Czeski raj, sarnie sny (Sarenki)
Na portalu społecznościowym Facebook można trafić na fanpage o wdzięcznym tytule: Wypowiedzmy wojnę Czechom i im się poddajmy. To jednocześnie myśl uzewnętrzniająca się – bardziej lub mniej dyskretnie – w twarzach widzów opuszczających Salę pod Ratuszem, gdzie grana jest najnowsza produkcja Teatru Ludowego. Sarenki w reżyserii Czecha, Tomasa Svobody, koniecznie powinno się opatrzyć adnotacją: „Obejrzenie grozi czechofilią”.
Zapowiedź dobrej zabawy stanowi już standardowa informacja z prośbą o wyłączenie telefonów komórkowych. Może to i zwyczajowa formułka, ale po czesku brzmi jak wyrafinowana parodia polskiego ogłoszenia.
Nietrudno spostrzec, że mamy do czynienia z wariacją na temat popularnej bajki dla dzieci o Złotej Rybce, która spełnia trzy życzenia biednego rybaka. Jednak u Svobody rybak rozmnożył się aż do czterech egzemplarzy. I co gorsza, każdy z nich jest głupszy od drugiego. Karol z Urzędu Skarbowego (Piotr Franasowicz) wciąż płacze, co wprowadza go w fatalny nastrój, więc płacze więcej i więcej. Piotrowi Zygmuntowi (Paweł Kumięga), dyrygentowi orawskiej operetki, karierę zrujnował wypadek, w efekcie którego wstawiono mu plastikowe protezy powiek, klapiące tak głośno, że uniemożliwiały wykonywanie zawodu. Alek (Ryszard Starosta) jest ekscentrycznym wynalazcą utrzymującym się ze stypendium urzędu pracy, zwanym potocznie zasiłkiem dla bezrobotnych. Natomiast chorujący na gigantyzm Patryk (Tadeusz Łomnicki) spędza większość dnia w przykurczonej postawie, ponieważ ma zawroty głowy, wznosząc ją powyżej metra nad ziemią. Każdy z mężczyzn całym sobą i swoim życiorysem daje niepodważalne świadectwo: nieudacznictwa nie da się ukryć. I wtedy – deus ex machina (żeby nie powiedzieć: z lasu) – pojawiają się sarenki. Należy im się oddzielny akapit.
Zamiast raciczek i futerka – wysokie obcasy na długich, zgrabnych nogach. Wszystkie aktorki w czarnych kabaretkach, na głowach rodzaj masek: pluszowych, sarnich głów. Łączą w hybrydyczną jedność wspomnianą już Złotą Rybkę ze współczującą Matką Polką, a także zwierzęcą potulność z dziką zmysłowością. Przybyły, by spełnić jedno życzenie każdego z panów, ponieważ – jak same przyznają – większych idiotów dotąd nie spotkały. Najczęściej wypowiadają kwestie chóralnie słodkimi głosikami. Pragnienia urzeczywistnią zgodnie z obietnicą, ale nawet happy end będzie tu trochę wykrzywiony. Słodko-kwaśno-absurdalny.
Na tak udaną realizację wspólnie zapracowała cała ekipa Teatru Ludowego, ale szczególne brawa należą się zespołowi aktorskiemu, ponieważ rozśmieszyć widza jest o wiele trudniej niż wzruszyć. Do osiągnięcia tego drugiego efektu prowadzą liczne drogi na skróty, niekiedy na granicy szantażu emocjonalnego. Inaczej ma się sprawa ze śmiechem w teatrze. W przypadku Sarenek zadziałały naturalne warunki fizyczne poszczególnych aktorów. Na przykład, celowo uwypuklono cherlakowatą sylwetkę Pawła Kumięgi jako wrażliwego dyrygenta. Nie bez przyczyny też sięgnięto po środki wyrazu bazujące na ostrych kontrastach, jak choćby piękna kobieta/ nieatrakcyjny mężczyzna, czy wykorzystano aluzje o podtekście seksualnym.
Scenografia, także zaprojektowana przez Svobodę, kwiecistymi wzorami i barwną kolorystyką nawiązuje z jednej strony do szalonych lat 60. ubiegłego wieku. Z drugiej – jest na tyle zwyczajna, że właściwie akcja przedstawienia mogłaby rozgrywać w większości państw Europy Środkowowschodniej. Kuchnia jak kuchnia, drewniany, długi stół, jakieś kubki, czajnik gotujący wodę na herbatę. Całkiem swojsko, choć trochę drażnią wzrok te wszechobecne motywy kwiatowe. Jak się okaże, wszystko zostało dokładnie przemyślane – ta feeria kolorów jest niczym unosząca się w powietrzu tęsknota za czymś lepszym. A skoro to lepsze nie nadchodzi już od tylu lat, od biedy niech będzie chociaż radosna tapeta. I niekończące się bujanie w obłokach.
Przedstawienie stanowi skumulowaną dawkę tego, co w czeskim humorze najlepsze. Najbardziej wstydliwe problemy czwórki bohaterów przedstawione są tak, że nawet sceptycy, chcąc nie chcąc, uśmiechną się pobłażliwie. Mamy do czynienia z żartami, które wprawdzie nie pozostawiają suchej nitki na delikwencie, ale jednocześnie dodają uroku najgorszemu niedorajdzie, jakiego tylko można sobie wyobrazić. Sekret tkwi prawdopodobnie w osławionym dystansie Czechów do samych siebie i otaczającej rzeczywistości. Na nic jednak teoria i hipotetyczne założenia – idziesz do teatru na Sarenki i już po kilku minutach rechoczesz bez opanowania. Innego rodzaju śmiechu nie udało mi się usłyszeć.
Podsumowując – teatralny samograj, niezobowiązujący, ale jednocześnie wcale niegłupi. Idealnie wpisuje się w niszę w panoramie teatralnej miasta, w którym brakuje inteligentnych komedii dla widzów bywających w teatrze częściej niż raz do roku, bo tak wypada.
Agnieszka Dziedzic, Teatralia Kraków
Internetowy Magazyn „Teatralia”, numer 87/2014
Teatr Ludowy w Krakowie
Tomas Svoboda
Sarenki
tłumaczenie: Katarzyna Wrzosek
reżyseria i scenografia: Tomas Svoboda
występują: Patrycja Durska/ Katarzyna Galica, Martyna Krzysztofik (gościnnie), Martyna Malcharek (gościnnie), Dominika Markuszewska, Piotr Franasowicz, Paweł Kumięga, Tadeusz Łomnicki, Ryszard Starosta
premiera: 18 października 2013
Agnieszka Dziedzic – rocznik 1987, studentka dramatologii – UJ, od 2008 roku związana Internetowym Magazynem Teatralnym „Teatralia”, gdzie publikowała swoje teksty i pełniła funkcję redaktora oddziału Kraków. Interesują ją „błędy” w sztuce – teatr, który nie chce być modny, architektura, która potrafi odstraszyć, literatura, która bredzi, choć czyni to z urokiem. A ostatnio także teatr lalek.