Po to jest piękne, by mogło być prawdziwe...1
- Szkoda, że nie mogła mnie pani widzieć wtedy, kiedy stałam ze stopą na głowie węża, a przede mną rozmodlony kasjer, na kolanach. Mój niebieski welon, moja niebieska suknia, moje niebieskie oczy...
- Piwne!
- Tego dnia były niebieskie... Dla niego byłam wcieleniem nieba. Opiewał mnie, modlił się do mnie, a kiedy zaniósł mnie do łóżka - wniknął w niebieskość...2
Jean Genet - przez reżyserkę nazywany Szekspirem XX wieku - niejednokrotnie w swych dramatach podejmował niewygodną problematykę, której wielu nie dopuszczało do głosu, traktując jako kontrowersję, intymność, czy po prostu tabu. Jest bowiem w ludziach pewna "prawidłowość", a mianowicie odsuwanie w cień trudnych zagadnień, dopóty nie dotkną nas bezpośrednio - wówczas stają się niezmiernie istotne, a szukanie rozwiązań - priorytetowe... U Dudy - Gracz ważne stają się postawione na przestrzeni spektaklu jak znaki pytania: czy Genetowskie kobiety są dziwkami, czy tylko je udają? Dla tych bowiem, którzy dotknęli nieco twórczości dramaturga, nie będzie gorszącym, ani zadziwiającym stwierdzenie, że dopatrywał się on jawnego podobieństwa pomiędzy światem a burdelem. Widział dom jako publiczny i życie jak pieprzenie. Nie do końca porozdzielane były sacrum i profanum, niejednoznaczna była granica między nimi.
Ów wielki balkon - burdel - postrzegany był przez Geneta jako perspektywa, pozwalająca dostrzec prawdziwy odcień świata, w którym zjawia się Człowiek w całej swej realnej postaci: jest on faktycznie sobą, ze wszystkimi swymi fanaberiami, fobiami i najgłębiej skrywanymi fantazjami. Taki człowiek, ze zdartą Gombrowiczowską pupą, staje przed widzem niczym nagi - odarty z masek, jakie sam na siebie nakłada, lecz także z tych, które są mu narzucane przez społeczeństwo. Tu istnieje złożony jedynie ze swoich "chceń" - koralików egoizmu i paciorków egocentryzmu. Genet stawia przed odbiorcą i jego percepcją niebanalne pytanie o to, w którym momencie zaczyna się teatr, a kończy realne życie? Drążąc ścieżkę, pierwotnie wydeptaną przez Szekspira i Calderona, dramaturg dopatrywał się prawdy w maksymie "życie niczym teatr". Wokół niej oscylowały jego dramaty; za wszelką cenę starał się odnaleźć odpowiedź na pytanie: jak ważną rolę odgrywa iluzja, gdzie ma swój początek i w którym miejscu jest jej koniec? Czy prostytutka, mówiąc do klienta: "jesteś moim ogniem" udaje pożądanie, czy jest to zaczątek, budzącej się w niej tęsknoty za miłością - tą, której nie można kupić?
W zależności od tego, w jakim aktualnie pokoju przebywa dziwka - na życzenie przeobraża się w Matkę Boską (uwagę warto zwrócić na prowokację z plakatu), bohaterską klacz, sądzoną złodziejkę, albo w dziewczynkę idącą do pierwszej komunii świętej... Która ze stron grzeszy mocniej: ta, która przez chwilę zapewnia posmak szczęścia i bierze za to pieniądze, czy ta, która okruchu szczęścia szuka w takim miejscu, jak lokalny burdel...? Bardziej brudna jest dziwka, upodabniająca się do jednej ze świętych postaci, czy klient o coś podobnego proszący? Genet stawia niebanalne pytania, nie dając na nie odpowiedzi. Widzowie sami muszą zaakcentować w sobie człowieczeństwo i - zgodnie z własnym poczuciem smaku oraz indywidualną moralnością - odpowiedzieć na nie. Pytania te są jak pootwierane butelki, których koreczki przeróżnych kształtów tkwią w każdym z osobna.
