Wielki Brat, którego nie było

Kiedy Teatr Wybrzeże podał informację o planowanym wystawieniu sztuki opartej na komedii Larsa von Triera, przyszło mi do głowy, że "Szef wszystkich szefów" z łatwością może przeobrazić się w "Trumnę wszystkich trumien" dla zespołu i reżysera. Jednak ponieważ obraz z 2006 roku jest jednym z nietypowych filmów twórcy Dogmy, w którym reżyser odszedł od charakterystycznej dla siebie powagi czy wręcz grozy, istniała szansa na powodzenie tego przedsięwzięcia.

Zaczęło się bez rewelacji. Jeszcze zanim przebrzmiały wszystkie teatralne dzwonki wzywające na spektakl, po scenie, stylizowanej na średnio nowoczesne biuro gdzieś w Danii, zaczął snuć się jeden z bohaterów, dając ostentacyjny pokaz nicnierobienia. Polska publiczność poczuła się bardziej swojsko i pierwsze lody zostały przełamane. Kiedy pojawiła się dwójka głównych bohaterów - niespełniony aktor i szef firmy informatycznej, w osobach Cezarego Rybińskiego i Piotra Jankowskiego - akcja nabrała kolorów. Widz został wprowadzony w akcję dowcipnym i zdystansowanym komentarzem narratora, dzięki czemu na początku poznał konwencję spektaklu i mógł odpowiednio przymrużać oko do końca.

Główny wątek nie jest skomplikowany - Ravn, twórca prężnie działającej firmy zamierza sprzedać dzieło swojego życia i piątki współpracowników pewnemu Islandczykowi. Niestety, ten upiera się, by negocjacje prowadzić tylko na szczycie - z tytułowym Szefem Wszystkich Szefów, czyli mieszkającym w Ameryce, nigdy niewidzianym właścicielem przedsiębiorstwa. Sęk w tym, że ów Szef... nie istnieje, został wymyślony przez Ravna jedynie na potrzeby czarnej roboty z zakresu kierowania firmą. W tej sytuacji faktyczny szef (czyli Ravn) postanawia odegrać rozpoczętą farsę do końca, tj. do czasu finalizacji transakcji, i w roli Svenda E. obsadza bezrobotnego aktora. Być może fabuła miałaby szansę zakończyć się szybkim happy endem, gdyby nie przesadne zaangażowanie Kristoffera w odgrywaną postać, co pociąga za sobą serię nieprzewidzianych wydarzeń i komplikacji.

"Szef wszystkich szefów"

Spektakl przez cały czas utrzymany jest w lekkim tonie - wartka akcja, zabawne dialogi i kąśliwe komentarze sprawiają, że bez mała dwie godziny można wytrzymać bez bolesnego poświęcenia. Salwy śmiechu i bolące mięśnie brzucha także nie dotyczą tego tytułu. Humor jest wyważony i raczej nienachalny, co uważam za duży plus. Trochę obawiałam się z początku, że mało (żeby nie powiedzieć wcale) spazmatyczny klimat vontrierowski zostanie złamany jednym głupkowatym żartem z niższej półki. Ale nie; słodko-gorzki smak komizmu zostaje utrzymany do końca.

Nie byłby to von Trier w czystej postaci, gdyby pod prostą fabułą i jeszcze prostszą realizacją nie krył się obraz kondycji człowieka w społeczeństwie. Tu otrzymujemy portret hipokryty Ravna - uwielbianego przez pracowników, pełnego (dosłownej) czułości szefa, aczkolwiek zdolnego także do bezlitosnych rozwiązań personalnych. Stop - przecież takie decyzje podejmuje tylko Szef Wszystkich Szefów...

Problem zaczyna się wtedy, gdy postać Szefa zaczyna żyć własnym życiem. Kristoffer nie godzi się z perspektywą bezwzględnych i niesprawiedliwych wobec załogi planów ich przełożonego. Starając się postąpić jak najlepiej z punktu widzenia etyki i własnego sumienia, musi jednocześnie oczyścić swojego bohatera w oczach wrogo ustosunkowanych podwładnych, co nie jest sprawą łatwą wobec, wyłaniających się co chwilę z przeszłości, intryg z jego "udziałem".

Dynamika spektaklu nie pozostawia wiele do życzenia: płynne przejścia między wątkami i pełne wykorzystanie przestrzeni (autorstwa Macieja Chojnackiego), to niewątpliwie zalety tej realizacji. Zdawałoby się, że niezmienność jasno określonej scenografii (biuro) nie pozwoli na swobodną rotację ludzi i miejsc. Jednakże przenoszenie akcji na różne głębokości sceny - od proscenium po kulisy - wspomagane umiejętnie wykorzystanym oświetleniem, stwarza wrażenie odrębności poszczególnych "pomieszczeń". Powstaje pewnego rodzaju wrażenie "patrzenia poprzez ściany", złudzenie szklanych barier: jednocześnie widzimy całość, skupiając się mimo wszystko na wyodrębnionych elementach. Mnogość drzwi tylko wzmaga uczucie tego quasi-podziału.

Oczywiście nie obeszło się i tym razem bez, właściwych dla Wybrzeża, pokazów video i scenicznego seksu. Ten ostatni, jak zwykle, słaby, płytki i zwierzęcy, za to slajdy ładne. Relacja z wyjazdu przypomina wspomnieniowe filmiki z dzieciństwa głównego bohatera, zaczerpnięte wprost z amerykańskich produkcji: migawki roześmianych twarzy, blask zębów, wesołe zaśpiewki uczestników wyprawy. To jedyny fragment spektaklu, do którego widz ma ograniczony dostęp, ale właśnie ta izolacja go wyróżnia.

"Szef wszystkich szefów" jest jednym z niewielu filmów duńskiego reżysera, których nie miałam jeszcze okazji zobaczyć. To dobrze: dzięki temu zespół Teatru Wybrzeże otrzymał ode mnie carte blanche, którą zdołał wykorzystać na swój własny sposób. Zamknął spektakl w narracyjnej klamrze, o tyle potrzebnej, że wprowadza ona publiczność w klimat przedstawienia, z lekka sugerując trop, którym najkorzystniej będzie podążyć. Ja pozwoliłam się poprowadzić, dzięki czemu nie odczułam zawodu; w przeciwnym razie komentarz końcowy z podsumowania zmieniłby swoją rangę na usprawiedliwienie. Tylko po co?

Bernadeta Sobczyńska
Teatralia Trójmiasto
14 marca 2009

Teatr Wybrzeże w Gdańsku
Lars von Trier
"Szef wszystkich szefów"
("Direktoren for det hele")
przekład: Agata Lubowicka, Anna Kordecka
reżyseria: Krzysztof Rekowski
asystent reżysera: Piotr Jankowski
scenografia: Maciej Chojnacki
muzyka: Marcin Mirowski
projekcje video: Beata Staszyńska
obsada:
Cezary Rybiński - Kristoffer (Svend E.)
Piotr Jankowski - Ravn
Magdalena Boć - Lise
Monika Chomicka-Szymaniak - Mette
Jerzy Gorzko - Finnur
Dariusz Szymaniak - Gorm
Justyna Bartoszewicz - Heidi A.
Joanna Kreft-Baka - Tłumaczka
Piotr Łukawski - Nalle
Marta Jankowska - Kissem
premiera: 8 marca 2009 r.

© "teatralia" internetowy magazyn teatralny 2008 | kontakt: | projekt i administracja strony: | projekt logo:
SITEMAP