To nie jest kraj dla cierpliwych ludzi
Miałem ten tekst zacząć inaczej, ale stwierdziłem, że najpierw przyjemności, a potem, a potem to sam już nie wiem, co. Warszawska Praga, wieczór i ja, idący pewnym krokiem do Fabryki "Koneser". Zatrzymuję się przed wejściową bramą, jestem zdezorientowany - gdzie ja mam się teraz udać? W tym mrocznym świetle niewiele widać, nagle podchodzi do mnie kobieta. Zaczyna coś do mnie mówić po angielsku, że jest umówiona na spotkanie z reżyserem itp., podchodzimy do strażnika - jak to w takich sytuacjach bywa, strażnik jak zwykle nic nie wie (poczułem się jak w dziekanacie, gdzie panie również nigdy nic nie wiedzą i odpowiadają zdawkowo - "nie, nie wiem"). Po pewnym czasie dogadaliśmy się z panem z ochrony, zobowiązał się zaprowadzić nieznajomą kobietę na umówione spotkanie. Gdy już wszystko się wyjaśniło kobieta odsapnęła i zapytała: gdzie ja jestem? Na co ja: w Polsce, a ściślej rzec biorąc w "Fabryce wódek", kobieta uśmiechnęła się i stwierdziła - ach, tak wszystko jasne.
Zacząłem od małej anegdoty, bo począwszy od tego akapitu ten tekst może już nie być pasjonujący, a na pewno nie będzie porywający, byle nie okazał się udręką i egzystencjalnym bełkotem, jak spektakl "Umieram jako kraj" w reżyserii Michaela Marmarinosa. Rozumiem, że historii należy się szacunek, zwłaszcza historii Grecji, jednak jeśli spektakl, który ma kłaniać się kartom historii i w pewien sposób gloryfikować pewne wydarzenie, nie może być po prostu nudny. Reżyserska fascynacja teatrem starożytnym, a ściśle rzec biorąc, chórem starożytnym, nie przekłada się na urok spektaklu, który zdaje się nie być formą manifestu, a po prostu napompowaną bańką mydlaną, którą wystarczy lekko dotknąć, by pękła.
Cały spektakl jest formą poczekalni, ludzie stojąc w długaśnej kolejce, oczekują na to, co przyniesie im los. Przesuwają się pomału do przodu, trochę przypomina to wędrówkę na ścięcie, przerywnikami tego marszu są nagłe ucieczki z tłumu, by podbiec do mikrofonu i wypowiedzieć swoje górnolotne przemyślenia, "porzucać" wulgaryzmami i zniesmaczyć publiczność. I tak przez cały czas przez ponad półtorej godziny. Publiczność opuszcza widownię już od samego początku przedstawienia, a ci, co wytrzymywali prawie do jego końca, i tak się poddali. Zapełniona fabryczna sala pustoszeje w trakcie spektaklu, tak jak chór pomału znika gdzieś w cieniu, tak krzesełka stają się wolne.
Miał być "hymn narodowy na wspak", ale jak może być hymnem tekst, w którym co drugie słowo to "sperma, cipa" - tak ludzie manifestują te tragiczne wydarzenia z historii, nieprzemijający stan zagrożenia, wojny, czy tak wygląda ich walka z systemem? Używanie wulgarnych słów, czy niejednokrotnie obraza kierowana pod adresem Boga, tylko podkręca spektakl, który tak naprawdę nie ma czym się bronić. Starałem się zrozumieć ten świat ze wszystkich sił, ale jedna myśl nie dawała mi spokoju: "Po co on powstał?". Czy po to, by jakiś starszy pan pospacerował sobie po scenie i porozlewał trochę wody? Przedstawienie to charakteryzuje się nieumiejętnym opowiedzeniem historii, brakiem określonej konwencji opowieści i determinacji w opowiadaniu. Bo czy potrzebne było, aby w ostatniej fazie spektaklu na ekranie widz mógł przeczytać to, o czym miał rozmawiać tuż po nim? Twórcy nie pozostawili furtki interpretacyjnej otwartej, suche (tekstowe) nakreślenie opowiedzianej historii, zabiło sztukę.
Muszę przyznać, że jednak pan zraszający (oczyszczający) scenę miał swój udział w chwili, która w całym spektaklu mnie najbardziej przypadła do gustu. Polewanie ekranu wodą dało efekt piorunujący. Po drugiej stronie projekcyjnego płótna, przypominającego okna, wyłaniali się ludzie, przyjmujący różne pozy, symbolizujące nadchodzące przemiany. Może właśnie trzeba było iść w tę stronę, nie skupiać się na staniu w kolejce, a raczej na dążeniu do przodu.
Zawiodłem się na spektaklu "Umieram jako kraj", nie tylko pod względem przesłania, ale także gry aktorskiej. Nie pomogą usprawiedliwienia, że to współczesne naśladownictwo teatru starożytnego. Członkowie Theseum Ensemble powinni najpierw "założyć maski", by obraz przemian, chaosu i tragizmu ugodził widza w pierś. Zaproponowana przez twórców forma poznania "umierającego kraju", nie ma w sobie nic unikalnego i nie porywa, a wręcz przeciwnie - usypia. Spektakl "zakrapiany" komercją, ale nawet ta nuta komercji nie pomaga w dotrwaniu do końca. Pozostał żal, że w Fabryce Wódek, właśnie alkoholu zabrakło, który w małej ilości mógłby pobudzić zmysły i ułatwić odbiór spektaklu.
Dominik Ferenc
Teatralia Warszawa
20 października 2008
Theseum Ensemble (Ateny, Grecja)
"Petheno san hora"
("Umieram jako kraj")
na podstawie opowiadania Dimitrisa Dimitriadisa
reżyseria: Michael Marmarinos
dramaturgia: Michael Marmarinos, Myrto Pervolaraki
scenografia: Kenny MacLellan
kostiumy: Dora Lelouda
muzyka: Dimitris Kamarotos
taniec: Valia Papachristou
projekcje: Stathis Athanasiou
reżyseria świateł: Yannis Drakoularakos/ Yorgos Papandrikopoulos
reżyseria dźwięku: Studio 19
asystenci reżysera: Myrto Pervolaraki, Sofia Filonos
realizacja dźwięku: Vassilis Boukis
obsada:
Petros Alatzas, Ilias Algaer, Rena Andreadaki, Melina Apostolidou, Mariska Arwanitidis, Konstantinos Avarikiotis, Mr. Michalis Chatiris, Anastasia Eden, Lambros Filippou, Rena Fourtouni, Adrian Frieling, Nikos Georgakis, Mrs. Smaro Gaitanidou, Margarita Kalkou, Roza Kaloudi, Virginia Katsouna, Ilan Manouach, Tilemachos Mousas, Alexandra Pavlidou, Kim So-Jin, Vasilis Spiropoulos, Maria Stavraka, Aris Tsaousis, Theodora Tzimou, Giorgos Vrondos oraz Maria jako Beba Blans, z udziałem autora Dimitrisa Dimitriadisa.
Spektakl zaprezentowany 17.10.2008 r. w Centrum Kultury "Koneser" w ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego WARSZAWA CENTRALNA 2008 "Stygmaty ciała"