Zafascynowana złem reżyserka - sama krucha, delikatna i kobieca - z reguły podejmuje niełatwe tematy, które po części każdego dotyczą i o których mówić trzeba. Wybór niełatwego repertuaru sprawia, że każdy ze spektakli staje się niczym wyzwanie dla widza, a i dla samej artystki - aby stanąć na wysokości zadania i mierząc się z siłą rażenia, narzuconego samej sobie tematu, skonfrontować go z rzeczywistością i własnymi przekonaniami. Każda z jej propozycji jest interpretacją i zarazem swoistym komentarzem do istotnych pytań, jakie stawia. Chociaż nie wprost. Prywatnie żona, matka, jak twierdzi - artystką jedynie bywa. Szukając własnego języka teatralnego, by mówić o tym, co dla niej ważne, od dawna zafascynowana jest motywem nieuchronnego przemijania, a w efekcie śmierci - zarówno ciał, jak i idei. Niewyczerpanym tematem jest też miłość - zarówno ta skomplikowana i często bolesna - do drugiego człowieka, jak i ta największa - do samego siebie. Według artystki współczesny dramat jest zbyt powierzchowny, podczas gdy ona wierzy w teatr, opowiadający o wielu zjawiskach na różnych płaszczyznach, gdzie wykreowany świat polemizuje z rzeczywistością, zamiast jedynie ją kopiować.
Taką przestrzeń odnajduje właśnie u Geneta: "Interesuje mnie sfera obejmująca wszelkie fanatyzmy: religijne, patriotyczne, moralno-obyczajowe. Warto też mówić o wszechobecnej wyprzedaży - zasad, marzeń, wierzeń i samych siebie. Moje spektakle nie są obiektywne. Są moje."3
W życiu także stykamy się z różnymi rolami: są córki, są żony, są matki, są kochanki, są gosposie... Wymieniać można bez końca. Prawdopodobnie w każdej kobiecie tkwi pierwiastek dziwki - tak, jak w każdym drzemią ułamki dobra i jednocześnie zła. Kwestia polega na tym, by nie budzić ciemnych stron, pielęgnując te piękne. Nie wszystkim jednak udaje się uśpić zło.
"Każda z nas jest Marią Magdaleną - tą, którą Chrystus jako jedyną dopuścił do siebie" 4
Metaforyczna wojna, w której dotychczasowy porządek rzeczy ulega rozpadowi - staje się chaotyczną ruiną. Burdel-mama Irma staje się królową. Taką, która haftuje i zarazem nie haftuje. Nie wiadomo, czy rzeczywistością jest ów przybytek szczęścia za pieniądze, gdzie można na chwilę stać się każdym, czy też realne jest to, co poza jego granicami... Gdzie, w którym momencie ci ludzie są prawdziwi? Czy są naprawdę sobą, wcielając się w wyimaginowane postaci, czy też poza murami burdelu? Czy może być coś gorszego, niż sprzedawanie ciała? Może - o wiele gorsze jest sprzedawanie tego wszystkiego, bez czego życie jest tylko fizjologią: uczuć, marzeń, idei. "Każdy jest na sprzedaż - to tylko kwestia ceny" - uczynienie tej myśli w "Balkonie" jedną przewodnich, skłania do refleksji.
Aktorzy spisali się wprost gwiazdorsko. Tworząc zgrany monolit, opowiedzieli spójną, apokaliptyczną wizję, która dotyka najgłębszych strun. Nie było postaci nijakiej, pozbawionej swojej prawdy i fabuły. Zwłaszcza kobiece role są niezwykle sugestywne. Irma, odważna i szorstka - zarówno we fryzurze, jak i obyciu, której nie stać na ciepłe słowo dla podopiecznych, bezwzględna - w chwilę później dzieli się autentycznymi łzami i wzbudza litość jako symboliczna królowa... Jest i złodziejka, urzekająca z jednej strony dziecięcą łagodnością, z drugiej uświadamiająca, że jest kobietą z krwi i kości, która może wzbudzać pożądanie mężczyzn. Chociaż cicha i trzymająca się raczej na uboczu - nie pozwala spuścić z siebie oczu. Przykuwa kobiecą posturą, zamkniętą w niewinności dziewczęcej sukienki. Jej wymyślna fryzura - loki misternie pozwijane w ślimaki - w odpowiedniej scenie przybiorą kształt korony cierniowej. Tu wszystko - najmniejszy nawet element - ma swoje znaczenie. Klacz - mimo, że boi się ciosów - jest wierna i bohaterska. Choć jej postać momentami sprawia wrażenie "mocno pogubionej", na granicy upośledzenia, wzrusza niespotykaną łagodnością, a z jej oczu spoglądają łzy prawdy.
Swoboda aktorów na scenie, daje poczucie, że każdy z nich ma dokładnie zarysowane kontury swojej postaci.
