Zatęchłe diagnozy
W jakimś zakurzonym, niedoświetlonym, bliżej nieokreślonym, surrealistycznym miejscu, śni się dziwny sen o potędze. Sen należy do pospolitego, małego duchem człowieczyny, który pragnie zostać polskim królem. Osobliwą tę zachciankę usiłuje spełnić za wszelką cenę, obnażając przy tym do kości narodowe przywary i nieprawidłowości funkcjonowania społeczeństwa.
Wszystko, począwszy od scenografii, poprzez postaci, fabułę, wreszcie język spektaklu, uwikłane jest w poetykę zupełnego odrealnienia, dziwnej bezczasowości, baśniowości, ludowości i współczesności zarazem. Klamrowa budowa spektaklu (początkowa i końcowa scena, w której Książę leży na sali operacyjnej) przywodzi na myśl przypuszczenie, że mamy do czynienia ze snem agonalnym, narkotycznym, wizyjnym i wiwisekcyjnym zarazem. Jednak ta wiwisekcja niczego nowego, nam, Polakom, o polskości nie mówi. Po raz kolejny, niczym w ropiejącej ranie, nurzamy się w narodowej ciemnocie i pieniactwie, przyglądamy gnuśnej ksenofobii, analizujemy klerykalizm, potępiamy sprzedajność, wyśmiewamy chciwość. Wywleczone zabobony, uwypuklone prostactwo oceniamy z wygodnych siedzeń teatralnych foteli, ale nas to nie dotyczy, ani nie dotyka. To jest tam, na scenie, nie tu, między nami.
Dlaczego nie między nami? Bo sen śniony na scenie nie staje się naszym snem. Ciężka, duszna atmosfera spektaklu, monologi grzęznące w bełkocie, mało czytelna akcja, surrealistyczna scenografia, monotonny rytm przedstawienia, wszystko to sprawia, że odbiór spektaklu jest zwyczajnie nieprzyjemny. Ale nie jest nieprzyjemnie z powodu tego, co usiłuje przekazać, ale z powodu sposobu w jaki to robi. W dodatku diagnoza stawiana społeczeństwu polskiemu jest zaskakująco czarno-biała, jednostronna, fragmentami wręcz żenująco naiwna - ksiądz szepczący przez radio - "masz pieniądze, daj pieniądze" - jest tego najbardziej wyrazistym przykładem.
To, co prawdziwie interesujące w tym spektaklu, to oprawa muzyczna, pojawia się bowiem wiele ciekawych, znaczących efektów, które przemawiają do wyobraźni mocniej niż obraz i silnie angażują widza, choć robią to w sposób nieinwazyjny. I tak narastający, głuchy, tępy, huczący ból głowy Księcia z początku spektaklu staje się bezpośrednio udziałem wszystkich zgromadzonych na sali i mija, gdy Książę zdrowieje. Nie sposób również nie wspomnieć o chwilach, kiedy to cztery męskie głosy śpiewają polskie i rosyjskie pieśni ludowe. Miłe, lecz krótkie to były momenty.
Nie jestem przekonana, ani do trafności oceny polskości, jaką wystawia nam "Homo Polonicus" w adaptacji Opryńskiego i Mazurkiewicza, ani co do sposobu, który stosują. Zresztą, chyba najwyższa pora przestać powtarzać wciąż od nowa te same diagnozy i zacząć pisać recepty.
Katarzyna Mazur
Teatralia Częstochowa
8 października 2008
Teatr Provisorium i Kompania "Teatr" w Lublinie
Krystian Piwowarski
"Homo Polonicus"
reżyseria: Janusz Opryński i Witold Mazurkiewicz
scenariusz: zespół
scenografia: Robert Kuśmirowski
światło i dźwięk: Jan Piotr Szamryk, Janusz Opryński
muzyka i warsztat wokalny: Jan Bernad
obsada: Jacek Brzeziński, Witold Mazurkiewicz, Jarosław Tomica, Michał Zgiet
premiera: 8 marca 2008
Spektakl zaprezentowany w ramach II Międzynarodowego Przeglądu Przedstawień Istotnych "Przez dotyk" w Teatrze im. A. Mickiewicza w Częstochowie.