany i idealnie komponował się z koncepcją jej zagospodarowania. Aktorzy doskonale współgrali ze sobą oraz w równie fenomenalny sposób ogrywali scenografię (Eva Farkasova) i rekwizyty. Każda scena pełna jest fotograficznych, wysmakowanych kadrów o nienagannej kompozycji. Chwilami utrudniało mi to nawet skoncentrowanie się na słowach wypowiadanych przez kredowo białe postaci, podobne do rysunkowych bohaterów filmów Tima Burtona. Postaci umieszczone w szpitalu psychiatrycznym, gdzie pan de Sade reżyseruje przedstawienie o ostatniej godzinie życia Jeana Paula Marata.
Wszystko zaczyna się od wanny, kiedy scena dopiero rozjaśnia się, wchodzi do niej młody człowiek, zaczyna się myć. Marat? Zapewne takie było pierwsze skojarzenie widzów, jednak gdy na scenę wkroczył Coulmier zburzył owo przekonanie, informując iż młodzieniec w wannie to pan de Sade. I tutaj upada kolejna konotacja - w dramacie Petera Weissa zarówno markiz jak i Marat są już starszymi panami, zgorzkniałymi, znudzonymi życiem. W spektaklu Piotra Tomaszuka obaj są w sile wieku. Marat ma swoje ideały, wierzy w rewolucję, chce pisać manifesty, odezwy do narodu, który będzie za nim podążał. Markiz natomiast jest jego zaprzeczeniem: chłodny, wyrachowany, lubujący się w sadystycznych rozrywkach, pewny siebie, ale przede wszystkim uważający rewolucję za próżny trud. W opinii pana de Sade rewolucja nie różni się niczym od innych rodzajów władzy - ma swoich przywódców, którym służy a slogany, jakimi się posługuje mają za zadanie jedynie omamić tłum, który będzie ślepo podążał za ich guru, za samym hasłem "bunt". Na potwierdzenie tych tez nie musimy długo czekać, tłum stworzony przez kilku aktorów teatru z Supraśla bezwiednie poddaje się władaniu Coulmiera czy Marata. Do czasu, tłuszcza podąża bowiem za wygranymi. Marat umiera w samotności, po jednym ciosie w serce zadanym przez Karolinę Corday. Kobietę, która także nie jest samodzielna, ponieważ to de Sade wydaje jej rozkazy, mówi, co ma robić, podaje sztylet. Dziewczyna sennie błądząc po scenie, czasami zastygając w bezruchu pod filarem, słucha go, odgrywa swoją rolę dokładnie tak, jak powinna to zrobić.
Poza idealnie skonstruowaną scenografią warto zwrócić uwagę także na obecną w spektaklu muzykę (Piotr Nazaruk). Stanowi ona więcej niż tylko tło dla przedstawianych wydarzeń, wzmacnia ich wymowę lub sugeruje, w jakim tonie powinniśmy je odczytywać. Jedynie rozmowy Marata z panem de Sade odbywają się w ciszy, jak gdyby dla podkreślenia ich wagi. W tym czasie ze sceny usuwają się także inni aktorzy. Jakby chcieli zrobić miejsce dla słów, mrugnąć do widzów okiem, że właśnie teraz trzeba głównie słuchać, a nie patrzeć. Szermierka słowna w wykonaniu głównych bohaterów za każdym razem wypada rewelacyjnie. Co tu dużo mówić - gra wszystkich aktorów jest w "Maracie-Sade" rewelacyjna. Rafał Gąsowski jako pan de Sade, Karol Smaczny jako Marat, Dariusz Matys jako Coulmiere czy Ewa Gajewska jako Karolina Corday, wszyscy tworzą w tym przedstawieniu niezwykłe kreacje, płynnie prowadzą swoich bohaterów, w każdej kolejnej scenie nadając im dokładnie takie cechy (lub redukując je) aby nie były to tylko puste marionetki, podobne do tych, jakie w pewnym momencie animują.
Piotr Tomaszuk w "Maracie-Sade" rozlicza się z rewolucją. Robi to w bezkompromisowy, ironiczny sposób. Do czego prowadzi rewolucja? Do zadraśnięcia pośladka markiza de Sade. O przegranych nikt nie pamięta, ważne jest tu i teraz. Tłumem można równie łatwo manipulować jak chorymi z zakładu psychiatrycznego w Charenton, bez względu na to czy mamy wiek XIX czy XX. Reżyser swoim najnowszym spektaklem stara się przekazać, że bunt zawsze się sprzeda, zawsze jest na czasie. Nawet ze skaleczonego pośladka można zrobić wydarzenie medialne, można go ładnie oświetlić i wypromować. Mamy nowego męczennika rewolucji. "Bo rewolucja nie miałaby racji bez..." głosi napis odsłonięty nad sceną a tłuszcza dopowiada: "powszechnej kopulacji". Potwierdzenie zyskuje w tym momencie teza de Sada, że ludźmi rządzą popędy i że jest to prawda uniwersalna.
Sandra Kmieciak
Teatralia Łódź
11 marca 2009
Teatr Wierszalin w Supraślu
Peter Weiss
"Marat-Sade"
na podstawie: "Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade"
przekład: Andrzej Wirth
reżyseria: Piotr Tomaszuk
scenografia: Eva Farkasova
muzyka: Piotr Nazaruk
obsada:
Pan de Sade - Rafał Gąsowski
Marat - Karol Smaczny
Jakub Roux - Dariusz Zakrzewski
Simona Evrard - Katarzyna Siergiej
Wywoływacz, Coulmiere - Dariusz Matys
Karolina Corday - Ewa Gajewska
Duperret - Maciej Owczarzak
Cucurucu - Paulina Karczewska
Kokol - Paulina Skłodowska
premiera: 28 listopada 2008 r.
XV Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, Łódź 26.02-22.03.2009r.