Wypatrzeć wysłuchanie
Pod wieloma względami można by było przejść nad spektaklem "Ostatnia godzina" dość obojętnie, ominąć go i wrócić do porządku dziennego, jak gdyby nigdy nic. Można by nakładając płaszcz, wychodząc z teatru, nieznacznym ruchem strząsnąć z ramion pyłki zadumy, a w jeszcze niezrzuconych na wiosnę rękawiczkach schować bezradne dłonie, które nie bardzo wiedzą, co ze sobą począć. Sposób to może niezbyt wyrafinowany, lecz pozwalający na bezpieczny powrót do trybików, kręcącej się w zawrotnym tempie rzeczywistości. I nie byłoby nic prostszego, a może nawet lepszego, gdyby nie oczy Piotra Kubowicza.
Faktem jest, iż już w foyer widz spotyka, snujące się z kąta w kąt, żałobnice. Nie można zaprzeczyć, że na małej scenie Teatru KTO rozsiedli się muzycy ze swymi instrumentami, trudno też przemilczeć obecność licznie zgromadzonych, dających o sobie znać skrzypieniem krzeseł, widzów. Gdyby ktoś pytał mnie o to, musiałabym potwierdzić, iż owszem, jakieś kobiety w habitach, jacyś mężczyźni za mikrofonami, a także jacyś młodzi i starsi naprzeciwko sceny byli, wszak musieli być. Skoro jednak nikt mnie nie zmusza do weryfikacji własnej percepcji, mogę bezkarnie zdradzić i zapewnić, iż wszyscy wyżej wymienieni nie istnieli. Obecny był tylko Lew hr. Tołstoj (Piotr Kubowicz), a przynajmniej jego spojrzenie, które pozostało wwiercone w mej pamięci.
Piotr Kubowicz staje na scenie w kostiumie utkanym z cichej starości, otulony siwizną spokoju. Otoczono go przedmiotami i ludźmi, ma do swojej wyłącznej dyspozycji drewnianą ławkę, a gdzieś po jego prawej stronie zegar odmierza mu ostatnią godzinę. Pomimo tej niemal szczelnie wypełnionej przestrzeni, jego jedynie istotnym rekwizytem stają się oczy. W nich schował całą paletę odcieni i odczuć tak precyzyjnie, iż nie jestem nawet w stanie snuć przypuszczeń, jakiego mogą być koloru. Wpatrując się nimi badawczo w widzów, przez około godzinę celebruje mówienie. Nie mam tu bynajmniej na myśli jałowego wpychania patosu w przerwy między wypowiadanymi słowami. Wręcz przeciwnie, osamotniony na scenie aktor, grający rolę równie samotnie żegnającego się z życiem pisarza, podejmuje heroiczną próbę "domówienia się" do widza. Jakby jego jedynym pragnieniem było bycie wysłuchanym.
Oparty na "Listach", "Spowiedzi" i "Dziennikach" Tołstoja spektakl przypomina po trosze każdą z tych trzech form wypowiedzi. Można pokusić się o stwierdzenie, iż widz zostaje przeprowadzony również przez trzy stopnie wtajemniczenia. Postawiony początkowo wobec historii życia obcego mu w gruncie rzeczy człowieka, powoli zaczyna wsłuchiwać się w coraz bardziej osobiste wyznania skierowane do opuszczonej przez Tołstoja żony, żeby w finale uświadomić sobie niezwykle duchowy i intymny charakter śpiewanych przez Piotra Kubowicza piosenek. Tak subtelnie i lirycznie wplecione są one w monodram, iż niemal niezauważalnie stają się integralnymi z całością wyznaniami, tyle że brzmiącymi na znacznie głębszych nutach, niż te zwyczajnie wypowiadane. Wykonywane pieśni nie pełnią charakteru swoistych przerywników w akcji, nie zaburzają, jak to się często zdarza w podobnych przypadkach, toku wypowiedzi i z pewnością nie służą podkreśleniu ego artysty. Każde wyśpiewane przez odtwórcę roli Tołstoja słowo jest naturalnym przedłużeniem mówienia, które nie zostało przerwane muzyką, lecz dało się ponieść melodii płynącej z duszy artysty, zmęczonego człowieka, szaleńca, który waży się rozmawiać nie tylko o Bogu, ale i z nim samym.
Lew hr. Tołstoj nie prosi o zrozumienie. Swoista spowiedź, która ma miejsce, nie niesie też w sobie prośby o wybaczenie. Jedynym, o co zabiega mężczyzna, jest nasza obecność oraz odrobina umiejętności słuchania. To niewiele, a jednak wystarczająco, aby otrzymać w zamian skupienie, spokój i nie tak często dziś w teatrze spotykaną ciszę, która oczarowuje, a której źródłem jest głównie bliskość relacji aktor - widz.
Nie ilość zalet, lecz jakoś spotkania z aktorstwem dużej próby, pozwala pominąć milczeniem między innymi dość dziwne, wybijające spektakl z rytmu, przejścia między muzyką graną na żywo a już wcześniej nagraną, dobywającą się z głośników. Przestaje być też ważne, w jakim stopniu człowiek z tego spektaklu przypomina autora "Anny Kareniny", a raczej czy pasuje do naszego na jego temat wyobrażenia. Istotą staje się rozmowa Tołstoja ze swoją przeszłością, z samym sobą, z Bogiem. Nie miałaby ona jednak takiej wartości bez spotkania z drugim człowiekiem, bez świadka, o którego obecność i słuchanie błagają oczy, nie tylko pisarza, ale też aktora - Piotra Kubowicza.
Kamila Bubrowiecka
Teatralia Kraków
19 marca 2009
Teatr KTO w Krakowie
"Ostatnia godzina"
na podstawie twórczości Lwa hr. Tołstoja
reżyseria: Jerzy Zoń
scenariusz i adaptacja tekstów Lwa Tołstoja oraz pieśni: Marian Janusz Kawałko
scenografia i kostiumy: Joanna Jaśko-Sroka
muzyka: Piotr "Kuba" Kubowicz
występują: Lew Tołstoj - Piotr "Kuba" Kubowicz
muzycy: Andrzej Nowak, Michał Półtorak, Adam Mika
Żałobnice: Aktorki Teatru KTO
premiera: 30 maja 2008 r.