Made in China czy pięść smoka?
Brutalność, wulgarność, obsceniczność. Taki jest świat, w który wkraczamy, decydując się na spektakl "Made in China" prezentowany w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza. Reżyser nas nie oszczędza, ale umieszcza tam także wiele scen, które potrafią zaskoczyć widza.
Wszystkie produkty sygnowane nazwą Made in China jednoznacznie kojarzą się nam z tandetą, słabą jakością i masowością. Od wielu lat zalewa nas fala towarów wytwarzanych w tym kraju. Czy nazwa spektaklu w reżyserii Jarosława Tumidajskiego ma sugerować, że tendencja ta objęła również teatr?
Prawdopodobnie zwrot ten nie dotyczy samej instytucji, a rzeczywistości opisanej w tym przedstawieniu. To świat kilku młodych mężczyzn z marginesu, zaplątanych w potyczki ulicznych gangów. Chociaż próbują podnieść wartość swojego życia, jest ono tak naprawdę tylko grą pozorów. Okazuje się, że wobec nikogo nie można być szczerym, nawet najbliższy przyjaciel może być wrogiem. Nie tylko człowiek jest fałszywy, ale także wszystkie otaczające rzeczy, np. otoczona niemal czcią skórzana kurtka z ręcznie wyhaftowanym napisem "pięść smoka", czy spodnie Chucka Norrisa noszone przez Kilby'ego, są tak naprawdę tylko chińską tandetą.
Ten okrutny świat poznajemy jednak tylko z opowiadań bohaterów, bo w rzeczywistości znajdujemy się w przytulnym mieszkanku Hughie, gdzie trzej twardziele popijają herbatkę i jedzą chrupki. Ich język przesycony jest mnóstwem wulgaryzmów. Jest ich jednak tak dużo, że staje się to nienaturalne, a wręcz irytujące. Dzięki temu chcą sobie dodać odwagi, nie potrafią z tego zrezygnować, nawet gdy opłakują śmierć matki Hughie.
Ciekawa jest scenografia zaprojektowana przez Jana Kozikowskiego, która jest nie tylko bardzo realistyczna, ale dodatkowo zawiera w sobie wiele symboli. Rekwizyty, na które zazwyczaj nie zwracamy większej uwagi, tutaj nabierają dodatkowych znaczeń. Bardzo często ogrywane są przez aktorów części garderoby czy jedzenie. Świat bohaterów zaczyna się coraz bardziej rozpadać, co dodatkowo podkreślane jest coraz słabszym oświetleniem. W końcu całkowicie zapada mrok, a my nie wiemy, co dalej stanie się z Hughie, Paddim i Kilby'm.
Jednak nie w samej historii tkwi wartość spektaklu, ale w doskonale dobranym zespole aktorskim. Aktorzy w wielu momentach improwizują, a także niejednokrotnie robią sobie nawzajem dowcipy. Z owej trójki zdecydowanie wybija się Kamil Maćkowiak, który nie tylko ukazuje doskonały kunszt aktorski, ale także ogromne poczucie humoru. Swoimi błyskotliwymi ripostami zaskakuje nie tylko publiczność, ale i swoich kolegów na scenie - Sambora Czarnotę i Mariusza Witkowskiego.
"Made in China" to spektakl, w którym tak jak w żadnym innym, zdecydowanie w cieniu pozostaje reżyser, a wybijają się aktorzy. To oni za każdym razem nadają nowy kształt spektaklowi. Prawdopodobnie miała to być tragiczna historia o świecie, który nie do końca znamy. Aktorzy, dzięki swojej improwizacji, sprawiają, że przedstawiona opowieść staje się nam bliższa. I chociaż spektakl ma tytuł "Made in China", to jednak wybierając się na niego do teatru, nie ma obawy, że spotkamy się z tandetą.
Magdalena Mirecka
Monika Wiktorska
Teatralia Łódź
1 września 2009
Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi
Mark O'Rowe
"Made In China"
przekład: Klaudyna Rozhin
reżyseria, opracowanie muzyczne: Jarosław Tumidajski
scenografia: Jan Kozikowski
układ walk: Zbigniew Lipczyk
reżyseria światła: Krzysztof Sendke
asystent reżysera: Wiesława Adamczyk
obsada: Kilby - Kamil Maćkowiak
Hughie - Sambor Czarnota
Paddy - Mariusz Witkowski
premiera: 19 lutego 2005 r.