STOMP - Specyficzny Teatr Oparty na Muzyce Pukanej

Kiedy w Polsce organizowane jest tournee spektaklu z Broadwayu, najpierw publiczność tłumnie rzuca się po bilety, a następnie szeroko otwiera usta ze zdziwienia. Bo u nas tego nie ma... Bo u nas tak szaro, smutno, a Broadway to Nowy Jork, to światła, kolory, wielkie show, bo Broadway to za oceanem, w Nowym Świecie, lepszym przecież. Jednak po spektaklu STOMP w łódzkim Teatrze Wielkim naszła mnie gorzka refleksja na ten temat i chciałabym się nią podzielić.

Być może jestem zbyt mocno zakorzeniona w tradycji teatru europejskiego i zbyt dużą wagę przywiązuję do słowa w teatrze, a nie do obrazu, ale przyznam, że wielkie broadwayowskie show nie przemawiają do mnie. Owszem, jedne podobają się bardziej, inne mniej, ale są dla mnie jedynie spektaklami, które przyjemnie się ogląda, ale nic poza tym. Nie budzą ani krzty głębszych uczuć, refleksji. Są na wskroś amerykańskie - kolorowe, szybkie, nieskomplikowane. Ot, teatr muzyczny w wydaniu masowym. Być może moje zdanie podyktowane jest tym, że nigdy nie byłam w Nowym Jorku, na Broadwayu, a moje doświadczenia z tamtejszymi spektaklami zawsze zapośredniczone są przez polskich organizatorów, lokujących je w miejscach typu Teatr Wielki w Łodzi. Z całym szacunkiem dla Teatru Wielkiego, ale gdzież by tam porównywać rozświetloną, gwarną, tętniącą życiem, będącą symbolem teatralności - nowojorską ulicę, z cichym, ponurym, zaśnieżonym, zrujnowanym przebudową Placem Dąbrowskiego? Ten szary anturaż, niczym czarna dziura, pochłonął nieco kolorów i blasku spektaklu STOMP.

"STOMP"

Czemu spektaklu, a nie koncertu, jak możemy przeczytać na stronie organizatora? Otóż, moim zdaniem to, co prezentuje grupa STOMP, to typowy teatr muzyczny. Może bez fabuły, kolejne utwory są ze sobą luźno połączone, można je ustawiać w dowolnej kolejności, jednak nie sposób w tym show oddzielić muzyki od aspektów wizualnych. Owszem, sama muzyka mogłaby istnieć samodzielnie, ale byłaby nudna, mdła i absolutnie nie można by nazwać jej innowacyjną. Grupa buduje swój spektakl w oparciu o dźwięki wydobywane z najróżniejszych przedmiotów, poza tradycyjnymi instrumentami. Pudełko z zapałkami, zapalniczka, kubeł po farbie, szczotka, znaki drogowe, kosze na śmieci, foliowe i papierowe woreczki, a także same ciała aktorów - oto instrumentarium, którego możemy się spodziewać. Na pierwszy rzut oka może wydawać się to niezwykle oryginalne, ale patrząc daleko, daleko wstecz należy stwierdzić, że ludzie od zawsze pukali, stukali, uderzali w różne przedmioty, próbując wydobyć z nich rytm, który początkowo pełnił służebną rolę wobec rytuałów, które urozmaicał, a dopiero w wyniku powolnej ewolucji stał się interesujący sam w sobie. Z eksperymentowania z dźwiękami wydobywanymi z przedmiotów powstały instrumenty muzyczne. Skąd zatem fenomen STOMP?

Być może stąd, że przypomina widzom, że muzyka to nie tylko melodia. Zespół uderzając w przedmioty (lub przedmiotami o siebie), tworzy jedynie rytm, ale robi to w sposób fenomenalny, który każe zapomnieć, że czegoś brakuje. Dodatkowo całość wzmocniona jest niemal cyrkowymi popisami artystów. W scenie rzucania mniejszymi i większymi puszkami po farbach synchronizacja zapiera dech, wystarczy bowiem niewielki błąd jednego z aktorów/muzyków, aby całość legła w gruzach. Ogromną sympatię widzów wzbudzał jeden z artystów, grający komiczną postać życiowego nieudacznika i marudy. Salwy śmiechu zalewały Teatr Wielki, co daje do myślenia, że może jednak ów, tak krytykowany za swoją kiczowatość, taniość (nie mam tu na myśli cen biletów) i banalność, broadwayowski teatr jest nam bliższy, niż mogłoby się wydawać.

Ale nie tylko nam, Polakom. STOMP święci tryumfy na całym świecie, nie ma chyba miejsca, gdzie nie koncertował, zdobywa masę nagród, poczynając od Olivier Award (1994; brytyjski odpowiednik Tony Award, jednej z najważniejszych nagród w teatralnym świecie) za najlepszą choreografię, poprzez Off-Broadway Theater Awards (nagroda przyznawana przez czasopismo "The Village Voice" dla artystów nowojorskich teatrów), kończąc na nominacji do Oscara i prezentacji na festiwalu w Cannes filmu dokumentującego pracę zespołu.

Teatr Wielki podczas spektaklu STOMP nie pękał w szwach. Cóż, teatr zza oceanu, cena biletów też. A jakość? Czy godna takiej ceny? Mam w tej kwestii pewne obiekcje, bowiem jak na teatr, który stawia sobie za cel bawić, rozśmieszać i sprawić, aby widz zaczął inaczej postrzegać szczotkę czy zapalniczkę, 100 zł za bilet na balkonie to nieco za dużo. Gdyby nie ten drobny mankament, na który być może jako uduchowiony teatrolog, który powinien chłonąć Sztukę, nie powinnam zwracać uwagi, faktycznie bawiłabym się przednio. Spektakl polecam zatem tym, którzy nie wiedzą, co zrobić z kilkoma zbędnymi banknotami w portfelu i wolnym wieczorem. Spragnionym bardziej ambitnego repertuaru, a równie światowej sławy polecam "Umowę, czyli łajdaka ukaranego" w reżyserii Jacques'a Lassalle'a w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Sandra Kmieciak
Teatralia Łódź
30 marca 2009

STOMP
Gościnnie w Teatrze Wielkim w Łodzi 24/25 marca 2009 r.

© "teatralia" internetowy magazyn teatralny 2008 | kontakt: | projekt i administracja strony: | projekt logo:
SITEMAP