"Chodźmy do STS-u zobaczyć, co w kraju słychać"
Gdyby był człowiekiem, miałby poszarpane nerwy. I włos pewnie nonszalancko przyprószony siwizną, wąs sumiasty, kolorową marynarkę, najnowocześniejszy telefon komórkowy i zniewalający uśmiech, przyklejony na stałe do twarzy. Te cechy można jednak przydzielić nie jednej, a kilkuset osobom - aktorom, piosenkarzom, kompozytorom. Studencki Teatr Satyryczny skończyłby wczoraj 55 lat.
Jerzy Markuszewski w spektaklu "30 milionów", Studencki Teatr Satyryków, rok 1962. Obok niego na scenie od lewej:
Bożena Szwejkowska,
Kazimiera Utrata, Maria Chrząszcz, od prawej Łucja Matulewicz,
Anna Prucnal
fot. S. Biegański
Powstał 15 marca w 1954 roku. Zaczynała się odwilż - i polityczna, i klimatyczna. STS wraz z resztkami śniegu rozpływał się na kulturalnej mapie stolicy. I tak rozlewając się po mieście, a pośrednio także po całym kraju, trwał do 1975 roku (chociaż w 1972 został wcielony do Teatru Rozmaitości i przez te kilka lat działał pod jego szyldem). Założony przez studentów, wszelakich kierunków, dawał nadzieję, śmieszył i zmuszał do myślenia. Zmuszał do świadomego życia w nieświadomym świecie.
Siedziba STS-u przy Alei Świerczewskiego 76 (obecnie Solidarności) w Warszawie była sercem całego ruchu. To tu spotykali się aktorzy, studenci, tu przychodzili nowi współpracownicy, tu rodziły się pomysły na kolejne przedstawienia (których w sumie było ponad pięćdziesiąt). Ta niewielka przestrzeń rodziła wydarzenia, którymi żyło całe miasto. Za ich przykładem poszło wiele podobnych inicjatyw w całym kraju. Teatry studenckie stały się swoistą plagą - jednak jakże przyjemna, mądra i potrzebna to była plaga. Ale to mimo wszystko Studencki Teatr Satyryków był pierwszym i najważniejszym. Mówiło się: "Chodźmy do STS-u zobaczyć, co w kraju słychać", i to był chyba największy komplement.
Muzyczne, satyryczne, przyjemne, ale niezmiennie zaangażowane w bieżące wydarzenia, spektakle przyciągały niemałą widownię.
Ten teatr to nie tylko niezgoda na sytuację jaka panowała w Polsce, to nie tylko inteligenta rozrywka, nie tylko zabawa i praca w jednym. To przede wszystkim zaprzyjaźnieni ze sobą ludzie, którym "nie było wszystko jedno". Do współpracy z kabaretem przyznaje się kilkaset osób. A gdyby dodać jeszcze twórców z pokrewnych teatrów, z którymi STS był w stałym kontakcie, to pewnie liczba ta utyłaby nieprawdopodobnie. Nie wypada jednak nie wymienić choć kilku nazwisk, dzięki którym do tej pory legenda trwa. Spektakle były reżyserowane między innymi przez Olgę Lipińską, Jerzego Markuszewskiego, Janusza Majewskiego czy Stanisława Tyma. Teksty pisali: Agnieszka Osiecka, Jarosław Abramow-Newerly, Andrzej Jarecki, Daniel Passent, Jan Tadeusz Stanisławski. Muzykę komponowali: Marek Lusztig, Maciej Małecki, Edward Pałłasz. Na scenie występowali: Elżbieta Czyżewska, Zofia Merle, Krystyna Sienkiewicz, Krzysztof Kowalewski, Wojciech Siemion, Stanisław Tym, Zbigniew Zapasiewicz. Plastycznie STS wspomagali: Zofia Góralczyk, Krystyna Sienkiewicz, Adam Kilian, Andrzej Srumiłło. A nad wszystkim czuwali: przyjaciele i sympatycy. I jeszcze dobre duchy.
Dla mojego pokolenia - urodzonego w latach osiemdziesiątych - STS albo pozostał niezidentyfikowanym skrótem, albo stał się inspiracją do poszukiwań. Pierwszym źródłem informacji o nim było małe, czarne radio marki Marta (albo innej marki) i jakieś migawki z telewizyjnego archiwum. Potem, już świadomie, pojawiały się piosenki, książki, skecze i kobieta, która absolutnie ukochała polskie słowa - Agnieszka Osiecka. Niektórzy do dzisiaj twierdzą, że tamta mobilizacja, chęci, talenty były wyjątkowe i niepowtarzalne. I z rozrzewnieniem, słuchając przy tym utworu "Mnie nie jest wszystko jedno", powtarzają: kiedyś to były czasy...
Legenda, którą STS budował przez lata swojej działalności, trwa głęboko w ludziach. Pamiętają piosenki, wspominają konspiracyjne spotkania, uśmiechają się, kiedy słyszą nazwę tego teatru i chichoczą, jak przypomni im się jakiś skecz. A "między nami po ulicy, pojedynczo lub grupkami snują się okularnicy ze skryptami". Zaszła tylko drobna metamorfoza. Teraz częściej zamiast snuć się - biegają, a okulary z reguły zamieniają na szkła kontaktowe. A poza tym w dalszym ciągu "wiążą koniec z końcem, za te polskie dwa tysiące". To się nie zmieniło.
Beata Kalinowska
Teatralia Łódź
16 marca 2009
55 rocznica powstania Studenckiego Teatru Satyrycznego (STS)