Kaspary jak krokusy
To, że jest wiosna, czuje się nie tylko na dworze, ale i w teatrze. Kaspary wyrastają jak grzyby po deszczu (chociaż jest to raczej stwierdzenie jesienne): Kaspar we Wrocławiu, Kaspar w Zielonej Górze... Czyżby był to jakiś signum temporis? A może to tylko oznaka nowego - czegoś, co się rodzi i musi radzić sobie z rzeczywistością, w której przyszło mu żyć? Postanowiłam więc zastanowić się, jak w teatrze funkcjonują typowe (żeby nie powiedzieć stereotypowe) oznaki wiosny.
Każdy wie, że pierwszą oznaką wiosny jest słońce, schowane w czasie zimy za ciężkimi, wszechobecnymi wręcz chmurami. Jak słońce jawi się w teatrze? Oczywiście w postaci reflektorów. Pamiętam, jak Hanka Bielicka w jakimś programie telewizyjnym wspominała, że "ma oczy wypalone od reflektorów". I to jest racja. Ja akurat miałam to szczęście, że próby teatru, jaki tworzyliśmy w liceum, odbywały się na prawdziwej scenie cieplickiego Teatru Zdrojowego, gdzie w oczy świeciły nam mocne reflektory roboczego światła. Nie mówię już o świetle, które komponowało przestrzeń podczas premier. Jasne, że w porównaniu ze słońcem wszelkie żarówki wypadają blado, ale oznaką odwagi jest zarówno spojrzenie prosto w wiosenne słońce, jak i trzeba mieć chęć oraz odwagę, żeby stanąć na scenie i zrobić na niej ze sobą coś konstruktywnego. Nie bać się światła. Każdy blask odsłania jakąś tajemnicę w takim samym stopniu, w jakim ukrywa coś i zagraża, oślepiając przy bezmyślnym się w niego wpatrywaniu.
Druga rzecz: niebo. Tak nieprawdopodobnie niebieskie właśnie wiosną. Czy w teatrze jest niebo? Nad sceną jest przecież zawieszona cała maszyneria: maszty, kurtyny, różne rekwizyty, pozawieszane na - nieprawdopodobnej czasem ilości - sznurków i lin. Są tam też reflektory: kolorowe słońca. Tym "niebem" steruje człowiek. To on decyduje, czy na aktorów spadnie śnieg, serpentyny, czy może nawet skapnie jakaś woda. To od techników zależy, czy mocowania scenografii wytrzymają i czy, przysłowiowo, niebo nie spadnie aktorom na głowę. Misterna konstrukcja, mająca kluczowe znaczenie: zależy od niej tak wiele.
Jednym z charakterystycznych elementów, które kojarzymy z wiosną, są kwiaty. Szczerze mówiąc, kwiaty na scenie widuje się rzadko. Kojarzą się one z premierami, kiedy to aktorzy zostają uhonorowani naręczami tych badylków z płatkami. Rozbrajający jest, moim zdaniem, pomysł wielkiego kosza z kwiatami dla całego zespołu, ponieważ nie bardzo jest się tym jak podzielić. Taki gest ma sens wtedy, kiedy każdy aktor ma swój własny, osobny kwiatek, z którym będzie mógł potem zrobić, co mu się będzie żywnie podobało. Natomiast kosz z kwiatami zostaje często pozostawiony w jakiejś garderobie niemal na pastwę losu. Tylko że takie kwiatki nie poradzą sobie tak dobrze, jak np. kolorowe roślinki, porastające wesoło miastowe ronda i skwerki.
Ostatni motyw: śpiew ptaków. Najpierw obserwuje się powracające klucze skrzydlatych stworzeń, a później ich świergot nawet spacerom po mieście. A w teatrze? Tam mamy przecież muzykę: albo puszczaną z offu, albo wykonywaną na żywo. Dźwięki oddziaływają na zmysły widza w specyficzny sposób. To one budują nastrój sceny. Jednak w pewien sposób tak samo wielką siłę ma śpiew pojedynczego ptaka, siedzącego na pierwszym lepszym drzewie, jak i muzyki, słyszanej z głośników teatralnych, ponieważ za każdym razem dźwięk porusza człowieka wrażliwego, potrafiącego zwrócić uwagę na choćby najkrótszą melodię, która zaistnieje gdzieś w jego otoczeniu.
"Spotkamy się tam, gdzie nie ma słońca", jak pisał Orwell w "Roku 1984". No właśnie - czy wiosna przegrywa z teatrem, czy może na odwrót, a może taka rywalizacja nie istnieje? Co ciągnie ludzi do tego ciemnego pomieszczenia bez okien? Ten inny świat? Ale jaki i czy na pewno szekspirowski, czyli "nowy, wspaniały"? Jakikolwiek by on nie był, zawsze powinien coś w widzu urodzić, coś zostawić. Może właśnie w teatrze człowiek uczy się tak jak wspomniany wrocławski Kaspar - języka - języka myśli, którym będzie w stanie sformułować sobie po spektaklu jakieś pytanie? Czy może w swoich poszukiwaniach skupia się jak Kaspar rodem z Zielonej Góry na znalezieniu matki: pragnie zmaterializowania archetypu, którego sam nie potrafi w gruncie rzeczy jasno zdefiniować? Jeśli przyjąć, że tą matką jest Natura, z której wyrasta każdy widz, i który ma ją ukrytą (prawdopodobnie uśpioną, zepchniętą gdzieś przez cywilizację), to jest to impuls jak najbardziej naturalny. Zresztą - w życiu praktycznie każdego człowieka matka odgrywa niemałą rolę, chociażby przez fakt wydania na świat nowego człowieka - Kaspara, który będzie musiał coś zrobić z formą człowieczeństwa, którą pokaże mu świat.
Wiosna - idzie nowe. Nowe premiery, nowi aktorzy, nowe pomysły, nowe festiwale itp. itd. Czy człowiek podoła nowemu? Nie wiadomo. Każde nowe to wyzwanie. Uważajmy na siebie i bądźmy świadomi - a przynajmniej się starajmy. My - Kaspary Hausery każdego dnia, miesiąca, roku. O każdej porze dnia, nocy.
Wiosna orzeźwia, ale i otrzeźwia. Rozbudza i pobudza. Podobnie jak teatralne katharsis. W ten fascynujący mrok zawsze podążajmy więc z nadzieją i z ulubionym kwiatkiem w ręku oglądajmy niesamowitą grę słońc oraz wsłuchujmy się w dźwięki paradoksalnie otwartej przestrzeni wyobraźni, skumulowanej na deskach pomieszczenia bez okien.
Joanna Marcinkowska
Teatralia Zielona Góra
21 marca 2009