Bez tajemnic (Sprawa Gorgonowej)

Bez tajemnic (Sprawa Gorgonowej)

Bardziej interesujący od samej zbrodni jest proces do niej prowadzący – tak przynajmniej zdają się uważać Janiczak i Rubin. Świadczy o tym chociażby rozpoczęcie i zakończenie ich spektaklu, czyli wyjście na scenę kilkunastu osób w czarnych garniturach, spełniających funkcję jury. Dwunastu gniewnych ludzi nie musi już jednak wydawać wyroku, wymowa całego przedstawienia nie pozostawia bowiem wątpliwości: Rita Gorgonow jest winna.

Ława przysięgłych szybko znika, ale jej obecność pozostaje gdzieś z tyłu głowy. Jednocześnie trudno mówić o wtłoczeniu widzów w rolę podejmujących decyzję czy też oceniających podejrzaną. Na samym środku ostatniego rzędu siedzi Sędzia (Bogdan Brzyski), występujący tu w roli śledczego, przesłuchującego i oskarżyciela zarazem. Oskarżenie pada więc niejako od nas – z publiczności. W ten sposób zostajemy też w pewien sposób osaczeni, nie tylko fizycznie (ponieważ jeden z aktorów znajduje się za naszymi plecami), ale także przez nadmiar bodźców płynących ze sceny.

Akcja przez cały czas trwania spektaklu toczy się symultanicznie. Na środku sceny rozgrywany jest główny wątek. Po jednej stronie siedzi przy laptopie Stanisława Temida P. (Ewa Kaim), która spisuje lub też przepisuje wyznania Henryka Zaremby (nigdy nie wygłoszone, pojawiają się one jedynie w formie projekcji na ścianie). Po drugiej stronie Amerykański Producent (Szymon Czacki) filmuje innych aktorów, ale na wiszącym obok niego ekranie obserwujemy też inne wizualizacje. Nad naszymi głowami znajduje się kolejny ekran, na którym wyświetlany jest film przedstawiający twórców stawiających Ricie Gorgonow płytę nagrobną. Z każdej strony zostajemy więc otoczeni bodźcami, niejako uwięzieni razem z bohaterką w uniwersum spektaklu, którego złożoność odzwierciedla skomplikowany charakter sprawy, momentami przytłaczając widza.

Jednocześnie, mimo wprowadzenia zwielokrotnionego systemu znaków, wymowa przedstawienia nie pozostawia wiele do interpretacji. Na scenie zostają przedstawione konkretne zdarzenia, wobec których widz musi się jakoś ustosunkować. Przekaz, choć płynący z wielu źródeł jest raczej spójny. Zanika przy tym element, który chyba najbardziej pobudzał ówczesną (i późniejszą) opinię publiczną, czyli tajemnica. Sprawa Gorgonowej nie była bowiem jasna, do czego dodatkowo przyczyniło się zniknięcie znienawidzonej skazanej (po jej przedterminowym wypuszczeniu na wolność w 1939). Tajemnica, jak i sama zbrodnia, wyraźnie jednak nie pociągają duetu. W rezultacie spektakl rozpada się na dwie nierówne, utrzymane w różnych konwencjach części. Obie są pełne dziur i sprzeczności, nad którymi prześlizgujemy się niepokojąco szybko. Oczywiście ambicja twórców to nie w zabawa w rozwiązywanie „cold cases”, jednak w rezultacie trudno zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi i dlaczego akurat przypadek Rity został wzięty na warsztat. Jest to dziwne, zwłaszcza z tego powodu, że przedstawienie nabiera rozpędu w momencie wejścia na scenę detektywa (Roman Gancarczyk) i rozpoczęcie śledztwa.

Początkowe sceny, prowadzące do zabójstwa i wprowadzające widzów w sytuację, odbywają się za ścianami domku z dykty, przy rodzinnym stole. Ściany domku, odgradzające widzów od aktorów i sytuujące nas w roli podglądaczy przywodzą na myśl charakterystyczne scenografie z przedstawień Krystiana Lupy. Wrażenie jednak szybko się rozmywa. Widać, że nie jesteśmy gośćmi kolacji artystycznej wziętej z kart Bernharda, ale weszliśmy w sam środek estetycznej anarchii, której bliżej chyba do American Horror Story. Przesada jest wszędzie: w ewidentnej sztuczności gry, postaciach wystawiających głowy przez okna dyktowej willi i w sztucznym śniegu. Ten spada jednak na prawdziwą ziemię, którą wysypano scena. Rozdźwięk między tym, co realistyczne i celowo przerysowane, jest symptomatyczny dla całego przedstawienia, tak jak gdyby twórcy nie mogli lub nie chcieli się zdecydować, czy chcą do nas mówić na poważnie czy z przymrużeniem oka.

Groteskowość sytuacji dodatkowo podkreśla biegający dookoła domu Amerykański Producent z kamerą, wiernie rejestrujący dla nas zdarzenia i nęcący Ritę wizją kariery filmowej. Każdy z aktorów gra w zupełnie innej konwencji i tonacji. Gorgonowa (Marta Ścisłowicz) przypomina gwiazdę filmu noir: chłodną, zdystansowaną i piękną, zwłaszcza w czarno-białych ujęciach kamery. Henryk Zaremba (Juliusz Chrząstowski) jest rozkosznie staroświecki i trochę fajtłapowaty. Oboje noszą czarne rękawiczki – symbol tajemnicy lub sekretu. Rita swoje szybko zrzuci, gdy śledztwo wskaże na jej winę, jednak lwowski architekt swoją tajemnicę zachowa znacznie dłużej, właściwie do końca. Krzysztof Zarzecki w roli jego syna, Stasia, oscyluje z kolei pomiędzy dziką fascynacją siostrą, śmiesznością i naiwnością chłopca w przykrótkim marynarskim mundurku oraz elementami choroby psychicznej. Lusia (Jaśmina Polak) histeryzuje i brutalnie, topornie stara się naruszyć normy koegzystencji zakładające, że „o pewnych sprawach się nie mówi”. Wszyscy członkowie rodziny rozbijają się po scenie, bez możliwości nawiązania ze sobą kontaktu.

