Nie pokonasz (Pana) Miłości
Miłość (ang. Love) cierpliwy jest, łaskawy jest, nie szuka poklasku, nie unosi się gniewem. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje...
Różni ich wszystko: ona jest pełną kompleksów panną w średnim wieku, wciąż mieszkającą z rodzicami i trudniącą się szyciem kapeluszy. Uzależniona od słodyczy i własnego ojca, zbyt pulchna, by bez żalu spojrzeć w lustro, życie spędza w pracowni na zapleczu sklepu, gdzie kanony zachowań wyznacza Rose, co ma krzywe zęby. On to lekkoduch i oszust matrymonialny, który swój status materialny od osiemnastego roku życia zawdzięcza kolejnym łatwowiernym małżonkom. Czarujący i pewny siebie, twierdzi, że mógłby mieć każdą kobietę, to tylko kwestia odpowiedniego wyboru. Nie pozostawia rzeczy przypadkowi, a ofiary dobiera starannie...
Traf chce, że tych dwoje spotyka się pewnego poranka. Co sprawi, że ten elegancki gentleman, który zawsze jeździ pierwszą klasą i szyje ubrania u najlepszych krawców, zwróci uwagę na niepozorną kapeluszniczkę? Otóż, rzecz prozaiczna: głód. Bez jednego pensa w kieszeni, z długiem za komorne, pan Love rozgląda się za kolejną naiwną panną, gotową mu powierzyć swoje oszczędności. A Adelajda ma w posiadaniu całkiem sporą sumkę odziedziczoną po zmarłej ciotce (nie wiadomo, jaka nadprzyrodzona siła pozwoliła George'owi podejrzewać ten fakt - dość, że poszedł on za głosem instynktu). Dwa dni zachodu i umizgów wystarczą zdobywcy serc niewieścich, by i ją poprowadzić przed oblicze urzędnika stanu cywilnego.
Realizacja scenariusza początkowo przebiega bez zakłóceń: cichy ślub, szybki wyjazd, może nietypowa, jednak niepowtarzalna noc poślubna i gdy pani Love, chichocząc, tonie w pąsach, jej małżonek odlicza godziny do porannego pociągu w nieznane... W tym miejscu sprawa się jednak nieco komplikuje, ponieważ nasz profesjonalista - nie wiedzieć czemu - pozwala sobie na chwilę zawahania i, zamiast ulotnić się z gotówką, wraca do hotelowego pokoju, skuszony niewinnym zapachem "Angielskiej róży".
Narracja w spektaklu została powierzona samym bohaterom, dzięki czemu widz ma wgląd zarówno w bieg wydarzeń, jak i w głąb każdej postaci. Aby zminimalizować wrażenie nadmiaru opisów słownych, od początku wprowadzono zabieg jeszcze bardziej potęgujący to zjawisko: cała tocząca się akcja jest opisywana, i to w dwójnasób - z perspektywy Adelajdy oraz George'a. W ten sposób uzyskano obraz możliwie obiektywny, unikając przy tym zarzutów o "przegadaniu" fabuły. Tym samym jednak cały ciężar spektaklu spoczął na barkach dwojga aktorów i to od nich w głównej mierze zależy sukces przedstawienia. Sprawna roszada od akcji do komentarzy i z powrotem, zmiany min i nastrojów z każdym krokiem tanga nie należą do łatwych zadań aktorskich, lecz zarówno Magdalena Smuk, jak i Rafał Ostrowski podołali im bez trudu - to para doświadczonych artystów, zarówno sceny muzycznej, jak i dramatycznej.
"Tajemniczy Mr. Love" to nie taki znowu tajemniczy typ - wiemy o nim tyle, ile sam wyjawi, i choć większość z jego wyznań to wierutne kłamstwa, to jako narrator wypada całkiem wiarygodnie, a publiczność wydaje się być jedynym trybunałem godnym prawdy z ust rzezimieszka. Szybkie riposty, trafne komentarze i kąśliwe uwagi w zestawieniu z nienagannymi manierami i przesadną wręcz służalczością wobec wybranki dają podwójny portret George'a Love. Podobnie jest w przypadku Adelajdy Pinchin - i dla niej widownia to lustro, lecz jakże różne od tego, przed którym staje jej mąż... Tu na jaw wychodzą obawy i lęki kobiety - jedynie przed George'em jest ona w stanie odkryć najgłębsze sekrety i boleści, podczas gdy on prawdziwy jest tylko przed sobą.
