Ja, czyli kto?

Jeśli narzucimy perspektywę patrzenia przez pryzmat autonomicznego podmiotu, przez owe nieśmiertelne literackie "ja", to czyż nie czeka nas nieuchronnie zalanie potokami cudowności, wzniosłości czy patetyczności? Już samo użycie słowa "podmiot" przez duże P prowadzi do wartościowania, do tworzenia opozycji lepszy - gorszy, podmiotowy - przedmiotowy. Nie inaczej było w przedstawieniu "Ja, Feuerbach" - tytułowe "ja" rozlało się po scenie, wypełniło sobą wszystkie kąty i chciwym okiem spozierało ku widowni. Pozostaje tylko pytanie: kto się za nim krył?

Premiera spektaklu odbyła się w ramach jubileuszu siedemdziesiątych urodzin Tadeusza Kwinty. Co ciekawe, nie było to jednak pierwsze zmierzenie się aktora z tekstem Tankreda Dorsta. W 1986 Tadeusz Kwinta przeczytał dramat na łamach "Dialogu", zastanawiał się nad jego realizacją, ale ostatecznie nie zdecydował się, gdyż onieśmielił go fakt, że sam Tadeusz Łomnicki zainteresował się wówczas tekstem i wziął go na warsztat. Po upływie 10 lat Tadeusz Kwinta zagrał Feuerbacha w krakowskim Teatrze STU, teraz zaś wraca do dramatu w Teatrze im. Słowackiego. Kiedy napiszę, że wiele się przez ten czas zmieniło, zabrzmi to banalnie, ale jednak nie jest to bez związku z treścią utworu Dorsta.

Ja, Feuerbach TEATR IM. J. SŁOWACKIEGO Kraków

"Ja, Feuerbach"
Tadeusz Kwinta

W dramacie tytułowy bohater, aktor Feuerbach, wraca po długiej nieobecności do teatru, pragnie znów grać, poruszać serca ludzkie, całym sobą - swoimi umiejętnościami, pasją - dawać świadectwo nieograniczonej możliwości kreacji rzeczywistości przez teatr . Propagowanie gry aktorskiej jako sacrum, czy też rodzaju łaski to jego idée fixe, która przed siedmioma laty doprowadziła go na skraj załamania nerwowego i spowodowała zamknięcie w szpitalu psychiatrycznym. W miarę rozwoju akcji widzowie zaczynają orientować się, że Feuerbach bynajmniej nie wyleczył się z idealistycznej wiary w teatr i, co gorsza, nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji, już nie tylko jako aktor, ale i jako człowiek. Publiczność staje się uczestnikiem walki Starego z Młodym, obserwuje młodzieńczą nonszalancję i ignorancję wobec tradycji i historii teatru, której reprezentantem jest asystent reżysera (Rafał Sadowski), oraz pełną pokory i niemal służalczej czci postawę natchnionego starego aktora (Tadeusz Kwinta) wobec sztuki w ogóle. Wyrazistość obu postaw, przybierająca niekiedy wyolbrzymioną, przejaskrawioną formę, oraz ich kontrastowe zestawienie nieco łagodzi presję opowiedzenia się za Starym albo Nowym i pozwala na przyjrzenie się samej istocie konfliktu, tkwiącej w odmiennym stosunku do teatru.

Wróćmy do zasygnalizowanej we wstępie kwestii podmiotu i jego roli. Niewątpliwe postać kreowana przez Tadeusza Kwintę determinuje pozostałe postaci oraz przestrzeń sceniczną, posiada bowiem umiejętność przetwarzania wszystkiego, co go otacza w element własnego nieprzerwanego performance'u (choć Feuerbach nigdy nie posłużyłby się tym określeniem). I tak, na przykład zwykłe krzesło w zetknięciu z Feuerbachem staje się częścią nowych, zmienianych z zawrotną szybkością światów - tronem królewskim, ławką dla zakochanych, krzesłem przy karcianym stoliku w zadymionej knajpie i czym jeszcze tylko wyobraźnia Feuerbacha zechce. To zadziwiające, jak w tym filigranowym, starszym mężczyźnie aż kipi od pomysłów, jak rozpiera go energia, której by na próżno szukać u niektórych młodszych kolegów po fachu. Ciekawe, że także w chwilach, kiedy Feuerbach zostaje skompromitowany, a jego idealistyczne poglądy zostają wystawione na pośmiewisko i tak pozostaje dominantą.

Umiejętności Kwinty są tu zdecydowanie kluczem do zawładnięcia sceną i publicznością, ale czy tylko umiejętności? Już sam fakt, że aktor gra aktora i to aktora wywołującego z przeszłości duchy dawnych ról, mocno rozmywa status kreowanej postaci. Ostatnia scena, kiedy Feuerbach popada w obłęd, zdaje się być jednoznaczną i bezdyskusyjną, zresztą widz został już poinformowany o wcześniejszym pobycie aktora w szpitalu psychiatrycznym. Można jednak zaryzykować twierdzenie, że ten obłęd jest największą, może ostatnią, próbą aktorską, gestem na zawsze żegnającym scenę. Czy mam podstawy by tak mniemać? Odpowiedzią niech będzie błyszczący wzrok Feuerbacha, obejmujący całą publiczność - nie, nie szaleństwem, a władzą nad wyobraźnią.

O ile o fenomenie Kwinty pisze się z przyjemnością, o tyle o innych zabiegach przyjemniej byłoby milczeć. Nawet wzniosłość Podmiotu nie ochroniła przedstawienia przed przedmiotowym przegadaniem, przypadkowością i barakiem uzasadnienia dla oderwanych od całości działań. Chylę zatem czoła przed Tadeuszem Kwintą, milcząc o reszcie, by wszystkim było przyjemnie.

Agnieszka Dziedzic
Teatralia Kraków
16 marca 2009

Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie
Tankred Dorst
"Ja, Feuerbach"
reżyseria - Krzysztof Orzechowski
asystent reżysera - Rafał Sadowski
scenografia - Elżbieta Wójtowicz-Gularowska
asystent reżysera - Rafał Sadowski
obsada:
Aktor Feuerbach - Tadeusz Kwinta
Kobieta - Kornelia Trawkowska
premiera: 18 grudnia 2008 r.

© "teatralia" internetowy magazyn teatralny 2008 | kontakt: | projekt i administracja strony: | projekt logo:
SITEMAP