Absurd i przerysowanie narastają, by osiągnąć moment kulminacyjny w scenie śmierci dziewczynki. Wykorzystywane konwencje rozjeżdżają się zupełnie, a śmierć przedstawiona jest przez bardzo proste, żeby nie powiedzieć prostackie metafory (na słowa o uciekającym życiu Lusia puszcza trzymane w ręku czarne baloniki). Dusza z ciała uleciała. I co dalej? W tym momencie rozpada się groteskowy, domowy świat, choć makieta domku unosi się do góry i pozostaje, złowieszczo wisząc nad bohaterami. Mamy wrażenie, że dopiero teraz, kiedy do gry wkracza cała machina policyjno-sądowo-medialna, przedstawienie zaczyna nabierać rozpędu. Atmosfera przechyla się bardziej w stronę tonacji „serio”, jednak sama sprawa zaczyna schodzić na boczny tor, a ważniejsze staje się drażnienie publiczności poprzez prowokowanie do interakcji, przedłużanie większości scen ponad konieczność i granice komfortu odbiorcy oraz przegląd chyba wszystkich możliwych abiektów.

Twórcy przyglądają się sprawie Gorgonowej nawet nie tyle pod kątem wiarygodności śledztwa czy też społecznych mechanizmów naznaczania winnego, co przedstawienia tej historii w różnych kontekstach, wykorzystywania jej w sztuce i mediach. Jolanta Janiczak każe Ricie kilkakrotnie odcinać się od porównań z mitycznymi morderczyniami, matkami założycielkami etosu kobiety-zbrodniarki, takimi jak Medea, Antygona czy Elektra. Mimo to symboliczne wejście bohaterki na szubienicę zostaje rozpatrywane w kontekście mordu założycielskiego dla cywilizacji, powtarzającego się wciąż procesu wyszukiwania kozła ofiarnego (najczęściej po to, aby go finalnie uznać za niewinnego). U Janiczak i Rubina w pewien sposób następuje wywrócenie tego porządku do góry nogami. W ich ujęciu nie ma bowiem właściwie możliwości uznania „kozła ofiarnego” za niewinnego. Gorgonowa sama przyznaje się do zbrodni. Fakt, że w rzeczywistości do dziś nie zostało dowiedzione, kto zabił Lusię Zarębiankę, właściwie nie wybrzmiewa.

Związek z rzeczywistymi wydarzeniami w ogóle sprowadza się do powszechnie znanych elementów sprawy. Służą one głównie jako kanwa do snucia szerzej zakrojonych refleksji. Ostatecznie, wbrew gorącym zapewnieniom, Rita zostaje więc sprowadzona do roli figury kobiety-zbrodniarki, choć właściwie trudno powiedzieć, w jakim celu. W spektaklu kilkukrotnie pojawia się termin „prosty montaż”, który dobrze charakteryzuje sposób dobierania faktów i zdarzeń, a także budowania konstrukcji spektaklu. Oczywiście twórcy mają pełne prawo do arbitralnego rozporządzania dostępnym materiałem. Sami podejmują zresztą kwestię wykorzystywania tej i innych zbrodni do własnych celów i konstruowania interpretacji wydarzeń na potrzeby chwili. Problemem przedstawienia jest właśnie brak zarysowania własnych celów, jasnego opowiedzenia się za jakimś stanowiskiem bez iluzji obiektywności ukrytej za złożonością spojrzenia. W rezultacie pojawia się (być może dosyć staroświeckie) pytanie o sens tego przedsięwzięcia. Tymczasem jedyne, co ewidentnie wynika ze Sprawy Gorgonowej, to wina Rity G.

Aleksandra Spilkowska, Teatralia Kraków
Internetowy Magazyn „Teatralia” nr 135/2015

Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Sprawa Gorgonowej

Jolanta Janiczak

reżyseria: Wiktor Rubin

dramaturgia, kostiumy: Jolanta Janiczak

scenografia, reżyseria światła: Michał Korchowiec

muzyka: Bartosz Dziadosz

kostiumy, wideo: Hanna Maciąg

inspicjent, sufler, asystent reżysera: Zbigniew S. Kaleta

asystentki reżysera: Małgorzata Maciejewska, Ewa Tatar

obsada: Szymon Czacki (Amerykański Producent), Roman Gancarczyk (Detektyw), Urszula Kiebzak (Elżbieta Matka Zamknięta), Juliusz Chrząstowski (Henryk Zaremba), Jaśmina Polak (Lusia Zarembianka), Zygmunt Józefczak (Ogrodnik), Katarzyna Krzanowska (Radioodbiornik), Marta Ścisłowicz (Rita Gorgonowa), Bogdan Brzyski (Sędzia), Ewa Kaim (Stanisława Temida P.), Krzysztof Zarzecki (Staś Zaremba)

oraz: Jerzy Korzewski (Hipnotyzer)

premiera: 28 marca 2015