Między nami, Europejczykami
Odbierać lub ratować życie innym. Manipulować podstawowymi procesami życiowymi. Dzięki najnowszej aparaturze medycznej dokonywać swoistych czarów na miarę znachora początku XXI wieku. Wymienione praktyki należą do codziennego repertuaru głównego bohatera spektaklu, który jest transplantologiem. Uderzające jest, że pacjentem, który najbardziej potrzebowałby przeszczepu serca, jest właśnie on sam.
Spektakl zaczyna się dosyć intrygująco - obserwujemy projekcję multimedialną, której głównym motywem są Indie. Z offu słyszymy głos reżysera, Pawła Passiniego, opowiadającego o pewnym epizodzie podczas pobytu w Indiach, gdzie pojechał z aktorami w ramach występów gościnnych, prezentując "Odpoczywanie". Otóż, Passini wspomina, że ze slumsów wybiegł młody chłopiec, stanął przed polskim zespołem i przez ponad pół godziny śpiewał pieśń, której tytuł w tłumaczeniu na polski brzmi "Umieram". Reżyser zadaje sobie pytanie: co takiego ujrzał chłopiec w jego twarzy i w twarzach pozostałych Polaków, że wybrał akurat tę pieśń? Owa melodia na trwałe zapisała się w pamięci reżysera i została włączona do przedstawienia, które wówczas było jeszcze w fazie powstawania.
Już od pierwszych scen, przedstawienie lawiruje między powagą a kpiną, ciągle zderza się w nim to, co ważne, prawdziwe z kiczem, manierą, plastikowością. Główny bohater nosi imię Siddhartha, zaczerpnięte z powieści Hermana Hessego, o tymże tytule. Niemniej jednak nie wydaje mi się, by "czytanie" spektaklu poprzez Hessego było jedyną, trafną interpretacją. Obu bohaterów łączą przede wszystkim dążenie do poznania Prawdy - o sobie, świecie i śmierci, ale mimo to doktor Siddhartha Passiniego może zadziałać jako zgryźliwy żart, kpina z współczesnego Europejczyka - kontemplatora.
W gruncie rzeczy dosyć prosta opowieść o lekarzu, który przeżywa kryzys egzystencjonalny, bo jak sam mówi, brakuje mu punktu oparcia, została poprzeplatana elementami przynależnymi kulturze popularnej. I tak na przykład, po scenie załamania nerwowego, bohater namiętnie ogląda kreskówki, zaś chwilę później wzdłuż sceny paraduje aktor w kostiumie disneyowskiej Myszki Miki. Jest to, jak się mogę domyślać, jeden z pierwszych sygnałów, by widz nie chwytał się kurczowo ciągu przyczynowo-skutkowego i tradycyjnego toku narracji. Podobnych scen, trudno poddających się racjonalnej analizie, jest w przedstawieniu więcej. Wymienienie ich dla samego wyliczenia mija się z celem, dlatego chciałabym przypomnieć jeszcze tylko jedną, która zrobiła na mnie duże wrażenie. Mam tu na myśli scenę przypominającą dziwną lekcję. Nie potrafiłabym jednak odpowiedzieć, czego to miałaby być lekcja - może hindi, może jakiejś mantry? Ubrani na biało aktorzy siedzą na krzesłach ustawionych w rzędzie, który rozciąga się przez całą scenę. Każda osoba kolejno wymawia dziwaczne słowo, a reszta naśladuje ją, następnie inna osoba wypowiada inne słowo i sytuacja powtarza się. Zachowanie aktorów różni się - jedni wydają się być skoncentrowani i starają się perfekcyjnie wypowiedzieć każdego "dziwoląga", co odbija się w wyrazistej mimice. Inni są rozluźnieni, wygląda na to, że dobrze się bawią. Interpretuję tę scenę jako ironiczne zobrazowanie Europejczyków, którzy wszystko próbują wyjaśnić w duchu racjonalizmu, by móc stworzyć odpowiednią metodę, pozwalającą na opisanie świata. Być może dziwna "lekcja", w której uczestniczą, miała być doświadczeniem duchowym, zaproszeniem do wspólnej medytacji, ale stała się mechanicznym wypowiadaniem słów bez znaczenia.
Niezwykle ciekawa, powiedziałabym nawet - liryczna, jest scenografia autorstwa Małgorzaty Szydłowskiej. Pomimo jej niewątpliwej atrakcyjności mam jednak pewne zastrzeżenia, zastanawiam się mianowicie, czy rzeczywiście spójnie funkcjonuje z działaniami aktorów i czy momentami nie staje się sztuką dla sztuki (choć sztuką nie byle jaką!). Czy przypadkiem biały puch - śnieg nie zaprósza widzom oczu, tak jak Indie zamydlają je poszukującym sensu życia Europejczykom, z których (jak mniemam) szydzi reżyser?
W moim odczuciu największym problemem tego przedstawienia jest próba postawienia ważnej diagnozy naszej rzeczywistości, ale uczyniona na tyle nieporadnie, iż nie sposób brać jej na serio. Nie zaszkodziłoby także, gdyby pojawił się jakiś porządkujący komentarz (proszę nie mylić z morałem!), bo tak przykra diagnoza tego wymaga. Z drugiej strony jednak nie aż tak "przykra" - nie przygniata, nie miażdży, nie wywołuje uczucia dyskomfortu, a z teatru wychodzę ani trochę lepsza, ani trochę gorsza.
Agnieszka Dziedzic
Teatralia Kraków
30 marca 2009
Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie
"Wszystkie rodzaje śmierci"
na motywach "Siddharthy" Hermana Hessego
reżyseria: Paweł Passini
dramaturg: Artur Pałyga
scenografia: Małgorzata Szydłowska
muzyka: Daniel Moński, Paweł Passini, Denis Kolokol
choreografia: Zuzanna Adamkiewicz
obsada: Zbigniew Kowalski, Maciej Wyczański, Katarzyna Tadeusz, Monika Dabrowska, Anna Bogdanowicz, Kamila Puciłowska, Marzena Gorska, Iga Załęczna, Jakub Snochowski, Kamil Pecko, Paweł Stankiewicz
premiera: 30 stycznia 2009 r.