Koniec spektaklu przynosi odpowiedź na pytanie o prawdziwą naturę George'a Love. Odpowiedź może nie tyle nieoczekiwaną, co niepozostawiającą miejsca dla najmniejszych choćby wątpliwości. Nasz amant okaże się bohaterem stuprocentowym - przejrzystym jak kryształ albo mrocznym jak czeluść piekielna, jednak absolutnie niewkraczającym w strefę szarości.
Natomiast dwie inne kwestie pozostawiają pole do dysputy. Pierwsza - to klasa (i marka) pana Love. Od pierwszych minut na scenie George jest zadbanym, wypomadowanym jegomościem, który, pomimo przejściowych problemów finansowych, trzyma klasę godną Arsena Lupin. Dajemy wiarę, ilekroć wspomina o książęcym krawcu, choć przyznaję, że z czasem kształt jego ubrań poddaje w wątpliwość ten fakt. I nic dziwnego, bo przecież Love to drobny złodziejaszek i krętacz, który między kolejnymi ożenkami ledwo wiąże koniec z końcem. Jego oszustwa nie są majstersztykami ani spektakularnymi osiągnięciami w dziedzinie uwodzenia. Ofiarami Pana Miłość nie padają dziedziczki fortun, lecz pospolite kobiety z niewielkim wkładem na książeczce oszczędnościowej, zaniedbane dziewczyny z zapleczy, jak Adelajda, w najlepszym razie urzędniczki państwowe. Tak więc postać George'a Love poniekąd przerasta samą siebie: maniery i ogłada godne arystokraty nie korespondują dobrze z łotrzykiem z przedmieścia, którym pewnie jest. Zbyt dobrze wychowany, zbyt szarmancki, podejrzewam, że po prostu zbyt ambitnie zagrany...
Drugim niezrozumiałym dla mnie aspektem jest... tusza Adelajdy, a raczej jej absolutny brak. Wskazanie owej tuszy jako powodu ukrywania się kobiety na zapleczu, wśród innych fizycznie "wybrakowanych" szwaczek budzi tylko pobłażliwe uśmiechy publiczności i szmer zdziwienia, ponieważ nawet obwisła suknia nie jest w stanie Magdzie Smuk dodać kilogramów. Być może taki sposób obmyślili twórcy, żeby pokazać skończony absurd kompleksów dotyczących sylwetki bohaterki, aczkolwiek to mało wiarygodne tłumaczenie. A otyłość Adelajdy jest dla niej nie lada problemem - kompleks własnej fizyczności zatrzymał ją w domu rodzinnym, nie pozwolił ułożyć życia tak, jak by chciała, wreszcie powstrzymuje ją od seksu z własnym, bądź co bądź, mężem. Pamiętajmy, że rzecz dzieje się długo zanim 40-kilogramowe anorektyczki zaczęły chorobliwie zliczać każdą fałdkę wyimaginowanego tłuszczu, toteż powierzenie roli Adelajdy aktorce o niekoniecznie potężnej posturze, zakrawa w tym momencie na małą kpinę.
Teatr Muzyczny w Gdyni przyzwyczaił nas do dużych przedsięwzięć scenicznych, bo i taka jego rola - musicale to specyficzne, spektakularne wydarzenia. Jednak obok nich scena przy Placu Grunwaldzkim oferuje inny rodzaj rozrywki, bardziej kameralny, wymagający większej uwagi. Nieduża scena Malarni jest tym miejscem, gdzie można poznać wielkie namiętności w nieco mniejszej skali. Tu pojawia się pan Love - wszechstronny znawca kobiet i świetny psycholog - mężczyzna, który sięga po wszystko, w myśl własnej zasady, że ludzie dzielą się na dwie grupy: tych, którzy potrafią jedynie brać i takich, którzy zawsze dają. To, czy zweryfikuje swój pogląd, czy - i jak wiele - jest w stanie podarować, okaże się podczas wielu wiosennych wieczorów. Pewne jest, że o zmianę łatwo nie będzie, gdyż jak powie sam pan Love: "Jestem silny"...
Bernadeta Sobczyńska
Teatralia Trójmiasto
26 marca 2009
Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni
Karoline Leach
"Tajemniczy Mr. Love"
("The Mysterious Mr Love")
przekład: Elżbieta Woźniak
reżyseria: Henryk Rozen
scenografia: Zbigniew Dalecki
prowadząca spektakl: Ewa Wielebska
obsada:
Magdalena Smuk - Adelaide Pinchin
Rafał Ostrowski - George Love
premiera: 20 marca 2009r.