"Koniec i bomba, a kto czytał, ten trąba"

Zacznijmy od końca, tak nietypowo. Nie zamykajmy się w najbardziej literacko poprawnej formie pisania. Zacznijmy oryginalnie: jak Gombrowicz napisał swój utwór i jak przedstawił go Artur Tyszkiewicz. Zacznijmy tak, bo to właśnie końcówka widowiska jest najciekawsza i oddaje całą esencję przekazu oraz dobitną puentę.

Przed zabraniem się do pisania recenzji, zajrzałam na fora internetowe i poza polemiką osób wypowiadających się tam, przeczytałam szczyptę ciekawych rzeczy, do których będę się tu odnosiła. Z pewnością większość z nas wie, o czym jest i jakie prawdy przekazuje książka "Ferdydurke", nawet jeśli jej nie czytaliśmy. A przekazuje wiele; uświadamia nam czy też przypomina, że człowiek "tworzy" człowieka.

Spektakl sam w sobie jest bardzo ładnie zrobiony i wiernie oddaje książkę. Choć szczerze bez większych porywów, poza finałem, o którym za chwilę opowiem. Wszystko na scenie dzieje się dynamicznie i jest mobilne. To dzięki obrotówce, która wzmaga ten efekt. Tak jak książka Gombrowicza jako lektura szkolna jest trudna w odbiorze, tak spektakl ogląda się z mniejszym wysiłkiem. Obrotowa scena jest podzielona na trzy części - trzy różne miejsca.

Ferdydurke TEATR POLSKI Poznań

"Ferdydurke"
fot. M. Zakrzewski

Pierwsze - to klasa wraz z uczniami, którzy w ławkach nakładają na siebie "maski", papierowe postacie, naiwni uczniowie godzący się na "upupianie". Gwar, hałas, kłótnie, można poczuć się naprawdę jak w szkole.

Drugie - to mieszkanie rodziny Młodziaków i forma, w którą wpadli, bycia nowoczesnym mieszczańskim małżeństwem. Wspaniale zagrała Młodziakową Teresa Kwiatkowska. Józio jednak długo tu nie zabawił, nie dla niego ta forma.

Wreszcie trzecie miejsce, tudzież "akt", moim zdaniem najciekawszy, odwiedziny w rodzinnym majątku Hurleckich u ciotki Józia. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, jakbym była w odwiedzinach u rodziny Adamsów. To jeden z powodów, dla których warto wybrać się na spektakl. Rodzinka ubrana cała na czarno, kuzynka Zosia z długimi, czarnymi włosami i spuszczoną głową niczym widmo z horroru "Ring". Ciotkę Hurlecką zagrała również Teresa Kwiatkowska. To, w jaki sposób modulowała głosem, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Tu obserwowaliśmy z Józiem przesadną gościnność i ogólne zakłamanie, które było nie do zniesienia. Służba traktowana bez szacunku z przylepioną "gęba" pogardy i niskiej wartości. Przeciw "gębie" stanął Miętus w obronie parobka Walka, wpadając tym samym w kolejną, bo "nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę".

Z rzeczy na plus, o których warto, a nawet trzeba jeszcze wspomnieć, to momenty wychodzenia poza utwór. Józio w pewnych scenach przerywał akcję, wszystko na chwilę ustawało, wcielał się wtedy w narratora, komentatora.

Wreszcie wg mnie punkt newralgiczny spektaklu, Zosia Magdaleny Płanety ze swoim monologiem do Józia. Mrocznie wyglądająca, była niczym lalka, napędzana jakimś mechanizmem, z pewnością formą. Zacinała się co jakiś czas i bynajmniej nie były to aktorskie zająknięcia.

Zaczęłam od końca, wychodząc poza formę, ale tym samym wpadłam w inną - i kończę początkiem. Przed wejściem na scenę zostaliśmy zatrzymani przez nieśmiałego Józia, w którego postać wcielił się Jakub Papuga. Wyszedł do nas, do widzów i zaczął czytać... sympatyczny to był akcent całości.

Patrycja Kowalczyk
Teatralia Poznań
12 stycznia 2009

Teatr Polski w Poznaniu
Witold Gombrowicz
"Ferdydurke"
reżyseria: Artur Tyszkiewicz
scenografia: Jan Polívka
opracowanie muzyczne: Artur Tyszkiewicz
ruch sceniczny: Maćko Prusak
obsada:
Jakub Papuga
Wojciech Kalwat
Andrzej Szubski
Michał Kaleta
Filip Bobek
Piotr Kaźmierczak
Adam Łoniewski
Łukasz Chrzuszcz
Teresa Kwiatkowska
Magdalena Płaneta
Łukasz Pawłowski
premiera: 30 grudnia 2007 r.

© "teatralia" internetowy magazyn teatralny 2008 | kontakt: | projekt i administracja strony: | projekt logo:
SITEMAP