"Chrystus zmartwychwstał tylko raz. Złodziejka - codziennie. Świnia!"5
Język sceniczny, jakim operuje Duda-Gracz, środki techniczne, jak i nieformalne rozwiązania, symbolizm znaczeń, plastyczność jej wizji sztuki - to wszystko pozwala dostrzec i podkreślić specyfikę jej teatru. Niczego nie powiela, żadnej z form nie kopiuje - mówi o tym, co istotne, wspierana duchem Geneta i Szekspira. Młoda reżyserka jest również autorką scenografii oraz kostiumów. Tłumacząc ten fakt, wskazuje na przestrzeń, kolor i kompozycję - jako wynikające z interpretacji tekstu. Jestem w stanie to zrozumieć i tej metodzie zaufać - w końcu to w wyobraźni reżyserki budzi się potrzeba powiedzenia o czymś; rodzą się puzzle całego spektaklu. Często przecież są to pogubione w śnie, poodrywane fragmenty, które połączone wspólną formą, intencją oraz kontekstem tworzą spójną całość. Kapitalnie rozwiązana kwestia scenografii - minimalistyczna z jednej strony, a przy tym jakże metaforyczna - przenosząca widza w kilka wymiarów.
Trochę przeraża świat, jaki ukazuje reżyserka. Jednocześnie pozwala odczuć, jak dziwnie jest bliski. Dobrze jednak, że powstają takie projekty. Poruszają one wyobraźnię, skłaniając do przemyśleń - przede wszystkim dając świetliste poczucie, że da się jeszcze ten nasz efemeryczny świat uratować... A to zawsze daje nadzieję.
"Zmartwychwstanie nastąpiło w sypialni - tam, gdzie zawsze..."6
Stojąc na balkonie świata - człowiek dostrzega własną małość - swoje słabości. Tylko bowiem z oddalonej perspektywy da się dostrzec to, czego nie widać z bliskości... Duda-Gracz ma zarówno zwolenników, jak i licznych przeciwników, ale fakt ten stanowi tylko potwierdzenie tezy, że jej wizja sztuki porusza. Nie mówi się przecież i nie pisze o czymś, co nie wyzwala w człowieku absolutnie żadnych emocji, co ucieka jak piasek przez palce. Gdy coś potrąci którąś z niezmiernie delikatnych strun wrażliwości - na długo pozostaje w pamięci. Tak jest w przypadku spektakli Dudy-Gracz. "Dom złudzeń" pozwala każdemu choć na chwilę spełnić najskrytsze pragnienia, dyktowane najczęściej popędem. To tu ludzie uświadamiają sobie, jaką wartość ma samo dążenie do celu i jak wiele uroku traci marzenie, kiedy już się spełnia... Spektakl Dudy-Gracz uchodzi za kontrowersyjny - dotyka bowiem najintymniejszych obszarów, a po wyjściu z gmachu teatru prowokuje do kontynuowania napoczętych na scenie refleksji, rozwijania pobudzonych zalążków dyskusji.
Świat, jaki pokazuje reżyserka nie oznacza, że mamy mu hołdować. Jest czystą prowokacją, by obraz zza brudnej szyby prozaicznej codzienności zmienić, żeby nie przystawać na taki stan rzeczy - aby umyć okna własnych oczu, poprać firany spojrzeń i zmieniać rzeczywistość, zaczynając od samych siebie... Na taki świat można nie przystawać, można się z nim nie zgadzać, jednak z pewnością nie da się zarzucić mu, że jest przekoloryzowany, przekłamany i nieprawdziwy. Jest, i to bardzo, przejmujący. Może dlatego wyzwala w wielu tak skrajne, a więc i silne emocje..?
Katarzyna Czechowska
Teatralia Wrocław
17 października 2008
1 Cytat ze spektaklu
2 J. w.
3 Justyna Nowicka, Mówię innym językiem, niż ojciec - wywiad z Agatą Dudą - Gracz, Rzeczpospolita nr 192 z 18 sierpnia 2007.
4 Cytat ze spektaklu
5 J. w.
6 J. w.
Teatr im. S. Jaracza w Łodzi
Jean Genet
"Balkon"
tłumaczenie: Konstanty A. Jeleński
reżyseria i scenografia: Agata Duda-Gracz
muzyka - Jakub Ostaszewski
reżyseria światła - Piotr Pawlik
ruch sceniczny - Kamila Janowska, Witold Jurewicz
asystent scenografa - Ryszard Warcholiński
obsada: Marek Kałużyński, Robert Latusek, Milena Lisiecka, Izabela Noszczyk, Mariusz Ostrowski, Radosław Osypiuk, Matylda Paszczenko, Anna Sarna, Michał Straszczak, Ksawery Szlenkier, Mariusz Witkowski.
czas trwania: 100 minut.
premiera: 15 lutego 2008 r.